VIKING

Przez jakiś czas po słowiańsku mówiła cała obecna Grecja, włącznie z Peloponezem i wyspą Kretą. Znamy dzieje Egipcjan, Greków, Rzymian. Wiemy, gdzie mają swoje korzenie Niemcy i Anglicy. Ale co wiemy o naszych przodkach? Kim jesteśmy, skąd przyszliśmy? Co sprawiło, że jesteśmy tacy, a nie inni?

Każdy słyszał o prehistorycznym grodzie w Biskupinie i o świętokrzyskich dymarkach – starożytnych hutach żelaza. Co roku w Biskupinie i w Nowej Słupi pod Świętym Krzyżem są organizowane archeologiczne festiwale i niejeden ze zwiedzających jest przekonany, że ogląda prasłowiańskie zabytki. Prawda jest jednak inna. Nasi przodkowie przywędrowali nad Wisłę i Odrę dopiero około 500 roku naszej ery, czyli niedługo po upadku zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego.

W starożytności, w czasach rozkwitu cywilizacji Grecji i Rzymu, o Słowianach nikt nie słyszał. Tak jakby ich nie było. Na pewno zaś nie było ich nad Wisłą i Odrą, podobnie jak nie było ich na Bałkanach ani nad Morzem Czarnym. Na naszej ziemi żyły różne ludy, wśród których najpotężniejsi byli Lugiowie, później zwani też Wandalami. (Archeologowie, rozkopujący ich groby i osady, nazwali ten lud „kulturą przeworską”.) Północ Polski zamieszkiwali Goci, tworzący tzw. „kulturę wielbarską”. Stopniowo spychali oni Lugiów-Wandalów na południe, sami zaś szlakiem wzdłóż Wisły i Bugu powędrowali na Ukrainę.

Około roku 400 naszej ery Goci i Wandalowie najechali Państwo Rzymskie, doprowadzając je do upadku. Po nich przeszli najeźdźcy z azjatyckich stepów – Hunowie.
Po stu kilkudziesięciu latach nieustannej wojny wszystkich z wszystkimi, środkowa i wschodnia Europa stała się bezludziem. I w tę pustkę wkroczył…

Lud nowy i dotąd nieznany

… mówiący językiem „niesłychanie barbarzyńskim”, jak pisał o Słowianach bizantyjski historyk Prokopiusz z Cezarei, kronikarz cesarza Justyniana. Bo właśnie za czasów tego władcy, na początku lat pięćsetnych, Słowianie niespodziewanie pojawili się nad Dunajem, na granicy państwa wschodniorzymskiego. Wrogiem byli trudnym, gdyż nie byli „centralnie sterowani”: nie mieli królów, decyzje podejmowali na wiecach, czego Grecy nie mogli zrozumieć: jak można tak się kłócić? Ten ustrój okazał się jednak ich atutem: mimo że gorzej uzbrojeni od wschodnich Rzymian (czyli Greków-Bizantyjczyków), regularnie ich zwyciężali, a w razie porażki uciekali na bagna, gdzie chowali się… pod wodą i oddychali przez rurki z trzciny.

Słowianie podbijali ówczesną Europę z niesłychanym rozmachem: około 500 roku, kiedy zaczęli dokuczać Bizancjum, zajęli także nasze ziemie, czyli dorzecze Wisły i Odry, kraj nad Dunajem, Kotlinę Czeską; wyszli nad Bałtyk u ujścia Odry i Łaby, założyli osady w środku obecnych Niemiec, kolonizowali doliny alpejskie i dzisiejsze północne Włochy. W przeciwieństwie do innych najeźdźców ze wschodu, chętnie porzucali wojenno-koczowniczy tryb życia, osiedlali się i brali się za uprawę roli. Zasiedlili w końcu Bałkany. Przez jakiś czas po słowiańsku mówiła cała obecna Grecja, włącznie z Peloponezem i wyspą Kretą. Pewna grupa Słowian osiedliła się w… Syrii, zakładając osadę Saqalabiya, czyli „Słowiańska”. Słychać było o słowiańskich osadach nawet za morzem, w górach Maroka!

Słowiańska Atlantyda

Skąd przybył ten tak liczny naród? Gdzie była jego kolebka? Najstarsze zabytki słowiańskie wykopano na terenach środkowej Ukrainy, na zachód od Kijowa, ale ten kraj był wówczas zbyt słabo zaludniony, by dać początek takiej masie ludzi. Przypuszczano nawet, że przybyli – jak wiele ludów przed nimi i po nich – ze stepów środkowej Azji; ale tak być nie mogło, gdyż Słowianie nie byli stepowymi koczownikami: trzymali się rzek i terenów wilgotnych. Bardzo możliwe, że przed swoim „wyrojeniem się” mieszkali jeszcze dalej na wschód: w pasie żyznych liściastych lasów nad rzekami Oką, Wołgą i Kamą, aż pod Ural.

Przyjście Słowian i ich najazdy odnotowali dwaj ówcześni dziejopisarze: wspomniany już Prokopiusz, oraz żyjący w Italii Jordanes. Potem jednak nadeszły „ciemne wieki”, nie wiemy nawet, co się działo w bardziej cywilizowanych częściach Europy. Po roku 600 n.e. przez prawie 300 lat o Słowianach nie ma niemal żadnych wzmianek. Żyli, karczowali lasy, budowali grody, wojowali z sąsiadami, urządzali sanktuaria, czcili bogów, wróżyli z lotu ptaków, śpiewali pieśni na cześć bohaterów – i z tej ich „złotej epoki” nie zachowało się NIC! Niewiarygodne, ale taka właśnie jest prawda. Cywilizacja Słowian przepadła niby legendarna Atlantyda.

Dlaczego tak się stało? Słowianie przed przyjęciem chrześcijaństwa nie używali pisma (WP: używali pisma ale było zakazane dla ludu – tylko wtajemniczeni znali pismo), nie pozostawili więc ksiąg (WP: większość ksiąg, kronik spalili katolicy) ani zapisanych kamiennych tablic, choć są przesłanki ku istnieniu pisma. Wszyscy sąsiedzi Słowian byli piśmienni, we wszystkich słowiańskich językach przechowały się stare słowa pisać, czytać, księga i bukwa czyli litera. Do czego potrzebne byłyby te słowa, gdyby to był naród samych analfabetów? A kiedy powstał pierwszy słowiański alfabet, zwany głagolica (czyli „mówiące znaki”), zawierał on wiele liter nie występujących w żadnym innym piśmie. Nie pozostały jednak żadne dowody na istnienie dawnego alfabetu Słowian.

Prawdopodobnie dlatego, że Słowianie pisali w drewnie, więc nie pozostawili po sobie żadnych kamiennych tablic. Swoje domy i twierdze budowali z drewna, które łatwo płonęło i niszczało. Zmarłych nie składali do grobów wraz z wyposażeniem na drogę w zaświaty. Nieboszczyków palili na stosach, prochy zaś albo rozsiewali w świętych miejscach albo umieszczali w kapliczkach na słupach. Z jednego i drugiego obyczaju archeolog nie ma żadnego pożytku. Nasi przodkowie jakby celowo zmówili się, aby utrudnić życie naukowcom!

Tajemniczy bogowie

Kiedy około osiemsetnego, dziewięćsetnego, tysięcznego roku Słowianie zaczęli przyjmować chrześcijaństwo, i na ich ziemie przybyli czarno ubrani kapłani nowej religii, ich rodzima kultura nie miała żadnych szans na przetrwanie. Była „pogańska” – czyli podejrzana o konszachty z diabłem i dlatego skazana na zagładę.

Średniowieczni misjonarze rzadko zapisywali imiona obalanych bogów. Wzmianki o słowiańskich bóstwach zachowały się tylko z dwóch odległych punktów Słowiańszczyzny: znad Łaby i Bałtyku oraz z Kijowa, gdzie autor staroruskiej kroniki, mnich Nestor zapisał imiona „bałwanów”, które ustawił nad Dnieprem kniaź Włodzimierz, zanim przyjął chrzest. Od niego dowiadujemy się, że w Kijowie czczono „Peruna … z głową srebrną i wąsem złotym, i Chorsa, Dadźboga, i Strzyboga, i Simargła, i Mokosza.” Ale z tejże kroniki wynika, że był to kult nowy, państwowy, odgórnie zarządzony przez Włodzimierza. W jakich bogów naprawdę wierzyli kijowianie? – nie wiadomo.

Bogowie Słowian byli zapewne dużo bardziej nieuchwytni, mgliści, niż bóstwa starożytnych ludów znad Morza Śródziemnego. Aby pewne bóstwo nabrało wyrazistości, musi mieć świątynie, posągi – najlepiej trwałe i kamienne – swoje czyny i księgi. Do obsługi tego wszystkiego potrzebna jest cała rzesza kapłanów. Słowianie tego nie mieli. Nie mieli kapłanów. Nie budowali świątyń. (Nie wierzmy w ich „gontyny” czy „kąciny” – to dopiero Połabianie z terenów obecnej Meklemburgii w ostatniej fazie wojen z Niemcami, tuż przed swoją klęską, zaczęli stawiać świątynie swym bóstwom na wzór chrześcijański.) Słowianie czcili swoich bogów w świętych miejscach – w gajach, nad rzekami, na wzgórzach i u źródeł, ale zawsze pod gołym niebem.

Wiemy, że jedna z modlitewnych pozycji polegała na kładzeniu się na wznak i patrzeniu w niebo – żaden inny naród tak się nie modlił….

Klątwa Galla Anonima

Skoro Słowianie przybyli ze wschodu, aż spod granic szamańskiego matecznika – Syberii, to jasne się staje, że ich religijno-kulturowe pojęcia były kompletnie obce dla ówczesnych chrześcijan z zachodniej i południowej Europy. Swoim sposobem myślenia i swymi wierzeniami za bardzo różnili się nie tylko od chrześcijaństwa, ale i od tego, co wyczytano o dawnych „poganach”, czyli wyznawcach Zeusa, Marsa i innych starych bóstw śródziemnomorskich.

Chrześcijańscy misjonarze przychodzili do ludu, którego nie rozumieli i rozumieć nie chcieli. A jego kulturę uważali za tak głęboko pogańską, diabelską wręcz, że zasługującą jedynie na jak najszybsze zapomnienie. Nikt inny jak nasz pierwszy kronikarz, znany pod umownym imieniem Gall Anonim – bo zapomniał się pod swoją kroniką podpisać – takimi oto słowy przeklął słowiańską przeszłość: „Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa…”

Bóg, czart, bies…

Słowianie wierzyli w pewną liczbę boskich mieszkańców niebios – dawców światła, deszczu i pomyślności, ale chyba nie wysilali się, aby ich wszystkich przeliczyć. Niemal pewne jest, że pierwsze miejsca, jako Bóg Najwyższy, zajmował Perun, Bóg Burzy, znany także pod imionami Świętowit i Jarowit. Słowo „bóg” znaczyło „budzący lęk” (z powodu swej potęgi). Inną nazwą istot nadprzyrodzonych był „kyrtu”, później „czrtu”, czyli „potężny”. Ale tym mianem chrześcijanie zaczęli nazwać nie Boga, lecz… diabła, czyli właśnie czarta.

Inne diabelskie imię, bies, pierwotnie oznaczało coś zupełnie innego: środek rozjaśniający umysł, a więc napój z halucynogennych grzybów i jagód, którym słowiańscy wróże-szamani raczyli się podczas „biesiady” czyli, dosłownie „jedzenia biesów”. Ponieważ starą nazwą szamana-czarownika był „wołchw”, takie czarnoksięskie zebranie nazywano „wołchwotą”, czyli – w obecnej polszczyźnie – „ochotą”. Cóż, pod wpływem grzybów-biesów nasi wołchwowie byli zdrowo „podochoceni”!

W ułamkach starych słów i nazw przechowały się inne miana słowiańskich „świętych mężów”, pośredników między ludźmi i bogam-duchami. Szaman uzdrowiciel nazywał się „lekarz”. Jakimś innym rodzajem uzdrowiciela-zaklinacza był „choroman”. Był też „kołud” – i zapewne przepowiadał przyszłość. Były też mądre niewiasty „wilchwy” lub „wilchy”. Czynność wróżenia z lotu ptaków nazywała się „kobiti”, ptak wróżebny – „kobiec”, mistrz wróżenia tym sposobem – „kobieł”, a może „kobacz”. Przede wszystkim zaś szaman-wróżbita nazywał się „bak” – czyli ten, który pilnie baczył na wieszcze znaki.

Blue – Istnieje również inna hipoteza dotycząca pochodzenia Słowian, będąca w opozycji do tego co przedstawia Wojciech Jóźwiak, (twórca słynnej Taraki). Są to badania pana Krzysztofa Białczyńskiego. Mam przyjemność przedstawić jego artykuł, będący polemiką z poglądami Wojciecha Jóźwiaka.

Słowianie są najbardziej tajemniczym ludem Ziemi. Mimo olbrzymich postępów nauki i coraz częściej wypowiadanych sądów, że wszystkich odkryć już dokonano, a wszystkie wynalazki wymyślono, jak również, że nie pozostało już prawie nic do zbadania, okazuje się, iż w samym pępku Zachodniej Cywilizacji od kilku tysięcy lat żyje sobie lud, który jest gigantyczną zagadką i czarną dziurą.

Nie wiadomo, skąd się wziął ani kiedy. Nie wiadomo, jak to się stało ze zajął 2/3 Europy. Nie wiadomo, dlaczego jest najliczniejszym europejskim ludem, skoro wyroił się u progu X wieku naszej ery z garstki nieledwie zagrzebanego w borach chłopstwa. Do tego – był już wtedy nacją niemal gotową na przyjęcie chrześcijaństwa. Na dobitkę, to nieliczne chłopstwo od razu zaczęło być całymi zastępami wyłapywane na handel. Pojawiają się więc w dziejach pisanych jako liczne zastępy niewolników – tak liczne, że wszystkie „cywilizowane” narody, które sobie ich za niewolników brały, nazwały ten lud dla odróżnienia od innych „niewolnikami” (sclavinami). Taki właśnie wywód miana „Słowianie” uważa się w dzisiejszej nauce, także polskiej, za równoprawny z innymi i tę bzdurę cytuje się za „autorytetami nauki zachodniej” nie bacząc na skalę małpowanego bezmyślnie nazistowskiego nonsensu. Oczywiście prawie nikt nie zadaje sobie trudu zastanowienia, kogo w takim razie ochrzczono, skoro była to tylko garstka zagrzebana w borach i jakim cudem garstka ta zagospodarowała i obroniła olbrzymie terytorium.

Nie wiadomo też, dlaczego ten lud mówi do dzisiaj jednym językiem (różnice międzyjęzykowe w mowie słowiańskiej można sprowadzić do poziomu dialektów), tak jakby rozszczepienie języka nastąpiło dopiero wczoraj. Poza tym okazuje się, że ten język nie jest jednak wczorajszy ani nawet przedwczorajszy – to język wyjątkowo archaiczny; jest też wyjątkowo bliski dawnego wspólnego języka wszystkich Indoeuropejczyków (Ariów). On właśnie, a szczególnie jego odmiana zwana językiem polskim, jest najbliższy tego języka, od którego wzięły początek niemalże wszystkie języki współczesnych Europejczyków oraz połowy Azji.

Zatem – to już dzisiejszej nauce wiadomo – lud ten tworzył swoją kulturę od zarania w samej kolebce kultury indoeuropejskiej, w samym jej sercu. Czy wobec tego otaczająca go zewsząd kultura Pragermanów, Prairańczyków, Protoceltów, Prasarmatów, Protohellenów i Prarzymian i innych mogła mu być obca? Jak prężne były to ludy i jak dynamiczna była ich kultura doskonale widzimy – przewodziła cywilizacji w przeszłości i podbiła dziś cały świat.

Według wywodów tychże współczesnych „naukowców” inne indoeuropejskie ludy, znane z jakże bogatych wykopalisk archeologicznych, wywędrowały z Kolebki, a Słowianie jako jedyni w niej pozostali. Oni jedni nie mieli do roku 500 nowej ery żadnej kultury – nawet nie umieli lepić garnków na kole, nie znali też choćby jakichś zalążków notacji, którą można uznać za pierwowzór pisma, a kiedy się pojawili w Europie, nie mieli również żadnej religii – co najwyżej protobuszmeńską, słowem raz jeszcze, nadawali się jak ulał na Białego Murzyna, czyli europejską odmianę niewolnika, do czego – w domyśle – i dzisiaj najlepiej się nadają.

Jednym słowem, mimo współistnienia w tejże kolebce z jakże kulturalnymi ludami, przejmując od nich liczne słowa do swego prymitywnego, ubogiego języka, w którym brak było słów na takie pojęcia jak księżyc, księga, rola, radło, czy choćby koń – jako jedyni nie nauczyli się niczego, a potem – stanowiąc niewolną bandę popędzaną przez Hunów i Awarów – w ciągu zaledwie 200 lat zajęli w Europie najlepsze miejsca i największy obszar. Na dodatek uczynili to w sposób tak przebiegły, że się ich nie udało żadnym sposobem potem wypędzić ani wytępić. Począwszy od 600 roku lud ten był mordowany i rugowany, ginął setkami dzięki najazdom organizowanym od zachodu przez Cesarstwo Frankijskie, a potem Niemieckie i tzw. chrystianizatorów oraz w napaściach ze wschodu i południa organizowanych przez Bizancjum, Awarów, a potem Tatarów i Turków. Co ciekawe, właśnie on przetrwał i nawet się rozmnożył podczas gdy cywilizacyjne i nacjonalne potęgi, takie jak Grecy, Celtowie, Rzymianie, Goci, Wandalowie, Sarmaci, Scytowie, Hunowie, Awarowie – po prostu zaniknęły i niemalże ślad po nich nie pozostał, lub zeszły kompletnie na margines dziejów (Grecy).

Co chcemy Wam powiedzieć? Ktoś gdzieś popełnia błąd logiczny – tylko tyle.

To wtedy dopiero, po rozbiciu Cesarstwa, po upadku Rzymu i degradacji Bizancjum, nastąpiło załamanie gospodarcze. Jak już przyszło było to załamanie totalne, rzeczywisty krach systemu ekonomicznego zachodniego świata starożytnego.

Rzym i jego prowincje nie potrzebowały już żelaza ani innych surowców i wyrobów produkowanych na północy. Od wieków były tu one produkowane w skali o wiele przewyższającej potrzeby lokalne. Po podbiciu Cesarstwa spadło zapotrzebowanie na kamień, żelazo, sól, broń, ozdoby, bursztyn, zboże, płótno, stroje, płody rolne, niewolników i wszystko inne. Rozmnożona na tych stałych już zamówieniach Imperium słowiańska nacja zaczęła mieć problemy ze zbytem, a co za tym idzie – z zaspokojeniem własnych rozbudzonych potrzeb, potrzeb licznie rozmnożonej w stuleciach dobrobytu tubylczej ludności i w następstwie z wyżywieniem tej licznej gromady. Gromada ruszyła się z posad za wojownikami szukając utraconego dobrobytu.

Spadł popyt na wszystkie dobra. Na Północy nastąpiło szybkie zahamowanie produkcji i degradacja populacji. Pojawili się Hunowie, a całe słowiańskie plemiona zamieszkujące od wieków te ziemie ruszyły z nimi na południe nie myśląc już o utrzymaniu dobrobytu, ale w poszukiwaniu źródeł utrzymania przy życiu. To nie ruch germańskich drużyn z ich rodzinami był tym najważniejszym ruchem i nie ruch wojowniczych Hunów; one wyzwoliły tylko – burząc Imperium – ruch olbrzymiej, zamieszkującej do tej pory Puszcze Północy, masy wytwórców dóbr zbywanych w Rzymie; powszechny ruch słowiański. Dlatego właśnie ta masa objęła w posiadanie Europę – była po prostu na tyle liczna, żeby zająć i zagospodarować tak duży obszar. Gęstość zaludnienia, zwłaszcza opuszczonej masowo Północy, znacznie spadła. W konsekwencji odpływu rzemieślników poziom produkcji, a także warunki życia i stosowane techniki produkcyjne, uległy znacznej degradacji, miejscami nawet zapomnieniu. Na Północy w ciągu jednego pokolenia – co oznacza 20 do 40 lat – nastąpiło zerwanie ciągłości i nie podjęto już starych technik. Trzeba było rozpoczynać od początku. Główna masa słowiańska odpłynęła chwilowo na Południe i tam zaczęła czerpać nowe wzorce.

Jak toczy się proces zniknięcia wojenno-rodowej wspólnoty plemiennej, możemy prześledzić, mając historyczne świadectwa dotyczące Wołgarów (ludu tureckiego), którzy zostali w ciągu 50-100 lat zasymilowani przez Dobrudżan – Słowian Dobrudzkich, przodków dzisiejszych Bułgarów. Podobnie było z Waregami na Rusi, Wandalami w Afryce, Gotami w Hiszpanii itd. Podstawą demograficzną plemienia nie są i nigdy nie byli wojownicy. Wojownicy są wchłaniani przez główną masę populacji.

W wiekach od VII do IX nastąpiło odtworzenie populacji słowiańskiej na Północy i jej dalsza ekspansja na zachód, północ i wschód. Sądząc po dzisiejszych rezultatach wielkiej słowiańskiej ekspansji, przewaga liczebna Słowian nad innymi indoeuropejskimi nacjami Europy musiała być znaczna już na samym początku.

Czy nie jest to wystarczająco spójne logicznie wyjaśnienie dwóch grup faktów – dlaczego nie znajduje się tzw. archeologicznych śladów Słowian między Łabą a Bugiemwcześniej niż w V wieku i dlaczego takie plemiona jak Goci, Wandale, Longobardowie, Silingowie, Jazygowie, Bastarnowie, Hunowie, Awarowie i inni zniknęli i nie istnieją dziś jako kultury i nacje?

Te ślady oczywiście są, lecz uparcie przypisujemy je komu innemu. Dlatego dla koniecznej do zagospodarowania Europy w VI wieku, naprawdę licznej populacji Słowian nie było i nie ma do tej pory miejsca na mapach historyków i archeologów.

Być może się mylimy i przedstawiona w „Mitologii słowiańskiej – Księdze Tura” wizja jest błędna. Zapraszamy do stworzenia innych koncepcji, z tym jednak zastrzeżeniem, że muszą one być spójne logicznie, pozbawione sprzeczności i dogmatów.

Skąd opinia, iż Słowianie nie mieli władców? – czy tylko z relacji kronikarzy na temat wiecowego charakteru wybierania kniaziów? Bo to przecież absolutna bzdura, że słowa książę, księżyc, księga, knysz (pieróg i łódź-piroga) pochodzą z niemieckiego. Zastany dogmat nauki XIX-wiecznej przyjęliśmy za pewnik. To, co mówią profesorowie z Niemiec (Brückner, Godłowski i inni), jest niestety przesiąknięte tego typu dogmatami i jednostronnością. Nie możemy polegać na sądach profesorów – ani z Zachodu, ani ze Wschodu.

Musimy się dorobić pokolenia własnych profesorów nieskażonych dogmatami materializmu marksistowskiego i chrystianocentryzmu, a także wschodnim ni zachodnim oglądem świata. To bardzo trudne, lecz mam nadzieję, że wykonalne. Oczywiście mężczyźni o wymienionych powyżej imionach byli władcami, nie mniej władczymi niż inni z innych ludów pochodzący. Główny dowód w sprawie – archaiczny (jak i język Słowian) rytuał intronizacji królów, nie świadczy wcale o braku systemu hierarchicznego i jego tradycji.

Wiece wiecami, a wici wiciami, by tak rzec.
Poszanowanie tego rytuału – znanego też Scytom i Sarmatom – dowodzi zaś pośrednio wielkiego szacunku dla wyznawanej religii. Władca jest zawsze przedstawicielem bóstwa na Ziemi, jak dowiódł pół wieku temu G. Frazer, jest czarownikiem, szamanem, wiedzącym, znawcą ksiąg – księciem, a nie po prostu trochę lepszym chłopem od innych dookoła. Już w IV wieku nowej ery Bizantyjczycy poznali dobrze Wątyjskiego (Antylskiego) księcia Boza, któremu podlegało 72 naczelników plemiennych. Wątowie naddunajscy to zaś wcale nie najliczniejsze z wielu prapaństwo słowiańskie.

”Imiona Słowian. Religia Słowian jawi się nam jako twór mglisty, guślarstwo raczej niż choćby porządny szamanizm, nie mówiąc już o politeizmie. Jak to pogodzić z faktem, że ich imiona tworzą tak precyzyjny system? Gdyż wśród tych imion przeważa typ wyrażający życzenie, zwykle składający się z dwóch części: Rado-gost, Stani-sław, Zby-gniew, Sędo-mir, Wsze-drog. Zasady tworzenia tych imion są bardzo rygorystyczne: mogą w nich występować tylko pojęcia abstrakcyjne, cnoty wojenne (-bor, „walka, waleczny”) i pokojowe (-mir, „szacunek, ład, prawo”), czasem są odwołania do ‚ojców’ i ‚dziadów’. Żadnych imion bogów, żadnych mieczy, włóczni, tarcz i koni, żadnych zwierząt, których pełno w imionach germańskich, greckich, celtyckich. Wśród Słowian niemożliwe byłyby imiona w rodzaju Hippolytos (‚puszczający konie luzem’), ani Eberhard (‚silny jak dzika świnia’) – ani Kalidaśa (‚sługa bogini Kali’). System słowiańskich imion sprawia wrażenie czegoś dostojnego i wyrafinowanego. I znowu – jak to pogodzić zarówno z prymitywizmem kultury materialnej, jak i z ową „mglistością” religii. A może ta mglistość i prymitywizm to pozór, skrywający lud miłujących prostotę mędrców? (XIX-wieczni Amerykanie mieli Indian za prymitywów, dziś się od nich uczą jak żyć.)

Jest to naszym zdaniem zagadka wielkiej wagi. W zasadzie już sam fakt istnienia tego systemu imion stanowi odpowiedź na temat poziomu wierzeń religijnych Słowian. Wiemy także skądinąd, że obowiązywały imiona ukryte, „głębokie”, niewymawialne, tajone przed obcymi, a także imiona wojownicze, przybierane we wspólnocie wojowników po obrzędzie inicjacji i przyjęciu do odpowiedniej gromady: wilków, rysiów, turów itp. Czy te wierzenia były i jakie były –staramy się pokazać w „Mitologii słowiańskiej”. A że były, potwierdza to co najmniej kilkadziesiąt miejsc w samej tylko Polsce podobnych do opisanego poniżej, choć wielu dałoby wiele, żeby te fakty nadal nie były publicznie znane.

Cytujemy z Wikipedii, wolnej encyklopedii: „Łysa Góra – ośrodek kultu pogańskiego. Pogański wał kultowy na Łysej Górze Łysa Góra stanowiła w okresie wczesnego średniowiecza jeden z największych i najważniejszych ośrodków kultu pogańskiego.

Jego pozostałością jest wał kultowy, otaczający partię szczytową wzniesienia. Składa się on z dwóch części, mających kształt podkowy. Ich łączna długość wynosi ok. 1,5 km, a wysokość dochodzi do 2 m. Usypane zostały prawdopodobnie w IX-X w. z występujących tu licznie bloków kwarcytu. Zachowało się także wejście do wnętrza wału, tuż przy drodze z Nowej Słupi. Prace nad budową wału przerwano po przyjęciu chrześcijaństwa.

Na jej szczycie znajdować się miała bożnica, gdzie bożkom Lelum i Polelum ofiary czyniono i podług innych czczono tu Bogów: Śwista, Pośwista, Pogoda… (fragment kroniki Jana Długosza)”.

Przekazy kronikarzy mówią o trzech bóstwach, które miały być czczone na górze. Interesujące jest, że wybudowanej na tym miejscu świątyni chrześcijańskiej nadano wezwanie Trójcy Świętej.

„Nieobecność Wikingów. Wikingowie (8, 9, 10 wiek) najeżdżali wybrzeża całej Europy, a na Rusi wniknęli rzekami w głąb lądu.

Dlaczego omijali tylko jeden obszar: ziemie obecnej Polski? Co ich powstrzymywało?

Co ich powstrzymywało? – siła i tylko siła. Na Ruś wnikali tylko dlatego, że pozwalało na to słabe zaludnienie, zwłaszcza na północy. Tam najpóźniej odtworzyła się populacja słowiańska i tereny te były kolonizowane z obszarów Polski i Rusi Kijowskiej.

„Chrześcijaństwo u Wandalów i Gotów. Jeden i drugi lud germański, kiedy najeżdżał Państwo Rzymskie, był już ochrzczony: miał już za sobą przyjęcie chrześcijaństwa. Czy misje chrześcijan-arian nie docierały na ziemie obecnie polskie – wtedy zamieszkane przez Wandalów i Gotów – już w IV wieku n.e.? Nie można tego wykluczyć”.

Odpowiedź na tę zagadkę znajduje się w pierwszej części niniejszego artykułu. Nawet, jeśli chrystianizowali, to nie na obszarach Polski, tylko w późniejszych etapach ich wędrówki i chrystianizacja mogła dotyczyć tylko wąskich grup – wojowników i władców, nowa wiara umarła razem z nimi, tak jak nieustannie „umierała” w Polsce historycznej, bo była obecna tylko w górnych warstwach społecznych, obca i nawet językowo niezrozumiała dla podstawowej masy populacji.

„Pisać” i „czytać”. Słowianie, jak się wszyscy zgadzają, nie mieli swojego rodzimego pisma (w odróżnieniu od Germanów znających pismo runiczne, i Turków, piszących podobnymi znakami), i aż do przyjęcia chrześcijaństwa byli niepiśmienni. Dlaczego wobec tego język słowiański posiada rodzime słowa zarówno na „czytanie” jak i na „pisanie”, oraz na „księgi” i „bukwy” – litery?

Głagolica. Cyryl i Metody, Grecy znający Słowian i ich język, pierwsi misjonarze wśród Słowian, kiedy zaczęli spisywać ich język i tworzyć chrześcijańską liturgię w tym języku, stworzyli alfabet, nazwany głagolicą. Alfabet ten, słabo przypominający jakiekolwiek znane wówczas pisma, nazwano słowiańska nazwą. „Cyrylicą” nazwano inny alfabet, utworzony później, już po śmierci Cyryla i mniej oryginalny niż głagolica, będący adaptacją greckiego. Czy czasem głagolica nie jest oryginalnym pismem słowiańskim, zaledwie wykorzystanym przez obu Apostołów Słowian, lub – to w wersji mniej radykalnej – zawiera litery z wcześniejszego, oryginalnie słowiańskiego alfabetu?

Według nas głagolica jest oczywiście owym poszukiwanym i o dziwo wciąż nieodnalezionym pismem słowiańskim, a powstała na bazie faktycznego starego pisma, które niestety zanikło w fatalnym (czy też szczęśliwym) okresie masowej ekspansji Słowian. Mogło się ono wywodzić z pisma węzełkowego, sznurowego. To wici rozsyłane przez władców w potrzebie między plemiona były zapewne pozostałością tego tajemnego pisma; Formy tego pisma w czasach historycznych już zanikającego, bo z jakichś powodów bardzo ograniczonego w stosowaniu – czy nie znanego tylko w kręgu wiedzących, a więc królewsko-kapłańskim – dowódczym, zostały zanotowane przez Cyryla i Metodego i częściowo zmienione, dostosowane do pisania na pergaminie, pozbawione koby służącej do wiązania w węzeł wiciow

Dawniej myślano, że Germanie to typowo skandynaweka nacja, która nie posiada znacznych dodatków innych narodowości. Okazuje się jednak, że Germanie powstali po zmieszaniu się autochtonów skandynawskich (I1a) z Indoeuropejczykami ( r1a1) i Celtami (r1b) w proporcji 40%-20%-40%. W Norwegii jest prawie po równo 28% R1a1 i R1b i 40% I1a. Z tego wniosek, że nie było żadnych większych ilości germańskich plemion na ziemiach polskich i w marszu na tereny Cesarstwa Rzymskiego. Polska nie została wyludniona po wyjściu Wandali i Alanów w ilości 70tyś wojów + rodziny z ziem polsko-panońskich w sylwestra 406r. Dzisiaj w Polsce oprócz wymienionych wyżej haplogrup są jeszcze celtycka R1b(16%), wenedzka I2a(9%),skandynawska I1a(7%) i po kilka % E,J1,J2 i G.

Śmiało można powiedzieć, że Polacy to potomkowie Wandali, Słowian, Celtów, Wenedów i małej ilości przybyszy z Afryki, Bliskiego Wschodu i Kaukazu. Czy można mówić, że jesteśmy Słowianami, chyba tak samo jak Niemcy mówią, że są Germanami. Ciekawe co przyniosą następne odkrycia genetyków i jakie jeszcze tajemnice skrywa nasza Europy historia.

Z tego wynika,że od Łużyc po Wileńszczyznę,Grodzieńszczyznę i Zbrucz wszyscyśmy jedna Polaków rodzina. Zachęcam wszystkich do wypowiedzenia się na ten temat i podzielenia sie własnymi wiadomościami w tej sprawie.

źródło: wiaraprzyrodzona.wordpress.com

Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/historia/wikingowie-bali-sie-rusi-i-silnej-polski/