(Nie)typowe polonijne – i nie tylko – ogłoszenia.

(Nie)typowe polonijne – i nie tylko – ogłoszenia.

Jakiś czas temu Craigslist, amerykański serwis ogłoszeń drobnych, przygotował zestawienie nietypowych anonsów,publikowanych na jego łamach. “Trener łapaczy Pokemonów”, “do połowy spalony dywan” czy “najbardziej na świecie niewygodny fotel” – to tylko niektóre z nich. Ale i na polskich portalach nie brakuje oryginalnych propozycji. Część odbiorców także jest (nie)typowa.

Jedno z ogłoszeń, które przykuło uwagę administratorów popularnego amerykańskiego serwisu, dotyczyło oferty pracy w charakterze prześladowcy. Otóż użytkownik, podpisany jako Ben, wyjaśnia, że wiedzie całkiem normalne życie. Ma pracę od 8 rano do 5 ppoł., następnie wraca do domu, odgrzewa obiad, włącza telewizor i idzie spać. A lata – jak dodaje – mijają. Dlatego jest gotowy zapłacić 350 dol. z góry za to, że ktoś przez pół roku będzie go prześladował. Dzięki temu ma nadzieje, że jego życie stanie się bardziej ekscytujące. “Nie chodzi o nic wielkiego, na przykład wpychanie się w kolejkę, zajmowanie miejsca parkingowego, lekkie popychanie i od czasu do czasu szeptanie mi do ucha: znowu się spotykamy. Preferowana osoba mówiąca z brytyjskim akcentem”. W innym ogłoszeniu właściciel psa rasy pitbull chętnie pomoże w nastraszeniu wskazanej osoby. Podkreśla, że nie interesuje go przyczyna, jedynie wypłata przed robotą, a konkretnie 35 dol. za 10-minutowe warczenie i szczekanie jego pupila. Dojazd w obrębie Brooklynu – jak dodaje właściciel – jest bezpłatny.

1000 DOL. DLA SZOFERA

Z amerykańskich, ale i polonijnych portali ogłoszeniowych korzysta pan Paweł z Filadelfii (nazwisko do wiadomości red.). Ponieważ z wykształcenia jest fotografem, a przed emigracją pracował m.in. na weselach i imprezach branżowych, podobne usługi zareklamował w metropolii nowojorskiej. “Jedną z pierwszych osób, które się do mnie odezwały, był fotograf, a przynajmniej tak się przedstawił, który twierdził, że jego asystent wyjechał na wakacje i szuka zastępcy. Chodziło o ślub. Dla mnie łatwizna, więc zgodziłem się bez wahania. Po imprezie, w trakcie wybierania zdjęć do druku, okazało się, że klientom spodobały się bardziej te mojego autorstwa. Mój szef wpadł w taki szał, że skasował wszystkie, a mnie wyzwał od nierobów i leni, czego w ogóle nie zrozumiałem, a później wysłał mi e-maila, w którym napisał, że “żaden asystent, jeszcze mu nigdy tak zdjęć nie spier….”. To było na tyle ‘ciekawe’ doświadczenie, że oduczyło mnie pracy w parach” – przyznaje pan Paweł.

W ciągu jego czteroletniej już pracy w metropolii nowojorskiej kilka razy zdarzyło się, że klient umówił się na zdjęcia, potwierdzając je w ostatniej chwili, po czym nie zjawił się na sesji. W jednym przypadku, zamiast zdjęć portretowych, pan Paweł miał stać się fotografem na planie filmu pornograficznego w jednym z mieszkań na Brooklynie, o czym dowiedział się już na miejscu. Twórcami i aktorami byli Polacy. Odmówił. Najgroźniejsza sytuacja wydarzyła się jednak kilka miesięcy temu. “Dostałem e-maila od kogoś, kto przedstawił się jako Charlie. Chyba nie urodził się w Stanach, bo wiadomość miała mnóstwo błędów. Chodziło o sesję ślubną dla jego przyjaciół, za którą chciał zapłacić. Proponował 5 tys. dol. Wyjaśnił też, że on nie będzie na przyjęciu weselnym, bo leży w szpitalu i walczy z chorobą nowotworową. Swoją nieobecność chce zrekompensować właśnie takim prezentem. Podał, datę i adres. Miałem akurat wtedy wolny weekend, więc się zgodziłem. Pieniądze miałem dostać niebawem. Tydzień przed ślubem Charlie napisał, że ma wielką prośbę – chciał też zapłacić szoferowi, ale nie może wyjść ze szpitala, więc zapytał, czy mógłbym pożyczyć mu 1 tys. dol., a on zamiast 5 tys. dol. zapłaci mi 6 tys. Szofer miałby przyjechać do mnie do domu. Poza tym upierał się, że pieniądze przeleje na moje konto za pomocą karty kredytowej. Wtedy wydało mi się to mocno podejrzane i zrezygnowałem ze zlecenia. Nie mam stuprocentowej pewności, ale myślę, że było to oszustwo” – uważa pan Paweł.

POSZUKIWANA NIBY ASYSTENTKA GRAFIKA

22-letnia Monika (nazwisko do wiadomości redakcji) z Krakowa przyjechała do Nowego Jorku, do babci, na wakacje. W październiku rozpoczyna naukę na trzecim roku w Wyższej Szkole Artystycznej w Warszawie. Mieszkanie w stolicy to dość spory wydatek, więc chciała sobie coś zarobić. W internecie znalazła fajną ofertę. Przynajmniej tak jej się wydawało. “W ogłoszeniu było napisane, że niewielka firma reklamowa poszukuje asystenta grafika. Preferowani byli studenci. Płaca w zależności od zlecenia. Napisałam e-maila, dołączyłam swoje CV oraz kilka prac. Po pewnym czasie dostałam odpowiedź – napisał do mnie Brian, niby szef firmy, informując, że jest zainteresowany i prosi o spotkanie. Dzień przed dostałam wiadomość na Skype, w której Brian opisał siebie, jako bardzo przystojnego białego Amerykanina, po czym dodał, że wspólnie możemy się świetnie zabawić i że moja praca nie będzie odbywała się tylko w biurze. Wyjaśnił też, że poprzednia ‘asystentka’ była bardzo zadowolona, bo mogła używać do woli jego karty kredytowej. Proponował też wycieczkę do Los Angeles. Prosił, by go nie oceniać, bo po prostu takim jest szefem” – opowiada Monika. Pan na szczęście nie okazał się być prześladowcą i gdy nasza rozmówczyni napisała, że nie jest zainteresowana takim stanowiskiem pracy, odpisał krótkie “ok”. Jak dodaje Monika, kilka dni później ponownie zobaczyła jego ogłoszenie na popularnym portalu i ponownie było napisane: “Niewielka firma reklamowa poszukuje asystenta grafika”.

MNIE KARALUCHY NIE PRZESZKADZAJĄ…

Wśród ogłoszeń, i to zarówno na amerykańskich, jak polonijnych portalach, dużą popularnością cieszą się te dotyczące mieszkania lub pokoju do wynajęcia. Większość z nich zawiera informacje dotyczącą adresu oraz ceny. Zdarzają się takie, w których właściciele nie chcą pieniędzy, a usług seksualnych. Na przykład 28-letni mężczyzna z Queensu jakiś czas temu szukał lokatorki mającej nie więcej niż 25 lat, do jednosypialniowego apartamentu. Spanie – przewidziane w jednym łóżku. Właściciel podkreślał, że nie chrapie, dlatego preferowane były osoby, które także nie chrapią. Na nieco inne ogłoszenie natrafił pan Marek z dzielnicy Bensonhurst na Brooklynie. Co prawda wydarzyło się to kilka lat temu, ale tego mieszkania położonego w kamienicy na Borough Parku nie zapomni do końca życia. “Tyle co przyleciałem do Nowego Jorku i po tygodniu gościny u kumpla musiałem znaleźć pokój. Spodobało mi się ogłoszenie dotyczące apartamentu w dzielnicy, w której pracowałem. Właścicielem był Janek. Cena całkiem znośna, bo 450 dol. za umeblowany pokój. W dodatku od zaraz. Gdy wszedłem do mieszkania, zobaczyłem dwa wielgachne karaluchy biegające sobie po kuchni. Było to w dzień. Wtedy jeszcze nie dotarło do mnie, że jeśli tak wygląda sytuacja, gdy jest jasno, to co się musi dziać nocą. Działo się, i to sporo. Gdy zwróciłem uwagę panu Jankowi na liczbę robactwa w mieszkaniu i że tak się nie da żyć, to wzruszył ramionami i stwierdził, że jemu karaluchy nie przeszkadzają” – opowiada pan Marek. Całej sumy pieniędzy nie odzyskał, bo właściciel stwierdził, że karaluchy nie są groźne i można z nimi mieszkać. Po wielkiej kłótni oddał tylko depozyt.

KULTURALNE PANIE W ŚREDNIM WIEKU

O wiele milsze, ale też trochę nietypowe są ogłoszenia dotyczące transportu lub prośby o podwiezienie w odleglejsze miejsca metropolii. Na przykład pani Alicja z Bronksu razem z koleżanką wybierają się 17 września do Narodowego Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Stockbridge, MA. Od pewnego czasu szukają kogoś, kto tego samego dnia wybiera się w te strony. “Chcemy uczestniczyć w uroczystościach dziękczynnych za kanonizację św. Stanisława Papczyńskiego, celebrowanych przez bp. Witolda Mroziewskiego. Ja wprawdzie mam samochód, ale mogę jechać maksymalnie dwie godziny, tam jest ze cztery. W dodatku sanktuarium nie znajduje się w samym Stockbridge, ale podobno gdzieś obok, a ja GPS-u nie mam i boję się, że zabłądzę” – wyjaśnia pani Alicja w rozmowie z „Nowym Dziennikiem”. Po raz pierwszy umieściła tego typu ogłoszenie w internecie i ma nadzieję, że uda jej się znaleźć rodaków jadących na wspomniane uroczystości, z którymi ona i jej koleżanka będą mogły się zabrać. “Specjalnie podkreśliłam, że jesteśmy paniami w średnim wieku, żeby jakaś młodzież się nie rozczarowała, a tak poważnie to nie szukamy przygód, tylko chciałybyśmy jechać i się pomodlić. A jak wspólna wyprawa zaowocuje fajną znajomością, to jeszcze lepiej” – dodaje pani Alicja. Gdy pytam o autobusy, odpowiada, że nawet nie sprawdzała, w końcu samochodem najwygodniej. Deklaruje też, że razem z koleżanką dorzucą się do kosztów paliwa. “Tak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że pani dzwoni, bo wyświetliło mi się polskie nazwisko i myślałam, że to w sprawie uroczystości. Pani na pewno nie jedzie?” – dopytywała się pani Alicja. – No nic, może ktoś się odezwie, w końcu zostało jeszcze trochę czasu”.

JAK JEST CIEMNO, TO KOT SIĘ NIE RUSZA

Mieszkaniec Williamsburga, pan Andrzej, deklaruje, że zaopiekuje się kotem właściciela, który wyjeżdża na wakacje. Twierdzi także, że ma doświadczenie w opiece nad zwierzętami, bo przez kilka lat hodował królika, o imieniu Bysio. Co ciekawe, kota można zostawić u pana Andrzeja za darmo. “Sam kiedyś byłem w takiej sytuacji i wiem, jak to jest. Chętnie przygarnę na kilka tygodni zwierzaka. U mnie będzie miał o wiele lepsze warunki niż w przytułku” – uważa właściciel Bysia. Królik odszedł jakiś czas temu, więc w mieszkaniu nie ma już innych zwierząt. “Mam duży balkon i kot będzie miał gdzie chodzić” – informuje mnie pan Andrzej. Gdy pytam, czy ma jakieś zabezpieczenia, tak by zwierzak nie wypadł na ulicę, odpowiada, że w dzień koty przecież widzą krawędź, a w nocy, jak jest ciemno, to się nie ruszają. Gdy mówię, że to właśnie po zmroku koty zaczynają być najbardziej aktywne, odpowiada, że może dopiero wtedy, jak im się wzrok przyzwyczai do ciemności.

CYGAŃSKIEGO WESELA TAM SIĘ NIE ZROBI…

Jakiś czas temu w Polsce głośno zrobiło się o zabawnym ogłoszeniu dotyczącym sprzedaży mieszkania w Zielonej Górze. Oprócz podstawowych informacji dotyczących powierzchni, ceny i miejsca, zawierało także zupełnie niestandardowe wiadomości. Na przykład dotyczące łazienki: “Faktycznie ten wątek chciałbym pominąć. Gdyby Andrzej Gołota tak wprawnie unikał ciosów, jak ja remontu, to obecnie mielibyśmy w posiadaniu naszego pięściarza wagi ciężkiej pasy federacji WBO, HBO, PKO oraz nawet Polsat Romans”. Także metraż mieszkania jest podany w zupełnie nietypowy sposób: “Izba większa ma powierzchnię 19,125 m/kw i co prawda cygańskiego wesela się tam nie zrobi, ale lekki biwak ze szwagrem zawsze! Izba mniejsza parlamentu – 7,875 m/kw. Tutaj można zamontować piętrowe prycze i skwapliwie upchnąć gówniarzy, jednocześnie korzystając z pakietu 500 Plus (już od kwietnia w promocji).

BEZ KOMENTARZA

Z kolei mieszkaniec Nowego Jorku proponuje pomoc w pozbyciu się z mieszkania zbędnych instrumentów muzycznych. Chętnie widziane są pianino lub fortepian, ale gitara, trąbka i harfa też może być. W zamian proponuje przybicie piątki. Myli się jednak ten, kto sądzi, że dłoń oferenta jest zwyczajna. Jej właściciel zapewnia, że jest “pierwszorzędna”, dlatego przybicie piątki ma “nadzwyczajną moc i przynosi szczęście”. Z kolei w lutym na portalu ogłoszeniowym pojawiła się prośba o dostarczenie pod wskazany adres dwóch kawałków tortu czekoladowego i opakowania lodów waniliowych. Autorka wyjaśniła, że za nic w świecie nie chce jej się wychodzić z domu, bo pada śnieg. Za taką usługę proponuje 100 dol. O wiele mniej, bo dolara, oferuje mężczyzna kobiecie, która przyjdzie do niego do mieszkania i przez pięć minut będzie siedzieć w wannie ubrana w strój kąpielowy, wypełnionej ugotowanym, ale zimnym makaronem. Co ciekawe, autora ogłoszenia w tym czasie nie będzie w domu. Czas siedzenia w kluskach będzie mierzył sąsiad, który ma stać w progu apartamentu.

Nie ma danych mówiących o tym, ile dziennie ogłoszeń ląduje w internecie, ale na pewno sporo i pewnie autorzy większości z nich mają uczciwe zamiary i proponują standardowe usługi. W tym gąszczu propozycji są jednak i takie, nad którymi warto się dobrze zastanowić i przeglądać je trochę z naturą Kubusia Fatalisty.

Źródło: http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/nietypowe-polonijne-i-nie-tylko-ogloszenia

10 wrednych kłamstw, którymi na co dzień karmi Cię Twój mózg.

10 wrednych kłamstw, którymi na co dzień karmi Cię Twój mózg.

Są rzeczy, których nie da się zrobić. A potem przychodzi osoba, która nie wie, że się nie da, i właśnie to robi. Ale mózgi oszukują nas wszystkich po równo – w mniejszych i większych sprawach, na co dzień i od święta.

#1. „Nie dam rady tego zrobić”
Nadzieja i wątpliwość mają wiele wspólnego – obie wyzwalają wiarę w coś, czego przecież nie widać. Ale to od ciebie i twojego mózgu zależy, w które uwierzysz mocniej. Jesteś jedyną osobą, która może powiedzieć sobie „nie dasz rady tego zrobić”. I jesteś zarazem jedyną osobą, która może udowodnić, że to błąd. Bo skoro inni, wcale nie lepsi od ciebie, potrafią, to dlaczego ty nie? Wejście trzech pięter po schodach pozbawia cię tchu? Przypomnij sobie, że są 60-latkowie, którzy przebiegają maratony. Różnica jest taka, że kiedy ich mózg mówił „nie dasz rady”, oni byli już gdzieś na trzydziestym kilometrze i ani myśleli zawracać.

#2. „Inni mają łatwiej, więc po co się będziesz starał”
Szukanie powodów porażki i usprawiedliwień na zewnątrz to wygodna alternatywa dla wkładania wysiłku w osiągnięcie celu. To, że innym się udało, nie znaczy, że uda się i tobie? To jedna z większych pokus – nazywana zresztą celnie: lenistwem – która zwodzi ludzkie mózgi na manowce. Zawsze znajdzie się ktoś, kto jest ładniejszy, młodszy, mądrzejszy, bogatszy, bardziej optymistyczny. Ktoś, kto ma łatwiej, lepiej, prościej, bliżej. Ale są też ludzie, którzy kończą pierwsze studia w wieku 50 lat, zdają egzamin na prawo jazdy za trzynastym podejściem itd. Rzecz w tym, że zawsze będą ci, którzy mają lepiej i ci, którzy mają gorzej. My zawsze będziemy gdzieś pośrodku, co daje nam ogromną szansę.

#3. „Nie mam czasu, by cokolwiek zrobić”
Prawdopodobnie nigdy nie spotkałeś naprawdę szczęśliwej osoby, która zajmowałaby się przede wszystkim unikaniem odpowiedzialności, oskarżeniami i czynieniem wymówek za własne nieudane życie. Nie bez powodu. Na zmianę nigdy nie jest za późno. I jeśli sądzisz, że nie masz wystarczająco czasu, by coś zmienić, oznacza to najprawdopodobniej, że coś jest poważnie nie tak z twoimi priorytetami. Zastanów się, co w twoim życiu jest pilne, a co ważne. Przejrzyj tę listę, a potem weź się za sprawy ważne, te „pilne” zostawiając na później… dużo później.

#4. „Bez ________ się nie dam rady”
Wino, czekolada, serial w telewizji, dwanaście godzin snu, nowe buty, lek na zatwardzenie, środek na biegunkę, syropek na zasypianie? Bez tylu rzeczy nie możemy się obejść. Czy aby na pewno? Niech będą nawet majtki! My nie wyobrażamy sobie życia bez nich (tzn. niektórzy sobie wyobrażają, ale w innych kategoriach), a tymczasem w dalszym ciągu żyją na Ziemi Indianie, którzy o takich zbytkach nawet nie słyszeli… Cała rzecz sprowadza się do tego, że jedynymi osobami, które nie mogą żyć np. bez nowego samochodu są producenci nowych samochodów. Nikt poza tym. Cała reszta to tylko reklamowa operacja-manipulacja na żywym niegdyś (?) mózgu.

#5. „Życie powinno być prostsze i zabawniejsze”
Pewnie, że tak, ale kto powiedział, że ZAWSZE powinno być prostsze i zabawniejsze. Mózg mówi ci, że zasługujesz na to, żeby sukcesy przychodziły bez wysiłku. Ale bez wysiłku nic nie osiągniesz, zostaniesz gdzie jesteś teraz. Trzeba zacząć truchtać krótkie dystanse, by w końcu przebiec maraton. Trzeba pisać, żeby zostać pisarzem. Trzeba założyć firmę i aktywnie ją rozwijać, by zostać zarabiającym miliony biznesmenem. Oczywiście – to, że ktoś pisze, biega czy prowadzi firmę nie daje 100%-owej pewności, że zostanie maratończykiem, autorem bestsellerów czy milionerem. Ale już to, że ktoś nie biega, nie pisze lub nie prowadzi firmy, daje 100% gwarancji, że wymarzonego sukcesu nie osiągnie. Geniusz, jak powiedział Einstein to 1% talentu i 99% ciężkiej pracy.

#6. „Już tyle zrobiłem, należy mi się nagroda”
Nagradzanie się przydaje, by zwiększyć motywację, ale robienie tego przy najdrobniejszej okazji to świetny sposób, by popaść w samozachwyt. I na własną zgubę już z niego nie wyjść. To dyscyplina i wytrwałość popłacają. Celem nie jest sam cel, zwycięstwo i nagroda, ale właśnie dążenie do osiągnięcia wymarzonych celów.

#7. „Mogę zrobić to później”
W końcu lepiej później niż wcale, prawda? G…uzik prawda. Jeżeli dzisiaj jest ci trudno zmobilizować się do zrobienia czegoś, jutro będzie dwa razy trudniej. Pojutrze cztery razy i tak dalej, aż do głosu dojdzie najsłynniejszy święty, patron młodzieży – święty Nigdy. Na dodatek z każdym kolejnym „później” odkładanie wchodzi ci w nawyk i skutecznie oddala od wszelkich sukcesów. Ale możesz to zmienić – wystarczy, że jeszcze dzisiaj przestaniesz zastanawiać się nad tym, co stoi ci na drodze, a skupisz się na tym, dlaczego musi ci się udać. Wystarczy, że jeszcze dzisiaj dasz sobie spokój z opowiadaniem, co już zrobiłeś i co zrobisz w przyszłości, a zaczniesz robić i pozwolisz, by to twoje czyny mówiły za ciebie. Efekt będzie zdumiewający!

#8. „Jeden raz nie zaszkodzi”
Jeden mach, jeden opuszczony trening, jeden dzień niezapowiedzianego wolnego. I faktycznie, to akurat nie kłamstwo. Jeden raz naprawdę nie zaszkodzi. Nieprawdą jest natomiast to, że skończy się na jednym razie. Bo skoro nie zaszkodził jeden raz, to dlaczego miałby zaszkodzić ten drugi? W końcu to tylko dwa razy. Tyle co zupełnie nic… Jeśli wiesz, że nie dasz rady oprzeć się owemu jednemu razowi, spróbuj chociaż obrócić sytuację na swoją korzyść. Ustal sobie, że raz w miesiącu opuszczasz trening i trzymaj się tego planu – dzięki temu to ty będziesz miał kontrolę nad swoim lenistwem, nie zaś poddasz się jednej z wielu chwil słabości, które czekają na drodze każdego.

#9. „Lepiej się wycofać teraz i chociaż ograniczyć straty”
„Sukces nie jest ostateczny, porażka nie śmierć. Liczy się odwaga, by trwać”, powiedział niegdyś Winston Churchill. Porażki, mniejsze i większe, zdarzają się wszystkim. Nawet tym, o których myślimy, że ich życie jest jednym wielkim pasmem sukcesów. Najsilniejsi nie są ci, którzy zawsze zwyciężają, bo kiedyś i na nich przyjdzie kolej, a wtedy – nienawykli – będą leżeć i kwiczeć, zastanawiając się, co się u licha właściwie stało. Najsilniejsi są ci, którzy potrafią szybko wstać z ziemi, otrzepać portki i ruszyć w dalszą drogę. Ci, których porażki hartują, nie zniechęcają. W końcu nigdy nie możemy mieć pewności, czy jesteśmy dopiero na początku drogi, czy może sukces jest tuż za rogiem i wystarczy jeszcze tylko odrobina wysiłku.

#10. Już i tak jest za późno
Dopóki bije serce, a w twoich żyłach krąży krew, nie jest za późno absolutnie na nic. Jesteś tu i czytasz? Gratulacje – znaczy, że żyjesz. A zatem każ swojemu mózgowi przymknąć twarz i bierz się do roboty, bo możesz osiągnąć wszystko, na co ci tylko przyjdzie ochota!

Źródło: http://joemonster.org/art/31427/10_wrednych_klamstw_ktorymi_na_co_dzien_karmi_Cie_Twoj_mozg

Eksperyment z robakami wskazuje, że misje kosmiczne mogą być niebezpieczne dla zdrowia człowieka.

Eksperyment z robakami wskazuje, że misje kosmiczne mogą być niebezpieczne dla zdrowia człowieka.

Wyniki eksperymentu przeprowadzonego przez naukowców z Tufts University wskazują, że przestrzeń kosmiczna może być dla człowieka bardzo niebezpieczna. Robaki wysłane na Międzynarodową Stację Kosmiczną uległy mutacjom, zaś u jednego z nich wyrosła druga głowa.

Robaki płaskie, czyli tzw. płazińce, posiadają niesamowite zdolności regeneracyjne. Gdy ciało ulegnie uszkodzeniom lub zostanie rozerwane na dwie części to każda z nich odbuduje się, a dwa fragmenty będą stanowiły dwa osobne byty. Dlatego mówi się, że robaki te są (w pewnym sensie) nieśmiertelne.

Naukowcy postanowili wysłać grupę płazińców na Międzynarodową Stację Kosmiczną, aby zbadać funkcjonowanie komórek w przestrzeni kosmicznej w warunkach mikrograwitacji. Na ISS dostarczono całe i zdrowe robaki płaskie oraz ich fragmenty w probówkach, w których znajdowało się powietrze i woda. Druga grupa płazińców została poddana podobnym testom, lecz na powierzchni Ziemi.

Robaki płaskie żyły na pokładzie ISS przez 5 tygodni, po czym powróciły na Ziemię. Naukowcy obserwowali je przez kolejne 20 miesięcy – sprawdzali ich zachowania oraz zdolności regeneracyjne. Wyniki badań są zaskakujące.

Po pierwsze, płazińce z ISS zaczęły w dziwny sposób reagować na kontakt ze świeżą wodą. Przez około 2 godziny pozostawały zwinięte i częściowo sparaliżowane. Po drugie, fragmenty robaków zaczęły ulegać spontanicznym podziałom, w wyniku których powstało kilka nowych identycznych stworzeń.

Trzecia i ostatnia kwestia, która okazała się najbardziej zaskakująca dotyczy jednego konkretnego przypadku. Fragment jednego z płazińców, który został wysłany na Międzynarodową Stację Kosmiczną zregenerował się w taki sposób, że po jego drugiej stronie wyrosła dodatkowa głowa. Tym samym robak posiadał dwie głowy. Co ciekawe, gdy naukowcy odcieli obie, płaziniec zregenerował się i ponownie wyrosły mu dwie głowy.

Wyniki eksperymentu są zaskakujące, szczególnie w przypadku osobnika z dwiema głowami. Co prawda naukowcy nie wiedzą dlaczego doszło do tej mutacji ale uważa się, że przyczyną może być nic innego jak podróż kosmiczna. Podczas przyszłych eksperymentów uczeni wezmą w przestrzeń kosmiczną większe ilości robaków i postarają się ustalić co dokładnie było przyczyną tych nietypowych zmian. Przy tej okazji na nowo rozpoczęto dyskusje nad potencjalnymi zagrożeniami dla ludzi, którzy przebywają na pokładzie ISS. Pojawia się pytanie czy człowiek będzie w stanie przeżyć na Marsie.

Wiadomość pochodzi z portalu tylkonauka.pl

Źródło: http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/eksperyment-z-robakami-wskazuje-ze-misje-kosmiczne-moga-byc-niebezpieczne-dla-zdrowia

Trump says the U.S. will not be a „migrant camp”

2017 Fake News Awards.

Donald Trump ogłosił na swoim Tweeterowym koncie zwycięzców nagród dla „Najbardziej nieuczciwych i skorumpowanych mediów roku 2017”

Pierwsze miejsce zajął New York Times i jego kolumnista Paul Krugaman, który w trakcie kampanii wyborczej ogłosił, że wygrana Donalda Trumpa doprowadzi do załamania ekonomii USA. Wskaźniki ekonomiczne temu całkowicie przeczą.

Drugie miejsce zajęło ABC i zatrudniony tam dziennikarz Brian Ross, który opublikował fałszywy raport o rzekomych powiązaniach Donalda Trumpa z Rosją i o rzekomych zeznaniach gen Flynna na ten temat. Ani jedno ani drugie nie okazało się być prawdą.

Trzecie miejsce zajęło CNN, które opublikowało artykuł o rzekomych kontaktach syna Donalda Trumpa (Donalda J. Trumpa Jr) z WikiLeaks i o rzekomym dostępie do dokumentów WikiLeaks, do których syn Prezydenta miał mieć dostęp. Informacje te okazały się być nieprawdziwe.

Czwarte miejsce przypadło The Time za nieprawdziwą informację o usunięciu popiersia Martina Luthera Kinga z Gabinetu Owalnego. Popiersie okazało się być przypadkowo zasłonięte przez inny przedmiot w Gabinecie.

Piąte miejsce zajął The Washington Post za fałszowanie obrazu tłumów ludzi podczas wystąpienia Donalda Trumpa na Florydzie. Dziennik opublikował zdjęcie pustej areny zrobione na godzinę przed pojawieniem się tam prezydenta.

Szóste miejsce przypadło ponownie CNN za „podrasowanie” wideo na którym Donald Trump miał ostentacyjnie przekarmiać ryby w towarzystwie premiera Japonii (który także je karmił).

Siódme miejsce zajęło po raz kolejny CNN za fałszywą historię o spotkaniach Anthony Scaramucciego z Rosjanami w imieniu Donalda Trumpa.

Ósme miejsce zajął Newsweek ze swoją relacją o spotkaniu Donalda Trumpa z żoną prezydenta Dudy w trakcie którego Pierwsza Dama RP Agata Kornhauser-Duda rzekomo miała odmówić uściśnięcia dłoni Donalda Trumpa. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca.

Dziewiąte miejsce przypadło po raz kolejny CNN za informacje jakoby szef FBI James Comey kwestionował oświadczenie Donalda Trumpa iż Comey mu oświadczył, że nie jest prowadzone przeciwko niemu przez FBI żadne śledztwo. Okazało się to być nieprawdą.

Dziesiąte miejsce zajął ponownie New York Times za publikacje o tym, że administracja Donalda Trumpa ukryła raport o zmianach klimatycznych i o globalnym ociepleniu. Nie było to prawdą.

Jedenaste miejsce – poza konkurencją – zajęła cała historia o rzekomych konszachtach między administracją Donalda Trumpa i Rosją („RUSSIA COLLUSION”). Pomimo prawie dwóch lat śledztw nie udowodniono Trumpowi żadnych konszachtów z Rosją…

Wyróżnione media usiłują się zdystansować do przyznanych im nagród. Jedna z dziennikarek posunęła się do pytania: „A jakie to tak naprawdę ma znaczenie, że jakieś medium opublikowało błędną informację?”

Źródło anglojęzyczne: GOP

Źródło polskie: alexjones.pl

Islam, co to jest?

Islam, co to jest?

Z cyklu: „W – 142. Listy do Wnuczka” dr J.Jaśkowski

Fałszerzy historii należy karać tak samo, jak fałszerzy pieniądza.
Cervantes.

Kochany Wnuczku!
Od kilku lat trwa w kraju, jeszcze pomiędzy Odrą i Bugiem, histeria związana z napływem zorganizowanych grup ludności z Afryki i Bliskiego Wschodu. Generalnie, bez względu na kolor skóry, są to ludzie wyznający islam.
I mamy problem, ponieważ w mass mediach, jak również w Internecie, znajdujemy całe tony rozmaitych artykułów na temat islamu i jego wierzeń, ale tak naprawdę są to przepisywane wg jednolitego szablonu artykuły z cyklu „Islam jest be”. Żaden z tych autorów nawet nie trudzi się na przypomnienie historii islamu, jak również brak generalnie w Polsce interpretacji i naukowego opracowania Koranu, czyli tzw. świętych ksiąg tej „religii”.
Generalnie wiedza na temat islamu i historii okresu, w którym rzekomo powstawał, jest w Polsce znikoma, żeby nie powiedzieć zerowa. Od 1773 roku, tj. od czasów stworzenia Komisji Edukacji Narodowej przez agenta City of London Corporations, czyli p. DuPointa, edukacja w Polsce była i jest prowadzona pod nadzorem tego państwa. I wyraźnie widać, że historia wymienionych regionów, jak również islamu, ma być ograniczona w sposób istotny dla Polaków.
W tej sytuacji postanowiłem przypomnieć podstawowe informacje dotyczące historii powstania islamu. Poniższy tekst jest opracowany na podstawie „The Angelus”, grudzień 1998. Tłumaczenie: Adam Branickiego.
Wielkie zdziwienie budzi sam fakt braku opracowań naukowych zarówno Koranu, jak i dwóch innych ksiąg tj. Sunny – stanowiącej właściwe islamowi prawodawstwo oraz Siry – Życie Mahometa. Wszystkie te trzy księgi zostały złożone w jedną całość podobno przez Ibin Hisama, żyjącego w dziewiątym wieku, w znaną współcześnie całość. O autorze tych ksiąg nie wiemy nic z wyjątkiem tego, że podał, iż spisał tradycję przekazywaną od pokoleń ustnie.

W sytuacji braku opracowań polskich, muszę się oprzeć na dostępnych opracowaniach europejskich. W Kościele Katolickim teologowie, tacy jak św.Tomasz z Akwinu, czy pisarze jak Hilaire Belloc, uznawali islam za herezję chrześcijańską.
„Islam nie był pogańskim przeciwieństwem Kościoła, całkowicie obcym wrogiem. Islam był wypaczeniem doktryny chrześcijańskiej. Jego żywotność i długi okres trwania szybko nadały mu zewnętrzne pozory nowej religii, lecz jego współcześni, ci którzy byli świadkami jego pojawienia się, jasno widzieli czym był naprawdę – nie zaprzeczeniem, lecz dostosowaniem i nadużyciem zasady chrześcijańskiej [Wielkie herezje 1938].
Ks.Sheehan, arcybiskup Germii [1944] tak pisze o islamie: „Fragmenty objawionej prawdy zawarte w tej religii zostały zaczerpnięte z judaizmu i chrześcijaństwa”. Wg obowiązującej obecnie poprawnej politycznie wersji, Islam jako religia został założony przez Mahometa, urodzonego w 570 roku w Mekce. Pojęcie „islam” wg Dili Hiro oznacza poddanie się woli Bożej. Oficjalnie twierdzi się, że Mahomet, człek niepiśmienny, napisał Koran prowadzony ręką Archanioła Gabriela. Zawarte w Koranie mądrości w sposób oczywisty potwierdzają tą teorię, przecież niepiśmienny facet nie mógł tego wymyślić.
Mahomet prowadzony ręką Boga nawracał ludy na półwyspie arabskim. Został jednak wygnany z Mekki 623 roku i musiał szukać schronienia w Jatrybie, którą później na jego cześć nazwano Medyną czyli Madinat an-nabi – Miasto Proroka.
Następnie dzięki swojej wierze wygrał w roku 624 decydująca bitwę z poganami pod Badrem. Kilka lat później Mekka przyjęła prawdę islamu. A Kabba, czyli Czarny Kamień, przekształcił się w dom boży i stał się centrum islamskiego świata, pierwszą świątynią, do której każdy muzułmanin musi udać się w pielgrzymką przynajmniej raz w życiu.
Tyle mówi oficjalna wersja, poprawna politycznie. Niestety nic nie jest z tego prawdą. Ale powtarzana przez stulecia utworzyła ok. 600 000 wiernych, którzy umierali z okrzykiem Allah is Akbar. Problem polega na tym, że Muzułmanie nigdy nie podjęli nawet studiów krytycznych nad Koranem i nie weryfikowali jego treści z np. archeologią.
Pierwszym człowiekiem, który zaczął odkrywać niepewny charakter źródeł islamu był prof. Lammens, pracujący na Uniwersytecie Św. Józefa w Bejrucie (Liban), na początku obecnego stulecia. Wykorzystując opracowania wielu uczonych, w tym de Weila z 1843 r. i Caetaniego z 1905 r. wykazał, że naoczni świadkowie gwarantujący autentyczność ksiąg Hadith i Sira to czysta fikcja, a wspomniane księgi są niczym więcej, jak tylko parafrazami i upiększeniami twierdzeń zawartych w Koranie. Prof. Lammens pisze: „Twierdzenia zawarte w świętych pismach muzułmańskiej tradycji ani nie tworzą prawa, ani też nie są źródłem dalszych informacji, jak uważano do tej pory; są natomiast przedmiotem fantastycznej ewolucji. Na bazie koranicznego tekstu Hadith tworzy legendy, z zadowoleniem wymyśla imiona bohaterów wydarzeń i w ten sposób wypełnia treścią koraniczne schematy” (Koran a Tradycja, 1910). Francuski uczony, Bruno Bonnet-Eymard, w taki oto sposób streszcza stanowisko prof. Lammensa: „Tradycja wyjaśnia Koran, a sam Koran jest fundamentem tradycji”. Innymi słowy jest to błędne koło.
Maxime Robinson w książce pt. Mahomet (1974) donosi, że „nie istnieje nic, co pozwalałoby nam chociażby na stwierdzenie: to i to pochodzi bez wątpienia z czasów Mahometa”.
W opracowaniu zatytułowanym „Koran nie jest arabski” (1957) Thery porównując tekst Koranu z księgą Sira i dochodzi do wniosku, że ta ostatnia „jest jedynie głupią dziecięcą paplaniną, której nierówny tekst w zadziwiający sposób zarówno w poszczególnych elementach, jak i całościowej wymowie odznacza się niespójnością, nieprawdopodobieństwem i prymitywizmem legend z życia Proroka”. Niech poniższy przykład zilustruje, co miał na myśli Thery. Otóż jak pokazał prof. Lammens, wszystko co znajduje się w [islamskiej] tradycji, zostało zaczerpnięte z Koranu i upiększone. I tak koraniczny tekst „wysyłamy wam światło” (będący w rzeczywistości niepoprawnym tłumaczeniem), został rozwinięty w księgach Sira i Hadith w taki sposób, że odnosi się tam bezpośrednio do samej postaci proroka. Dlatego według islamskiej tradycji Mahomet faktycznie wysyłał fale świetlne, będąc widocznym nawet w najgłębszej ciemności. Światło jakie dawał miało być tak intensywne, że pozwalało odnaleźć w ciemności zagubioną igłę!
Thery porównując Koran z hebrajską Biblią i rabinackim Midraszem dochodzi do wniosku, że Koran był jedynie „Biblią dostosowaną do mentalności Arabów”. Wyodrębnia przy tym jednakże pewną część, która dzięki zawartym w niej aluzjom do wydarzeń współczesnych autorowi Koranu, nie daje się wyjaśnić w podobny sposób. Bruno stwierdza: „Nasza egzegeza jasno wykaże, iż alfabet zastosowany w Koranie jest czystym i prostym przekształceniem alfabetu hebrajskiego w arabski” (w istocie przyjmuje się, iż alfabet arabski powstał ok. V w. z alfabetu nabatejskiego, mającego z alfabetem hebrajskim wspólnego przodka: alfabet aramejski). Tak więc intuicja Thery, według której autor Koranu miał być rabinem, mimo że nie znalazła jeszcze absolutnego potwierdzenia, jednak w znaczący sposób nie chybiła celu.
Jak przekonaliśmy się na początku niniejszego artykułu, słowo „islam” jest tradycyjnie tłumaczone jako ‘poddanie się’. Według Bruno takie tłumaczenie jest w oczywisty sposób błędne i całkowicie niezwiązane z tekstem. Hebrajski źródłosłów, slm, można również odnaleźć w aramejskim i oznacza po arabsku po prostu ‘aslim, czyli ‘doskonały’ – po aramejsku, haweî selîm znaczy tyle co: ‘Bądź doskonały!’. W swoim czasie dowiemy się, dlaczego tak powinno wyglądać właściwe tłumaczenie.
Po zburzeniu świątyni jerozolimskiej w r. 70, Żydzi ulegli rozproszeniu. Dokąd się udali? Historycy tacy jak Torrey uważają, że wielu z nich poszło do Teimy, oazy w południowej Palestynie, wierząc i żywiąc nadzieję, że pewnego dnia dane im będzie powrócić. To, co nie podlega dyskusji, to fakt, że Półwysep Arabski ma niezwykle długą historię, która dopiero w dniu dzisiejszym jest odkrywana. Dla tych, którzy wyobrażali sobie Arabię jedynie jako kilometry piasku, po których bez celu podróżowali na wielbłądach Arabowie, poniższe fakty będą zaskakujące.
Otóż z zapisków pochodzących z 280 r. wiemy, że mieszkańcy Sheby i Jemenu czcili Athar, czyli boginię Venus, jednakże do 378 r. owo pogaństwo zanikło.
U początków chrześcijaństwa żydostwo długo i zawzięcie zwalczało chrześcijańskich misjonarzy, gdziekolwiek się oni pojawili, używając wszystkich dostępnych metod, a wśród nich prób pozyskiwania ludzi dla judaizmu.
Po drugie, należy pamiętać, że judaizm rozprzestrzenił się łatwo na Półwyspie Arabskim z uwagi na to, że wśród Arabów powszechne było obrzezanie.
Po trzecie, wreszcie należy wiedzieć, że na terenach Himarytów (dzisiejszego Jemenu) było wielu Żydów – fakt ten został potwierdzony przez Filostorgiusza, który donosi o napotkaniu w roku 356 ariańskiej misji kierowanej przez Teofila z Dibous. Od Filostorgiusza dowiadujemy się, że podczas gdy większość populacji w owym czasie była pogańska, Teofil dokonywał wielkich najazdów, nawracając króla i budując wszędzie kościoły. Tego rodzaju doniesienia pokazują skalę ekspansji rzymskiej i chrześcijańskiej, lecz ukazują również, że ekspansja ta napotykała na dobrze utwierdzoną na tych terenach społeczność żydowską.
W 378 r. król Jemenu zwrócił się przeciwko Imperium Rzymskiemu, sprzymierzając się z Imperium Perskim. Zmiana ta została przeprowadzona przy udziale Żydów, którzy stanowili jedyną intelektualną i społeczną elitę w kraju. Oznaczało to głęboki kryzys rzymskich wysiłków podejmowanych w kierunku kolonizacji półwyspu, a również niekorzystną aurę dla misjonarskich wysiłków chrześcijan, gdyż Persowie byli dalecy od okazywania sympatii wobec religii ich imperialnego rywala. W ten sposób od piątego wieku region zaczął już na zawsze zyskiwać perspektywę hebrajską.

Od Jana z Efezu wiemy, że na początku szóstego stulecia wybuchła wojna pomiędzy Aidogiem, księciem Etiopii a Dimionem, królem Jemenu. Ten ostatni był bardzo wyraźnie pro-żydowski – do tego stopnia, że nakazał aresztować wszystkich rzymskich kupców, którzy przekroczyli granice Jemenu, z uwagi na rzymskie prześladowania Żydów. Niemniej jednak etiopski książę odniósł zwycięstwo, nawrócił się na chrześcijaństwo i wszędzie zbudował kościoły. Ta chrześcijańska ekspansja została uznana przez społeczność żydowską za prowokację. Simon de Beth Arshâm, perski biskup donosi, że „Żydzi tyberiadzcy (główna ówczesna szkoła żydowska) wysyłali swych kapłanów z roku na rok i z sezonu na sezon, po to, aby prowokować kłopoty wśród chrześcijańskich Himarytów”. Ruchem antyetiopskim i antychrześcijańskim kierował Żyd Du Nuwâs, który szybko sprzymierzył się z Persami. Również i on został pokonany przez siły chrześcijańskie. Z zapisków pochodzących z 618 r. dowiadujemy się, że król Jemenu był monofizyckim (ariańskim) chrześcijaninem imieniem Abramus, a jego dedykacja, napisana stylizowaną na pismo arabskie kursywą brzmiała: „Z władzy, łaski i miłosierdzia Najmiłosierniejszego, jego Mesjasza i Ducha Świętego”.
W północnej Arabii rozwinęła się inna sytuacja. Imperialny konflikt między Bizancjum i Persją zmusił pewne arabskie plemiona do zjednoczenia – niektóre z nich opowiedziały się za pierwszym, inne za drugim imperium. Wiadomo jednak, że Arabowie nawróceni na chrześcijaństwo nie pozostawali w Al-Hijaz, gdzie ma znajdować się współczesna Mekka, lecz emigrowali do Syrii, Palestyny i Egiptu. Negatywny wynik tego był taki, że do roku 582 Al-Hijaz jawiła się oczom całego świata już jako prowincja żydowska. Obfite literackie i epigraficzne dowody na żydowską obecność w Al-Hijaz w pierwszych wiekach chrześcijaństwa można znaleźć np. w artykule Josepha Horowitza, zatytułowanym „Arabia”, opublikowanym w Encyclopedia Judaica w roku 1929.
François Nau w swoim dziele pt. Chrześcijańscy Arabowie Mezopotamii i Syrii w siódmym i ósmym stuleciu (1933) pisze, że „na początku siódmego wieku wszyscy Arabowie Mezopotamii i Syrii byli do pewnego stopnia chrześcijanami, przynajmniej jeśli chodzi o atmosferę życia. Wszędzie widziano jakichś pustelników i ascetów, wszyscy jadali w progach klasztorów, wszyscy byli obecni w sporach pomiędzy monofizytami i duofizytami”. O. Henri Charles w swoim Chrześcijaństwie wśród koczowniczych Arabów z Limes i pustyni syryjsko-mezopotamskiej w regionie Hegira (Le Roux, 1936) twierdzi, że „silna osobowość słynnego pustelnika św. Eutychesa naznaczyła początek bardzo owocnej misji, tak, że do roku 570 terytorium Gessanidów obfitowało w arabskie, monofizyckie klasztory”.
Tak więc Półwysep Arabski był przez wieki nie tylko terenem działań wojennych, lecz również sceną walki teologicznej: walki pomiędzy żydami i chrześcijanami oraz między rozmaitymi chrześcijańskimi, heretyckimi sektami, a katolicyzmem. Wszystkimi tymi wpływami nasiąkały społeczności i, jak się przekonamy, to wzajemne przenikanie rożnych kultów przygotowało grunt pod pojawienie się Koranu.
W czasie kiedy miały miejsce opisywane wydarzenia, następował stały rozwój i ciągłe zmiany w dziedzinie alfabetów, stosowanych w regionie. Zmiany te są dzisiaj dobrze uwidocznione i wskazują, że Koran napisany w języku arabskim nie był żadnym „cudem”, lecz w rzeczywistości końcowym wynikiem dokonującego się przez wieki rozwoju.

Istnieją dwujęzyczne zapisy z Umm-al-Jimâl, datowane na początek trzeciego stulecia, w odniesieniu do których Littman, w swoim Florilegium Melchior de Vogüé (Paryż, 1909) stwierdza, że ich „pismo jest już stadium pośrednim zmierzającym w stronę pisma arabskiego”, podczas gdy zapisy z Namâra, pochodzące z 7 grudnia 328 r., są już od tej pory pismem proto-arabskim. Ostatecznym wynikiem tego rozwoju są dedykacje z Harrân, oceniane na rok 568 oraz z Zabad w regionie Syryjsko-Mezopotamskim, oba napisane pismem, które dziś nazwalibyśmy właściwym pismem arabskim. Jest to odmiana aramejskiego, który był podówczas na starożytnym wschodzie językiem handlowym. To, co jest nie tylko interesujące, lecz faktycznie istotne, to fakt, że zarówno zapisy z Harrân, jak i z Zabad są zapisami chrześcijańskimi. Nau pisze, że „to przede wszystkim chrześcijanie stworzyli alfabety dla ludów przez nich nawróconych oraz nauczyli je czytać i pisać. Tak zwany klasyczny arabski nie jest wyjątkiem. Jego alfabet należy przypisać chrześcijanom, gdyż to właśnie u chrześcijańskich Arabów z Syrii znaleziono najstarsze przykłady tego pisma”.
Naszkicowawszy historyczne tło powstania Koranu, możemy teraz umieścić to dzieło wraz z jego przesłaniem w odpowiednim kontekście. Koran nie jest dziełem spontanicznym, objawieniem spływającym z niebios; jest pracą o głębokich korzeniach, antycznym rodowodzie oraz „zacięciu” pasującym do tamtych czasów.
Nawet po krótkim przejrzeniu Koranu można się przekonać, że postacią centralną dla islamu jest Abraham, a już w początkowej modlitwie można zauważyć wyraźny brak „islamskiego kolorytu”: „W imię Boga Miłosiernego, Dawcy Miłosierdzia, chwała niech będzie Bogu, Panu Wszechświata, Miłosiernemu i Dawcy Miłosierdzia! Władco w dniu sądu! Ciebie czcimy i u Ciebie szukamy pomocy. Prowadź nas drogą prostą, drogą tych, którym sprzyjasz, drogą tych, którzy nie są przyczyną Twego gniewu; tych, którzy nie idą na zatracenie” (Koran w tłumaczeniu Thomasa Ballantine Irvinga, Islamic Foundation, Anglia, 1979). Można z łatwością zauważyć, że w modlitwie powyższej nie ma nic specyficznie islamskiego.

Jest oczywistym, że autor Koranu, stanąwszy w obliczu gwałtownych, niekończących się konfliktów między żydami i chrześcijanami na terenie półwyspu, zmuszony był do refleksji nad przyczynami tak żałosnego końca owego sojuszu, jaki stanowiło przymierze z Bogiem. Zauważa, że znakiem przymierza z Bogiem jest obrzezanie, a przymierze zostało zawarte z Abrahamem. Jednak zwraca również uwagę na to, że pierwszym synem Abrahama poddanym obrzezaniu nie miał być Izaak, lecz Izmael, jego syn z niewolnicy Hagar. Przypomnijmy, że Bóg okazał swą moc wobec Abrahama dając syna Izaaka jego starej żonie, Sarze. Wiemy również, że wskutek nalegań Sary, Hagar i Izmael zostali odprawieni, a Izmael stał się ojcem narodu arabskiego. W ten sposób zostało zawarte przymierze z Abrahamem, który nie był ani żydem, ani chrześcijaninem, lecz poganinem który stał się „doskonały” – pierwszym muzułmaninem. Abraham i jego syn Izmael zostali uczynieni „doskonałymi” – muslimayn. Mieli oni poświęcić Bogu swych następców w celu uczynienia ich „narodem doskonałym” – muslimat. To wezwanie do doskonałości jest „sprawiedliwością”, która stała się udziałem Abrahama i Izmaela (albowiem Bóg, według autora Koranu, nigdy nie przestał wysłuchiwać modlitw Hagar i jej syna), a również Izaaka, Jakuba oraz wszystkich proroków bez różnicy, nie wyłączając Mojżesza i Jezusa. Innymi słowy, nie ma różnicy między Starym, a Nowym Testamentem, gdyż według autora Pięcioksiąg żydów i Ewangelie chrześcijan zostały źle wykorzystane dla wprowadzenia podziału wśród Narodów Księgi. Żydzi odpadli od Prawa, a chrześcijanie wykrzywili proroctwo Jezusa, uczyniwszy Bogiem zwykłego człowieka i w ten sposób popadli w apostazję. Ostatecznie autor Koranu wzywa do ponownego zjednoczenia Narodów Księgi. Bazuje przy tym na rasowej linii Żydów, istniejącej dzięki obrzezaniu i dodaje do tego wezwanie do doskonałości pochodzące z Ewangelii, przez cały czas podkreślając, że zerwanie przymierza z Bogiem przez żydów i chrześcijan nie unieważnia przymierza zawartego z Abrahamem i Izmaelem.
Podczas gdy pierwsza sura Koranu jest bardzo stara i czysto żydowska, sury druga i trzecia koncentrują się odpowiednio na przypomnieniu ludziom wymagań żydowskiej Tory i chrześcijańskich Ewangelii. Dlatego też sura II kończy się modlitwą stworzoną przez autora „ Panie Nasz, Dawco Obrzezania”, która sytuuje się pomiędzy Yahweh żydów i Pater Noster chrześcijan.
Historia mówi nam, że Jerozolima upadła w 614 r., kiedy to armie cesarza Herakliusza z Bizancjum zostały zmiażdżone przez Persów. Krauss w swojej Historii żydowskiej donosi, że Żydzi z południowej Palestyny sprzymierzyli się z Persami – być może byli to Żydzi ze wspominanej przez Torreya oazy Teima; mogły to być również bandy arabskie. Po przybyciu do Jerozolimy Żydzi z wściekłością zwrócili się przeciwko ludowi chrześcijańskiemu i jego świątyniom, w tym naturalnie przeciwko Grobowi Pańskiemu. Zanotowano jednak, że z największą furią Żydzi uderzyli w kościół Matki Bożej, Nea.
Z pism historyków takich jak Krauss i Graetz wynika, że jeszcze przedtem arabskie bandy zostały rozbite (przez Persów – przyp. tłum.) na skutek zdrady Żydów, a sura III Koranu w tłumaczeniu br. Bruno (w. 118-119, 122) zawiera skargi na zdradę i perfidię fałszywych braci, synów Izraela. Sura III Koranu traktuje o tej porażce Arabów; autor mówi tam o swojej „kalwarii”, lecz ostatecznie doprowadza własne rozważania Ewangelii do pozytywnego wniosku stwierdzając, że porażka ta nie jest klęska absolutną, lecz tylko oczyszczeniem. W tym miejscu pojawia się wspominany wcześniej historyczny mit o bitwie pod Badrem.
Badr jest obecnie małym miasteczkiem, położonym na południowy zachód od Medyny, jednakże żadna z map starożytności nic nie mówi o jego istnieniu. Co więcej, słowo badr nie występuje w żadnym miejscu w Koranie – ani w surze VIII, w którym wszyscy poprzedni tłumacze uparcie wspominają o bitwie pod Badrem, ani w surze III, gdzie słowo bi-badrin jest nieprawidłowo przetłumaczone jako ‘pod Badrem’. W surze IV (w. 6) pokrewne słowo bidâran jest właściwie przetłumaczone przez Blachere i Masson jako ‘rozszczepienie’ lub ‘rozproszenie’ i jest prostym zapożyczeniem z rabinistycznego, hebrajskiego słowa biddér, tzn. ‘rozpraszać’. Tak więc bi-badrin oznacza ‘przez rozproszenie’ albo ‘dzięki rozproszeniu’. Islamolodzy tłumaczą to słowo jako ‘Badr’, gdyż nie biorą pod uwagę ani całościowego, ani też częściowego znaczenia tekstu. Z drugiej strony, tłumaczenie br. Bruno tworzy logiczną całość. Autor Koranu mówi o „cudzie” ocalenia owych arabskich band „poprzez rozproszenie” spowodowane przez Persów w 617 r. Jest to jeden z wielu przykładów, kiedy to tekst zachowuje jasny sens lingwistyczny i historyczny, podczas gdy tłumacze wprowadzają jedynie zamieszanie i sprzeczności.

Człowiek zwany Mahometem nie napisał Koranu.
Wspomnieliśmy powyżej, że jeśli odłożyć na bok fantastyczne mity ksiąg Hadith i Sira, nie ma niezbitego dowodu na istnienie Mahometa. Jednakże historycznie muzułmanie twierdzą, że w koranicznym tekście autor sam nazywa siebie Mahometem, toteż nie może być żadnych wątpliwości co do jego tożsamości. Czy tak jest naprawdę?
Oczywiście jest prawdą, że w Koranie autor czyni szereg odniesień do samego siebie, nie mniej jednak daje się poznać jako człowiek oszczędny, jeśli chodzi o szczegóły dotyczące swej własnej osoby. W surze III (w. 144) nazywa siebie muhammadun, a określenie to zostało wzięte przez wspomnianego wcześniej Ibn Hisâma za rzeczywiste imię założyciela islamu. Br. Bruno twierdzi, że zabieg taki nie ma uzasadnienia i podaje szczegółowe dowody.
Br. Bruno tłumaczy słowo muhammadun jako ‘umiłowany’. Twierdzi, że jako takie słowo to nie jest imieniem, lecz tytułem nadawanym jakiejś osobie – trochę tak, jakby powiedzieć np. o własnym dziecku „światło mego życia”, co rzecz jasna nie może być interpretowane jako właściwe imię dziecka. Według br. Bruno słowo muhammadun pochodzi od słowa źródłowego hmd, które jest arabskim zapożyczeniem biblijnego, źródłowego słowa hâmad, czyli ‘pożądać’ lub ‘pragnąć’. W surze I (w. 2) br. Bruno wykazał, że pokrewne słowo ’al hamdu oznacza miłość, jaką każdy powinien żywić wobec „Boga, Pana wieków”. Z kolei południowo-arabskie zapisy z Jamme zawierają słowo mhmd, używane na określenie ‘Boga żydów’, tak więc oczywisty sens wyrażenia muhammadun sprowadza się do znaczenia ‘ten, który jest przedmiotem miłości’ – ‘umiłowany’ – najwyższe imię Boże. To zaś powinno wywołać w pamięci czytelnika słowa Ewangelii: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie” (Mt 17, 5). Nie jest to jedyny raz, kiedy Jezus jest nazywany „umiłowanym” (muhammadun) Boga.

Spójrzmy teraz na słowo „Mekka”, o którym mówi się, że jest tłumaczeniem wyrazu Bakka. Od Hiro dowiadujemy się, że Mekka była miejscem urodzin Mahometa, centrum handlowym skupiającym około 5000 ludzi i miejscem, w którym Mahomet rozpoczął swój apostolat. Pojawiają się tutaj dwa problemy: po pierwsze, słowo Mekka wcale nie występuje w Koranie. To raczej słowo Bakka pojawia się raz i jest błędnie tłumaczone jako Mekka.
Po drugie, wszystkie mapy starożytności dowodzą ponad wszelka wątpliwość, że miasto Mekka nie istniało w siódmym stuleciu. Znakomity kartograf XIX wieku, Vidal de la Blanche był ekspertem w dziedzinie wielkich szlaków handlowych starożytności. Wykorzystując Geografię Ptolemeusza wykazał on, że Mekka nie istniała (w siódmym stuleciu – przyp. tłum.).
Innymi słowy, nie istnieje przed-islamska mapa świata, która wskazywałaby na istnienie Mekki. Próby wykazania, że Mekka istniała pod inną nazwą, Macoraba, zawsze były czystymi spekulacjami, a na ich poparcie nie istniały poważne dowody.

Tak więc jeśli nie istnieje Mekka, jakie jest znaczenie słowa Bakka? Słowo to pojawia się tylko raz w całym tekście Koranu (sura III, w. 96), w tym samym rozdziale, który mówi o powrocie wiernych do Jerozolimy. W surze II (w. 125 i 127) autor mówi o domu – al bayt – i przypisuje jego założenie Abrahamowi. Dlatego też jest absolutnie oczywiste, że „dom” znajduje się w Jerozolimie, a dokładnie wśród ruin Świątyni. Właśnie tak się składa, że słowo Bakka użyte jest w rozdziale w związku z domem, a może być jedynie odniesieniem do „doliny Baka”, która znajduje się na północ od doliny Hinnom i na zachód od Jerozolimy. W rzeczywistości znaczenie tego słowa jest tak jasne, że aż dziw bierze, dlaczego żaden z naukowych informatorów nie zasugerował go nawet jako jednej z możliwości. Ale to nie wszystko. Koran nie daje nam żadnego pojęcia co do położenia i układu Mekki, dostarcza za to szczegółowych informacji o Jerozolimie, co dodatkowo świadczy na korzyść faktu, że do tej pory zasadniczy temat Koranu koncentruje się wokół powrotu do Jerozolimy, do tej kolebki przymierza zawartego przez Boga z Abrahamem i jego synem, Izmaelem.
W surze II, w. 158, autor używa terminu as-safâ, który jest hebrajskim zapożyczeniem słowa ha-sôphîm, oznaczającego ‘wartownię’. Tak się składa, że na północ od Jerozolimy znajduje się wzgórze połączone z Górą Oliwną, określane po grecku jako skopos. Można znaleźć o nim wzmianki w literaturze rabinistycznej; jest to punkt, z którego można obserwować Jerozolimę niczym z wartowni. Skopos oznacza po grecku „wartownię”.
Zajmijmy się w końcu problemem kamiennej świątyni, lub Domu Bożego zwanego Ka’ba, mającego znajdować się w środku meczetu w Mekce, a będącego najważniejszym sanktuarium islamskiego świata. Ponieważ Mekka nie istniała w siódmym stuleciu, musimy zadać sobie pytanie, co znaczyło słowo Ka’ba dla autora Koranu.
Po raz pierwszy słowo to zostało użyte w surze IV, w. 6. Oznacza ono ‘sześcian’ (kostkę) – po grecku kubos – i odnosi się do fundamentu kamiennego domu. Ks. Jomier w swoim artykule Ka’ba twierdzi, że wyraz ten pochodzi od „mniej więcej «sześciennej» formy tego sanktuarium”. Jego zdaniem „słowo to było już wcześniej używane na określenie specyficznych sanktuariów o tym samym kształcie”. Br. Bruno zdołał zidentyfikować dwa takie sanktuaria: pierwsze w Petrze, skąd autor Koranu wraz ze swymi wiernymi wyruszyli w drogę powrotną do Jerozolimy, drugie zaś u wrót samej Jerozolimy. Ważne jest, aby zwrócić uwagę, iż słowo Ka’ba pojawia się po raz czwarty i ostatni w surze LXXVIII, w. 33 w całkiem innym znaczeniu: ‘dziewice’ – kawâ’iba. Te dwa znaczenia są tak radykalnie odmienne, że uzasadnionym będzie pytanie: czy Ka’ba to określenie „domu”, czy też „dziewicy”?
Wiemy, że określenie Ka’ba było zwykle powiązane (w tekście Koranu – przyp. tłum.) z promenadą (maqâm) Abrahama, a zarówno jedno jak i drugie było związane z „domem” – ‘al bayta. „Dom” jest Świątynią Jerozolimską, a maqâm to dziedziniec świątyni – czyli, można powiedzieć, święta Skała Góry Moria. Dlatego też, jeśli chcemy znaleźć rzeczywiste źródło określenia Ka’ba, musimy znów zwrócić nasze spojrzenie w stronę Jerozolimy.
O. Daniel (1099-1185) jest nawet bardziej precyzyjny: „100 jardów od wrót miasta (Jerozolimy) znajduje się miejsce, w którym Jofoniasz (najwyższy kapłan) próbował zrzucić ciało Matki Bożej niesionej przez apostołów na noszach do Getsemani. Pojawił się anioł i mieczem odciął obie ręce Jofoniasza, które pozostały przytwierdzone do noszy”. O. Daniel dodaje: „Od tego miejsca do grobowca Matki Bożej pozostaje 200 jardów”. Pozwala to precyzyjnie usytuować monument położony u wschodnich wrót świętego miasta. Cud wspomniany przez św. Germana polegał na tym, że „bezbożny żyd” Jofoniasz odzyskał swe ręce i nawrócił się do Kościoła katolickiego. W tej chwili zagadka jest już łatwa do rozwiązania.
W celu zadośćuczynienia za atak na Matkę Bożą, chrześcijanie Jerozolimy wznieśli pomnik ku Jej czci. Najwyższy kapłan Jofoniasz przybył tam i został cudownie uzdrowiony. Jest prawdopodobne, że w siódmym stuleciu, w czasach Epifaniusza, muzułmanie ciągle żywili szacunek i cześć wobec tego świętego miejsca (kubos) poświęconego Dziewicy (ka’ba) i splamionego bezbożnym działaniem Jofoniasza. W ten sposób widzimy, jak łatwo, przynajmniej na poziomie lingwistycznym , sześcian mógł stać się dziewicą. Na obecnym etapie badań hipoteza dobrego mnicha br. Bruno sprowadza się do tego, że muzułmanie wzięli Kubos za symbol domu Abrahama i przenieśli go (lub tylko jego podstawę) w inne miejsce z nieznanych powodów. Oczywiście jest możliwe, że Ka’ba w Mekce ma zupełnie inne pochodzenie, nie mające związku z czymkolwiek, co występuje w Koranie.

Dzięki poważnej, autentycznej naukowej analizie, prawdziwość islamskiej tradycji spod znaku ksiąg Hadith i Sira została zakwestionowana. Można wykazać, że ani Mekka, ani Badr nie istniały w owych czasach, a wraz z tym wszystkie historie o proroctwach i militarnych zwycięstwach Mahometa są jedynie jednym wielkim wymysłem. W rzeczywistości można wykazać, że postać taka [Mahomet] nigdy nie istniała. Dzięki systematycznemu tłumaczeniu Koranu okazało się, że nawet samo znaczenie słowa „islam” zostało przekręcone. Tłumaczenie ukazało za to podłoże teologiczne i historyczne, dzięki któremu możliwe było pojawienie się Koranu. Istotna rola, którą odegrała w tym teologiczno-historycznym rozwoju społeczność żydowska, skierowała badaczy ku poszukiwaniom prawdziwej tożsamości autora Koranu, człowieka niewątpliwie o wyjątkowym talencie, energii i przenikliwości. W rzeczywistości badania br. Bruno to inspirujące dzieło wskazujące na to, że islam jest faktem – gdyż islam wyłaniający się z Koranu rzeczywiście jest faktem. Jednocześnie jednak staje się coraz bardziej oczywistym, że islam dnia dzisiejszego jest iluzją, która tak naprawdę z wybitnym geniuszem autora Koranu ma wspólną jedynie nazwę religii, bo nawet nie jego potężną księgę, którą rozumie opacznie. Oto sprzeczność stająca się paradoksem, o której wspomniano na początku artykułu.
Więcej w artykule ;” Zawsze Wierni” 1999r.

Wnioski;
Proszę zauważyć jak łatwo manipulować nawet bardzo dużymi grupami ludności o niskim stopniu edukacji, jeżeli ma się wystarczająco dużo pieniędzy. Stworzenie nowej religii nie stanowi problemu. Taki proces tworzenia nowej religii doskonale został przedstawiony w filmie Monde Cano, a także 70 lat wcześniej przez Ossendowskiego w opisie jego podróży po Rosji carskiej [Modły do dziury].
Tylko misjonarze, księża katoliccy tworzyli pismo i kulturę ludów pogańskich. Proszę zauważyć, zarówno cyrylica, jak i głagolica także była stworzona przez mnichów.
Najlepiej można zrozumieć różnice pomiędzy wyznaniami na podstawie zapoznania sie z ludami zamieszkującymi Ameryki. Przed oficjalnym odkryciem Ameryki w 1492 rokiem, obie jej części zamieszkiwało po ok. 40 milionów ludzi.
Amerykę północną „kolonizowali” dobrzy protestanci, czyli sekta chrześcijańska powstała za pieniądze Hohenzollernów z mieszaniny judaizmu. Rdzennych mieszkańców tych terenów możemy spotkać tylko w rezerwatach. Kapitanowie angielscy w swoich dziennikach okrętowych wprost piszą, jak palili olbrzymie magazyny zboża aby głodem zmusić Indian do przeniesienia się na inne tereny. Znane są jawne obrazy ludobójstwa stosowanego przez Anglików na Indianach w XIX wieku.
Amerykę Południową kolonizowali źli katolicy, tj. Hiszpanie i Portugalczycy. Obecnie mamy tam ok. 18 państw. Tylko w cywilizacji łacińskiej powstały narody.
Ale kogo to dzisiaj obchodzi? Liczy się skóra, fura i komóra, lub odwrotnie. Zamiast solidarności wspólnoty narodowej, mamy luźne grupy interesów, które rozpadają się natychmiast po zakończeniu roboty.
Obecne prawodawstwo unijne wprowadzane w Polsce także służy temu celowi. Proszę zauważyć, pomimo, że w innych państwach Unii nie ma przymusu szczepień, w Polsce tworzy sie specjalne ustawodawstwo, mające na celu depopulację ludności. Temu celowi służą działania Głównego Inspektora Sanitarnego i jego handel szczepionkami. Jeszcze pokolenie wstecz mieliśmy tylko 3 szczepionki, a obecnie, po przemianach, liczba ich doszła do 13 i szykują się dalsze.
A Episkopat milczy.
Takie są skutki braku dekomunizacji po 1989 roku.
Gdańsk 25.09.2017 r.

Dzięki uprzejmości i za zgodą
dr Jerzego Jaśkowskiego
[email protected]