schoolbus

Na zawsze zapamiętam żółty amerykański autobus szkolny, który stał się miejscem mojego noclegu na dwie noce.

Ale od początku.

Dotarłam z Emiliyą do Denver o godzinie 9 wieczorem do domu jej przyjaciela i jego dziewczyny, z którymi mieliśmy pójść na koncert ATB (to ten DJ od ‘Extasy’, stare ale jare). Zapytałam ich, czy mogę u nich spać, bo niestety nie udało mi się znaleźć żadnego hosta z Couchsurfingu. Zgodzili się i pojechaliśmy na imprezę do klubu. Byłyśmy bardzo zmęczone, ale i tak było fajnie, muzyka trans/club to nie moja działka, ale trzeba odkrywać.

Noc niestety przebiegła niezbyt pomyślnie, bo w domu był gruby biały kot, który zrzygał się na mój świeżo rozłożony śpiwór i kanapę, na której miałam spać. Nienawiść do niego wypełniła całe moje jestestwo, ale byłam tak padnięta, że tylko zamknęłam go w innym pokoju i poszłam spać. O szóstej rano obudziło mnie miauknięcie i otworzywszy oczy ujrzałam kota przed moją twarzą, siedzącego tuż obok mnie. Z przerażeniem strąciłam go z kanapy, w półśnie wstając i zamykając go ponownie w pokoju. Potwór. Mściwy niszczyciel. Nie przepadam za kotami. Ale w tym momencie ich nienawidziłam.

Od samego rana słyszałyśmy rozpaczliwe miauczenie i miałyśmy nadzieję, że Kot nie zejdzie tam z głodu czy pragienia, obawiałam się jednak, że w przypadku wypuszczenia go wydzieli jakieś niespodziewane odchody, więc mu nie ufałam. Po dwóch godzinach w końcu go wypuściłam i starałam się nawiązać z nim jakąś nić porozumienia, Kot był bowiem spragniony miłości i uwagi – jego właścicielki praktycznie nigdy nie było w domu. Ze współczuciem więc próbowałyśmy się z im zaprzyjaźnić, z trwogą jednak spoglądałam na niego plączącego się pomiędzy moimi rzeczami.

Emiliya była dla niego dużo symaptyczniejsza (może dlatego, że nie obrzygał jej rzeczy) i broniła go zawzięcie, do momentu, kiedy spokojnie przechadzając się nadepnął na kabel od jej komputera, odcinając jej zasilanie i wyłączając komputer w tym samym momencie – wtedy właśnie powiedziała „Nienawidzę cię ty przebiegły kocie”. Do końca dnia Kot wzbudzał w nas nieufność, chociaż widać było, że się stara.

W każdym razie, po południu pojechałyśmy do Denver spotkać się z chłopakiem, który ma firmę produkującą t-shirty z wysokiej jakości nadrukami. Chciał nawiązać współpracę z Emiliyą, która jest artystką, zaprosił więc ją na sushi, a ja jakoś tak wyszło, że dołączyłam. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, zjedliśmy boskie sushi, a później pojechałyśmy przejść się po Denver.

Wieczorem oni pojechali na imprezę, a ja zostałam w domu, bo wejściówka kosztowała 20$ a nie jestem na tyle fanką tej muzyki, by tyle kasy wydawać. Poza tym byłam śpiąca; nie wyspałam się jednak tej nocy, bo wszyscy wrócili o 5 rano, robiąc hałas i zamieszanie, Kot pojawił się na horyzoncie, noc nie była więc zbyt odpowiednio przespana.

Rano miałam jechać na hiking z kimś z Couchsurfingu, odwołali jednak, więc cały dzień był zupełnie bez sensu, siedziałam i robiłam rzeczy na komputerze, spałam 4 godziny i ogarnęłam się dopiero po południu.

W międzyczasie na craigslist znalazłam ofertę jazdy do Seattle z parą z kamperem. Pomyślałam –czemu nie? Słyszałam dużo fajnych rzeczy o Seattle i jeśli nie teraz, to kiedy? Było mi za zimno, żeby jechać do Montany, więc Seattle brzmiało dobrze.

Znalazłam hosta na jedną noc w Denver, chociaż wydawał mi się nie do końca godny zaufania, ale miał pozytywne referencje na Couchsurfingu, zdecydowałam więc, że ostatnią noc w Denver spędzę u niego. Nie chciałam przeciągać struny u znajomych Emilii i szczerze mówiąc, nie czułam się tam zbyt dobrze. Postanowiłam więc, że pojadę do centrum Denver, pochodzę tam trochę i host miał mnie stamtąd odebrać. W tym samym momencie dostałam wiadomość na stronie Couchsurfingu od dziewczyny z Nowego Jorku, która akurat była w centrum i nie miała co robić, czy nie chcę się spotkać. Idealnie, bo nie uśmiechało mi się łazić tam samej, podekscytowana podjechałam więc tramwajem do centrum i spotkałam się z Ericą. Poszłyśmy do lokalnego browaru – podobno Denver słynie z lokalnych browarów i dobrego piwa – i siedziałyśmy tam kilka godzin, gawędząc o urokach Nowego Jorku, za którym okropnie tęsknię cały czas i ogólnie o życiu. Zgarnęłam darmowe naklejki, które zaczęłam kolekcjonować i naklejać na mojego laptopa, jedna była z napisem „I believe” i jak później się okaże, dobrze, że ją zgarnęłam.

W każdym razie, host nie mógł mnie odebrać, musiałam więc jechać kolejką przez 40 minut, żeby dotrzeć do miejsca, w którym miał mnie odebrać. Spałam w domu, który on przygotowuje na przeprowadzkę jego przyjaciela, nie było tam żadnych mebli, był za to miękki dywan. Spałam więc na mojej macie i w moim śpiworze, które błogosławię, gdy przydarzają mi się sytuacje takie jak te. Nie było też ciepłej wody, a następnego dnia, w niedzielę, o 8 rano miała mnie odebrać dziewczyna od jazdy do Seattle. Wstałam rano o 7 i dzielnie umyłam głowę zimną wodą, nie odważyłam się jednak na prysznic. Zebrałam się i poszłam do pobliskiego Starbucks’a, bo napisała mi, że się spóźni 1.5 godziny. Zrobiłam zakupy w Targecie, tanim supermarkecie, kupiłam sobie jedzenie na drogę, chińskie zupki, banany, owsiankę i coś słodkiego, wydając na wszystko 8 dolarów. Na śniadanie kupiłam sobie wrapa, niestety z mięsem, bo nic innego nie było. Może nie lubią wegetarian?

Przesiedziałam tam prawie dwie godziny, przysypiając na ławce na dworzu w pełnym słońcu, aż w końcu przyjechała Xeina (wym. Szejna), młoda dziewczyna, i pojechałyśmy. Okazało się, że nie kamper, tylko stary szkolny autobus przerobiony na dom, w którym mieszkali przez ostatnie dwa lata. Nie mogłam uwierzyć moim oczom, kiedy go zobaczyłam. Zaparkowany był na działce nieopodal centrum, ale zaraz obok torów, po których przejeżdżały bardzo głośne pociągi. Ale za to płacili tylko 200$ miesięcznie, podczas gdy wynajem kawalerki w Denver kosztował około 1500$.

Dlaczego?

Dlatego, że marihuana jest legalna w stanie Colorado. Została zalegalizowana w 2012 roku, a komercyjne sklepy zostały otwarte w 2014 roku i z tego, co nasłuchałam się od mieszkańców okazało się, że wiele ludzi ujrzało tkwiący w tym potencjał. Podobno około 4 tys. Ludzi średnio miesięcznie stara się przeprowadzić do Denver, ceny wynajmu skoczyły więc do góry, podobnie jak korki, które dobijają mieszkańców. Biznes na marihuanie kwitnie i wiele osób chce być tego częścią. I tak, bo Denver nie jest dużym miastem, jest trochę większy od Gdańska pod względem populacji, pośrodku kraju, co prawda dookoła są Góry Skaliste i tak dalej, ale ja osobiście nie chciałabym tam mieszkać.

Wracając do mojej nowopoznanej autobusowej pary, musieli oni dokończyć pakowanie swojego dobytku, bo okazało się, że się przeprowadzają do Seattle. Skończyli studia w Denver i stwierdzili, że czas przenieść się bliżej oceanu (oczywiście były inne powody, na przykład więcej miejsc pracy). Xeina i Andre. Ich sąsiadem był Joel, który wyskoczył radośnie ze swojego maleńkiego domku (ang. Tiny House), który własnoręcznie zbudował. Okazało się, że to jest cały ruch ludzi, których nie stać na normalne domy, żyją więc w minimalistycznie urządzonych małych domkach na kółkach, które mogą postawić gdziekolwiek. Joel jest muzykiem jazzowym i w swoim domku miał cały sprzęt, na pewno byłoby więc go stać na normalny dom lub mieszkanie, po prostu wybrał taki styl życia.

Dołączył do nas jeszcze drugi pan, który tak jak ja chciał zabrać się do jakiegoś miejsca po drodze. Zapakowaliśmy wszystko około godziny drugiej po południu, wyruszyliśmy o trzeciej, trafiając na godziny szczytu i korki. Poza tym odczepiła się przyczepa, więc był kolejny postój, myśleliśmy więc, że nigdy nie wyjedziemy, ale w końcu o dziwo się udało.

Okazało się, że Xeina ma tylko 26 lat, a są małżeństwem z Andre od 4 lat. Jechaliśmy samochodem, ja, ona i Mark (starszy pan, który zjeździł cały świat, a obecnie wracał do Boise, ID, bo zerwał ze swoją dziewczyną, która paliła za dużo trawki), a za nami podążał Andre w szkolnym autobusie. Xeina i Andre poznali się podróżując po Hiszpanii, Xeina autostopem ze swojego miasteczka w północnej Hiszpanii, a Andre z Niemiec. Ich drogi skrzyżowały się całkiem przypadkiem w jednej z komun hipisów/chrześcijan nieopodal San Sebastian. Poznawszy się, zdecydowali się na wspólną kontynuację podróży, a po spędzeniu dwóch tygodni razem stwierdzili, że się kochają, pojechali do Niemiec, załatwili wizę dla Andre (Xeina była pół amerykanką, jej mama akura była w Stanach, kiedy ją urodziła) i postanowili wyjechać tam, żeby być razem. Zamieszkali więc w New Jersey (Xeina wcześniej mieszkała w Filadelfii) i zaczęli wspólne życie. Po 3 miesiącach Andre oświadczył się jej, a po 11 miesiącach byli już małżeństwem. Xeina miała 21 lat, Andre jest chyba w jej wieku – więc wcześnie. Wzięli ślub cywilny w Stanach, wrócili do Europy by wyprawić dwa wesela – jedno w Hiszpanii, jedno w Niemczech, a oba były podobno bardzo huczne i obfite, a drugie oznaczało również całę rodzinę Andre z Kazachstanu, prawdziwe, ruskie wesele, które trwało 24 godziny.

Wybrali Denver ze względu na uczelnie, mieszkali tam przez 4 lata, z czego 2 w autobusie. Przerobili go na dom, montując panele słoneczne itd. Po skończeniu szkół, zdecydowali się na Seattle, i tak ja wylądowałam z nimi.

Ale w końcu wyruszyliśmy i jechaliśmy przez majestatyczne góry w Colorado, nagle z gorącego powietrza przechodząc do górskiego, zimnego. Widoki były cudowne, powietrze górskie też. Mijaliśmy najbardziej luksusowe i popularne ośrodki narciarskie, które szykowały się już na sezon zimowy.

Postanowiliśmy przespać jedną noc w Price, w stanie Utah. Zaparkowaliśmy przy Walmarcie, który otwarty był całą dobę, mogłam więc skorzystać z łazienki, kupić japonki, itd. Spaliśmy w piątkę w autobusie, ja i Mark na ziemi (błogosławiłam moją matę i śpiwór). Rano ogarnęliśmy się w miarę sprawnie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Cały dzień jechaliśmy, zatrzymując się na stacjach na przerwy, wieczorem dojechaliśmy do Boise w stanie Idaho, gdzie Mark zaoferował nam gorący prysznic u niego w domu – nasza radość nie miała granic. Czuliśmy się jak nowonarodzeni ludzie, pożegnaliśmy się z Markiem i ruszyliśmy w dalszą drogę, do Ontario w stanie Oregon.

Tam zaparkowaliśmy na stacji benzynowej z parkingiem dla tirów. Ponownie spaliśmy w autobusie, tym razem było już trochę zimniej i przeszkadzał nam hałas włączonych silników tirów dookoła. Rano dołączyła do nas młoda dziewczyna z synkiem, którzy jechali do Seattle. Xeina znalazła ich przez Craiglist.

Prowadziłyśmy w zasadzie na zmianę, ja i Xeina, opowiadając sobie historie życiowe itd. Z niecierpliwością czekałyśmy na widoki w Waszyngtonie, który nazywany jest Wieczniezielonym, ze względu na drzewa iglaste tam obecne. Podwiozłyśmy naszą pasażerkę do domu jej siostry, zachwycając się jesiennymi widokami, górami i lasami po drodze.

Xeina i Andre mieli zaklepane miejsce do zaparkowania autobusu u pewnej pani na przedmieściach Seattle, jednak trochę się obawiali, bo nigdy jej nie widzieli a zdawała się być bardzo apodyktyczna. Andre był około 2 godziny za nami, pojechałam więc z Xeiną na miejsce, żeby było jej raźniej. Drzwi otworzyła nam Leah, która była mężczyzną. Przeszłyśmy przez jej dom, w którym zamiast drzwi były zasłony; działka z tyłu była duża, ale wiedziałyśmy, że byłby problem z wjechaniem na nią autobusem. Z ust Leah wylewał się nieustanny potok słów, tak że musiałam przerwać jej, żebyśmy mogły odjechać. Xeina miała mnie podwieźć do Seattle.

Wsiadłyśmy do samochodu i zaoferowałam, że to ja pojadę, bo widziałam, że ona ma taki zamęt w głowie, że lepiej, żeby posiedziała i pomyślała. Stwierdziła, że na pewno tam nie zostaną, w tej kobiecie/mężczyźnie było coś, co wzbudzało naszą nieufność. Martwiła się bardzo, bo nie tak łatwo jest znaleźć miejsca, w którym mogliby zaparkować swój „dom” i spokojnie mieszkać.

Dojechałyśmy na miejsce, pożegnałyśmy się, i weszłam do domu mojego hosta.

Źródło:
www.magdameetsworld.wordpress.com/2015/11/01/o-niespodziewanej-podrozy-przez-cztery-stany-autobusem-szkolnym