Jestem zdecydowanie w samym środku kryzysu wieku średniego, kiedy co druga myśl wprowadza mnie w nastrój filozoficzny na temat życia i nieodzownie prowadzi do przeszłości, która atakuje mnie różowymi wspomnieniami, miękkimi i słodkimi jak wata cukrowa. Bo dziś okazuje się, że nic kiedyś nie było złe, niedobre czy szkodliwe, wręcz przeciwnie było fantastyczne i rewelacyjne, tylko ja głupia byłam i gdybym miała ten rozum co dziś to…

To mądrzej wybrałabym szkołę średnią, poszłabym na inny kierunek studiów i bym go skończyła, zamiast wychodzić za mąż za niesamowicie przystojnego blondyna z niebieskimi oczami, który tak pięknie do mnie szczerzył zęby z wysokości niemal dwu metrów. Albo bym tego blondyna zatrzymała, dotarła się z nim i właśnie obchodzilibyśmy 25 rocznicę. Tylko pewnie wcześniej wybrałabym inną datę ślubu, bo data napaści Związku Radzieckiego na Polskę naprawdę marnie wróży małżeństwu.

Nie to, że ja jestem teraz nieszczęśliwa. Nic bardziej mylnego! Jest gucio, nawet bardzo. W dupie się nie poprzewracało, w głowie poukładało. Cacy jak ta lala.

Ale jednak… Umiera taki George Michael i pojawia się melancholijka. Bo to mój pierwszy idol, do którego wzdychałam i z niecierpliwością czatowałam przed telewizorem, żeby zobaczyć teledysk w “Wideotece” Krzysztofa Szewczyka, a potem w “Jarmarku”, w którym, moim osobistym zdaniem, pan Zientarski i jego samochodziki były wielką stratą czasu!

To dla Georga zrywałam się bladym świtem w soboty, żeby zdążyć do kiosku po Świat Młodych w nadziei, że jego plakat będzie na rozkładówce, a jak nie to jakiś inny, który da się na niego, Georga znaczy, wymienić. Kto biegał jak ja do kiosku ten wie, że większych plakatów niż ze Świata Młodych nie było. A może to był Dziennik Ludowy? Chyba, że ktoś miał rodzinę w RFN-ie, ale wtedy to już była inna bajka. Ci, którzy nie wiedzą co to był RFN powinni już przestać czytać.

Dzięki chyba jakimś wtykom w Baltonie tata był posiadaczem, uwaga! – srebrnego, dwukasetowego magnetofonu. Okazuje się, że mieliśmy boom box, ale nie miałam wtedy o tym pojęcia. Pełen wypas jak na rok 1984. Wtedy się miało Kasprzaki albo Grundigi.

Musiało minąć kilka lat, żebym się doczekała swojego Grundiga i mogła sobie zajeżdżać osobiście nagrane z audycji radiowych kasety.

Tu muszę dodać, że połowa owych nagrań była zbeszczeszczona przez pierdzielonych spikerów, którzy nie wiedzieli kiedy zamknąć swoje paplające jadaczki i gadali albo na wstępie piosenki, albo na jej końcu, albo, o zgrozo, na początku i na końcu. Kto pamięta tę frustrację? No szlag normalnie strzelał! Nie dość, że człowiek nie wiedział co w ogóle puszczą, to jak udało się trafić na tą właściwą piosenkę, zdążyć na czas wcisnąć oba klawisze nagrywania w odpowiedniej synchronizacji i koordynacji, jak jeszcze do tego, na szczęście, starczyło miejsca i taśma się nie skończyła w nieodpowiednim momencie, albo nie daj Boże się wciągnęła, to jakiś, za przeproszeniem, ciul radiowy swój monolog wkleił, a wyczekiwany przebój raptem robił za podkład muzyczny!

Podsumowując, zasypiałam do Georga.

Może gdyby nasza telewizja puszczała coś więcej, niż teledyski, trochę Georga mówiącego, a nie tylko śpiewającego, nie byłoby dziś melancholijki, bo szybciej stałoby się oczywiste, że z tej mąki chleba nie będzie i poświęciłabym swoje uczucia dla Mortena z a-ha. Na szczęście, kiedy George oficjalnie się określił nie byłam już zakochaną w nim nastolatką. Więc nie mam za złe, że moja pierwsza miłość zorientowana inaczej była. Sentyment był, jest i będzie. I dlatego melancholijka trwa. Moja każda następna fascynacja muzyczna była już stricte muzyczna.

Amelia ma 12 lat, tyle ile ja wieszając swoje pierwsze plakaty Georga Michaela nad łóżkiem. Moje dzieci są w wieku, w którym zaczynają kolekcjonować swoje wspomnienia i ilość kurzu na moich jest przez to bardziej widoczna.

Gdyby babcia… itd. Nie miałabym moich dzieci, nie miałabym tych przyjaciół, nie byłabym tu, gdzie jestem, jaka jestem. Nie ma co gdybać. Przecież wiem. Ale melancholijka trwa.

Zapraszam do poczytAnia! Więcej na blogu: http://www.pisankianki.com