Eksperyment z robakami wskazuje, że misje kosmiczne mogą być niebezpieczne dla zdrowia człowieka.

Eksperyment z robakami wskazuje, że misje kosmiczne mogą być niebezpieczne dla zdrowia człowieka.

Wyniki eksperymentu przeprowadzonego przez naukowców z Tufts University wskazują, że przestrzeń kosmiczna może być dla człowieka bardzo niebezpieczna. Robaki wysłane na Międzynarodową Stację Kosmiczną uległy mutacjom, zaś u jednego z nich wyrosła druga głowa.

Robaki płaskie, czyli tzw. płazińce, posiadają niesamowite zdolności regeneracyjne. Gdy ciało ulegnie uszkodzeniom lub zostanie rozerwane na dwie części to każda z nich odbuduje się, a dwa fragmenty będą stanowiły dwa osobne byty. Dlatego mówi się, że robaki te są (w pewnym sensie) nieśmiertelne.

Naukowcy postanowili wysłać grupę płazińców na Międzynarodową Stację Kosmiczną, aby zbadać funkcjonowanie komórek w przestrzeni kosmicznej w warunkach mikrograwitacji. Na ISS dostarczono całe i zdrowe robaki płaskie oraz ich fragmenty w probówkach, w których znajdowało się powietrze i woda. Druga grupa płazińców została poddana podobnym testom, lecz na powierzchni Ziemi.

Robaki płaskie żyły na pokładzie ISS przez 5 tygodni, po czym powróciły na Ziemię. Naukowcy obserwowali je przez kolejne 20 miesięcy – sprawdzali ich zachowania oraz zdolności regeneracyjne. Wyniki badań są zaskakujące.

Po pierwsze, płazińce z ISS zaczęły w dziwny sposób reagować na kontakt ze świeżą wodą. Przez około 2 godziny pozostawały zwinięte i częściowo sparaliżowane. Po drugie, fragmenty robaków zaczęły ulegać spontanicznym podziałom, w wyniku których powstało kilka nowych identycznych stworzeń.

Trzecia i ostatnia kwestia, która okazała się najbardziej zaskakująca dotyczy jednego konkretnego przypadku. Fragment jednego z płazińców, który został wysłany na Międzynarodową Stację Kosmiczną zregenerował się w taki sposób, że po jego drugiej stronie wyrosła dodatkowa głowa. Tym samym robak posiadał dwie głowy. Co ciekawe, gdy naukowcy odcieli obie, płaziniec zregenerował się i ponownie wyrosły mu dwie głowy.

Wyniki eksperymentu są zaskakujące, szczególnie w przypadku osobnika z dwiema głowami. Co prawda naukowcy nie wiedzą dlaczego doszło do tej mutacji ale uważa się, że przyczyną może być nic innego jak podróż kosmiczna. Podczas przyszłych eksperymentów uczeni wezmą w przestrzeń kosmiczną większe ilości robaków i postarają się ustalić co dokładnie było przyczyną tych nietypowych zmian. Przy tej okazji na nowo rozpoczęto dyskusje nad potencjalnymi zagrożeniami dla ludzi, którzy przebywają na pokładzie ISS. Pojawia się pytanie czy człowiek będzie w stanie przeżyć na Marsie.

Wiadomość pochodzi z portalu tylkonauka.pl

Źródło: http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/eksperyment-z-robakami-wskazuje-ze-misje-kosmiczne-moga-byc-niebezpieczne-dla-zdrowia

7 przypadków, kiedy nauka udowodniła, że niemożliwe nie istnieje.

7 przypadków, kiedy nauka udowodniła, że niemożliwe nie istnieje.

Problem tak długo pozostaje nie do rozwiązania, aż znajdzie się ktoś, kto o tym nie wie – i go rozwiąże. Nauka raz za razem przesuwa granice „niemożliwego”.

#1. Teleportacja

Wykazano doświadczalnie, że istnieje możliwość takiego powiązania ze sobą odrębnych cząstek, że powstaje pomiędzy nimi tzw. stan splątany. W efekcie oddziaływanie na jedną cząstkę oddziałuje też na drugą – mimo że nie ma pomiędzy nimi żadnego znanego fizyce klasycznej połączenia. W ramach eksperymentu wyodrębniono parę elektronów w dwóch diamentach, a następnie odsunięto jeden od drugiego na odległość 10 metrów.

Wywołane zmiany spinu jednej cząstki skutkowały analogicznymi zmianami w drugiej cząstce, co dowiodło możliwości teleportacji informacji bez żadnej „fizycznej” drogi pomiędzy nadawcą a odbiorcą, którą można by w jakiś sposób naruszyć.

#2. Supeł światła

To, czego wszyscy uczymy się w szkole na lekcjach fizyki, to że promienie świetlne przemieszczają się w linii prostej, a jedyna szansa zmiany kierunku to odbicie od przeszkody. Dzisiaj wiadomo już, że to nie do końca prawda. Naukowcy z uniwersytetów w Glasgow, Bristolu i Southampton postanowili sprawdzić, czy uda im się… zawiązać promienie świetlne w supeł. Posłużyli się w tym celu hologramami i… udowodnili teorię, która do tej pory wydawała się jedynie mglistą, matematyczną abstrakcją.

Programowane komputerowo hologramy były w stanie pokierować światłem tak, że promienie oplatały ciemne przestrzenie w sposób, który klasyczna fizyka bezwzględnie wykluczała.

#3. Druk 4D

Technologia druku trójwymiarowego w dalszym ciągu jest nowością, dopiero poznajemy jej zalety i możliwości. Dla wielu sama idea, że możemy sobie wydrukować dowolny przedmiot (a nawet dom!), wydaje się całkowicie abstrakcyjna. A jednak na tym nie koniec – współczesna nauka już znalazła sposób na druk 4D. Dodanie aspektu czasu do dotychczasowych osiągnięć oznacza, że możemy wyprodukować przedmiot, który po upływie określonego czasu przeistoczy się w dowolnie wybrany przez nas sposób!

Już teraz naukowcy byli w stanie wydrukować paski materiału, które samoczynnie (ale dopiero PO wydrukowaniu) przybierały żądane kształty. Technologia jest oczywiście jeszcze w powijakach, ale już na tym etapie daleko przesuwa granice tego, co wydawało się niemożliwe!

#4. Zatrzymać światło

Prędkość światła wynosi 300 tysięcy kilometrów na sekundę – inaczej rzecz ujmując, zaje*iście szybko. Jednak podczas pewnego eksperymentu na Uniwersytecie Harvarda udało się spowolnić światło do całkiem bezpiecznych 20 km/h. Na tym jednak nie koniec. W kolejnych doświadczeniach wykorzystano kondensat Bosego-Einsteina o temperaturze bliskiej zeru absolutnemu (które zresztą, jak też się przekonano, wcale nie jest najniższą osiągalną temperaturą).

W tych warunkach udało się promień świetlny całkowicie zatrzymać! W miejscu, w którym się zatrzymało, światło utworzyło „hologram” przypominający bardziej ciało stałe niż falę, którą jest w rzeczywistości. Dzięki nowej formie w zasadzie nic już nie stoi na przeszkodzie, by taką zatrzymaną falę świetlną odłożyć np. na półkę.

#5. Telepatia

Zjawisko telepatii nie jest niczym nowym w ludzkiej codzienności. Od dawna – aczkolwiek nieoficjalnie – wykorzystywane jest między innymi w wojsku. Teraz jednak oswaja je również nauka. Badaczom udało się nakłonić dwa szczury do telepatycznego porozumienia pomimo dzielących ich tysięcy mil odległości. Przed oboma gryzoniami znajdowały się dwie dźwignie.

Jeden z nich miał popychać tę dźwignię, której kolor odpowiadał zapalającej się żarówce. Drugi ze szczurów nie mógł widzieć żarówki… a jednak popychał taką samą dźwignię jak pierwszy szczur. Na bazie m.in. tego eksperymentu naukowcy uważają dzisiaj, że zaszczepienie u ludzi umiejętności telepatii jest wyłącznie kwestią czasu – i to zupełnie niedługiego.

#6. Obecność w dwóch miejscach naraz

Dotychczas „wyjście z siebie i stanięcie obok” było tylko przenośnią, nieszczególnie zresztą zgrabną. Okazuje się jednak, że i w tym przypadku granice niemożliwego mocno się przesuwają. Naukowcy z Santa Barbara schłodzili nieduży fragment metalu do najniższej możliwej do osiągnięcia temperatury, umieścili go w odpowiednich warunkach, a następnie trącili jak strunę w gitarze. Wszystko po to, by… odkryć coś, co wymyka się wszelkiej logice.

Stwierdzili bowiem, że obiekt porusza się i nie porusza jednocześnie, co znaczy – ni mniej, ni więcej – że znajduje się w co najmniej (!) dwóch miejscach w tym samym czasie. Magazyn Science okrzyknął eksperyment największym odkryciem naukowym 2010 roku.

#7. Przekroczenie prędkości światła

Klasyczna fizyka nie dopuszcza możliwości, aby cokolwiek mogło poruszać się z prędkością większą niż prędkość światła. Było to ze wszech miar rozsądne założenie, z tym że… było. Eksperyment przeprowadzony w NEC Research Institute w Princeton pokazał, że możliwe jest przekroczenie prędkości światła, i to aż 300-krotnie! W pojemniku ze specjalnie spreparowanym gazem umieszczono laser, a następnie zmierzono tempo jego przemieszczania się. Wnioski?

Spośród wielu różnych wyróżnia się ten, który wskazuje, że… właściwie laser opuścił pojemnik ZANIM został do niego wprowadzony! Naukowcy spierają się teraz, czy eksperyment obala czy też nie teorie Alberta Einsteina. Faktem jest jednak co innego – nauka wykazała, że coś może się skończyć jeszcze zanim się zaczęło. Obłęd!

Źródło: http://joemonster.org/art/39809/7_przypadkow_kiedy_nauka_udowodnila_ze_niemozliwe_nie_istnieje

Polski lekarz pionierem nowatorskich metod leczenia – Elektryk od spraw sercowych.

Polski lekarz pionierem nowatorskich metod leczenia – Elektryk od spraw sercowych.

Dr Marcin Kowalski jest dyrektorem Oddziału Elektrofizjologii w Staten Island University Hospital, który stworzył od podstaw. W tle widać stół operacyjny i główny monitor wykorzystywany podczas zabiegów ablacji Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK

Autor: WOJTEK MAŚLANKA
Ma zaledwie 42 lata i już należy do grona najlepszych lekarzy w Ameryce. Ratuje życie setek pacjentów, szkoli swoich kolegów po fachu zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na całym świecie, uczy studentów i stażystów, prowadzi badania oraz forsuje nowatorskie metody leczenia. Jest dyrektorem Oddziału Elektrofizjologii w Staten Island University Hospital, który stworzył od podstaw. Na specjalistyczne zabiegi, które tam wykonuje, trzeba czekać dwa miesiące. „Jestem elektrykiem, który leczy serca” – mówi o sobie krótko dr Marcin Kowalski, polski elektrofizjolog, czyli kardiolog specjalizujący się w elektryczności serca.

Dr Marcin Kowalski jest jednym z najlepszych elektrofizjologów w Stanach Zjednoczonych. W tle widać różne dyplomy i certyfikaty

Dr Marcin Kowalski słynie przede wszystkim z leczenia arytmii serca nowatorską metodą zwaną krioablacją, czyli ablacją wykorzystującą zamrażanie komórek serca w celu zablokowania przepływu szkodliwych prądów przedostających się z żył płucnych do głównej komory i wywołujących tzw. migotanie serca. Był pierwszym lekarzem na Wschodnim Wybrzeżu i jednym z nielicznych w Stanach Zjednoczonych, którzy wykonywali ten zabieg jeszcze przed zaakceptowaniem go przez FDA (Food and Drug Administration), jednocześnie prowadził w tym kierunku specjalistyczne badania. Obecnie, prócz wykonywania ablacji, szkoli innych kardiochirurgów, bowiem metoda ta nie tylko staje się bardzo popularna w całej Ameryce, ale także jest najskuteczniejsza w leczeniu zaburzeń rytmu serca.

ARYTMIA
Jest to schorzenie opierające się na dysfunkcji elektrycznego systemu serca. To stan, w którym skurcze mięśnia sercowego (tzw. bicie serca) są nieregularne, a ich częstotliwość wychodzi poza bezpieczny zakres 60-100 uderzeń na minutę. Problem ten może skutkować poważnymi komplikacjami zdrowotnymi, a nawet stanowić może zagrożenie dla życia. Jest bardzo wiele przyczyn wywołujących to schorzenie.

„Istnieje prawie 30 różnych rodzajów arytmii w sercu – wyjaśnia dr Marcin Kowalski. – Ja się zajmuję zapobieganiem tym problemom oraz leczeniem, gdy już wystąpią”.

Jest kilka metod leczenia i zapobiegania arytmii. Można jej przeciwdziałać farmakologiczne, poprzez stosowanie odpowiednich lekarstw, poprzez zastosowanie tzw. rozruszników serca oraz poprzez zabiegi ablacji. Niestety, ta pierwsza i zarazem najpopularniejsza metoda, czyli zażywanie tabletek, ma skuteczność na poziomie 40 procent. O wiele lepsze wyniki leczenia przynoszą ablacje, zarówno związane z wypalaniem, jak i zamrażaniem komórek, przy czym ten drugi sposób jest bezpieczniejszy i co najmniej dwukrotnie szybszy.

ROZRUSZNIKI SERCA
Zastosowanie rozruszników zwanych także stymulatorami serca ma na celu przerwanie groźnej dla życia arytmii i przywrócenie prawidłowego rytmu serca. W przypadku osób mających zbyt niskie tętno wykorzystuje się tzw. pacemaker, z kolei do przeciwdziałania szybkiemu biciu serca, mogącemu nawet wywołać nagłą śmierć, wykorzystuje się tzw. kardiowerter-defibrylator. Oba urządzenia wywołują podobny efekt, jak masaż serca robiony podczas reanimacji, z tą różnicą, że działanie to następuje automatycznie w przypadku zaistnienia takiej konieczności i osoba chora nie musi czekać aż przyjedzie do niej karetka pogotowia z fachową pomocą.

Rozruszniki wszczepia się do ciała pacjenta i łączy się je z sercem specjalnymi elektrodami. Obecnie stosowany jest także stymulator najnowszej generacji tzw. micra pacemaker, który nie wymaga żadnych elektrod, a w związku z tym, że jego wymiary są niewielkie, wprowadzany jest przez żyły bezpośrednio do komory serca. „W związku z tym, że cały czas prowadzę prace badawcze i naukowe, mam dostęp do najnowszych technologii, często nawet przed zaakceptowaniem ich przez FDA – zdradza dr Marcin Kowalski. – Zabieg wprowadzenia najnowszego rozrusznika do komory serca przez żyłę trwa około 15 minut” – wyjaśnia specjalista.

ABLACJE
Są dwa sposoby przeprowadzania ablacji, czyli tworzenia strefy blokującej szkodliwe impulsy prądowe powodujące powstawanie arytmii w sercu. Izolację likwidującą migotanie przedsionków serca robi się poprzez wypalanie albo zamrażanie obszaru odpowiadającego za zaburzenia jego rytmu. Najczęściej źródło szkodliwych impulsów elektrycznych powodujących migotanie znajduje się w żyłach płucnych prowadzących krew z płuc do lewego przedsionka serca.

„Migotanie przedsionków serca jest bardzo częstym problemem wśród Amerykanów, cierpi na niego około 20 mln mieszkańców Stanów Zjednoczonych” – wyjaśnia doktor Kowalski. Ablacja poprzez wypalanie do niedawna była jedyną tego typu formą zapobiegania arytmii. Zabieg ten wykonywany jest poprzez wprowadzenie odpowiednich sond przez żyły do przedsionka serca i wypalenie komórek promieniami rentgenowskimi. Czas jego wykonania wynosi około 4 godzin. O wiele szybsza i mniej szkodliwa, m.in. ze względu na zminimalizowanie lub całkowite wyeliminowanie naświetlania rentgenowskiego, jest najnowocześniejsza metoda ablacji, wykorzystująca zamrażanie w celu stworzenia warstwy izolacyjnej.

KRIOABLACJA – ZAMRAŻANIE SERCA
Zabieg ten zwany jest także ablacją balonową, ponieważ podczas jego przeprowadzania wykorzystywany jest balonik wypełniany tlenkiem azotu. Powoduje on jednoczesne zamrożenie całego odwodu żyły wchodzącej do lewej komory serca. Do wprowadzenia balonika wykorzystywana jest żyła znajdująca się w pachwinie.

„Wchodzimy za pomocą specjalnej igły wprowadzanej przez żyłę do prawego przedsionka serca, robimy małą dziurkę i dostajemy się do lewej komory oraz żył płucnych – wyjaśnia szczegóły zabiegu dr Marcin Kowalski. – Później specjalny balon, który po napełnieniu gazem szczelnie przylega do żyły, a nawet w związku z bardzo niską temperaturą (minus 50-60 stopni Celsjusza) 'przykleja’ się do jej wewnętrznej części i poprzez zamrożenie w tym samym czasie uśmierca komórki na całym jej obwodzie, tworząc specjalną izolację, powodującą zablokowanie szkodliwych prądów przenoszących arytmię do serca”. Taka operacja trwa od 75-90 minut i jest ponaddwukrotnie szybsza oraz o wiele skuteczniejsza i bezpieczniejsza niż zabieg polegający na wypalaniu komórek tworzących ochronną warstwę izolacyjną.

Początki krioablacji sięgają 2000 roku, kiedy to w Kanadzie rozpoczęto eksperymenty z zamrażaniem komórek w sercu przy leczeniu arytmii.

„Zaczęto się wtedy zastanawiać, czy zamiast wypalania nie można czasem zastosować zamrażania, tak jak np. przy leczeniu raka skóry, żołądka itd. Najpierw doświadczalnie rozpoczęto stosowanie tej metody przy leczeniu mniejszych i słabszych arytmii, i okazało się, że świetnie się ona sprawdza. Szybko zaczęto ją usprawniać, zastosowano balon i wprowadzono tę metodę do leczenia pacjentów” – opowiada dr Kowalski. W Kanadzie i Europie krioablację wykorzystuje się od około 8 lat, w Stanach Zjednoczonych FDA zatwierdziło ją 5 lat temu.

POLSKI ELEKTRYK SERC
Dr Marcin Kowalski jest pierwszym lekarzem, który metodę ablacji poprzez zamrażanie serca zastosował na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Jest wręcz pionierem krioablacji, bowiem stosował ją, zanim jeszcze została zatwierdzona przez FDA.

„Robiłem wiele badań na temat tej metody, stworzyłem na Staten Island specjalną salę do przeprowadzania tych zabiegów, a szpita, w którym pracowałem, na moją prośbę zakupił odpowiedni sprzęt i zanim FDA wydała zgodę na stosowanie krioablacji w leczeniu arytmii, przeprowadziłem już około 50 takich zabiegów – zdradza polski lekarz. – Oczywiście wtedy wszyscy pacjenci musieli wyrazić pisemną zgodę na takie leczenie”. Dzięki temu już na drugi dzień po zatwierdzeniu ablacji poprzez zamrażanie rozpoczęto w Staten Island University Hospital regularne leczenie pacjentów, dzięki czemu szpital bardzo szybko zyskał popularność oraz uznanie i jest jednym z najlepszych wśród podobnych placówek przeprowadzających tego typu leczenie. Obecnie przez trzy dni w tygodniu (poniedziałki, wtorki i środy) przeprowadzane się w nim operacje, natomiast czwartki i piątki przeznaczone są na specjalistyczne konsultacje. Od chwili zaakceptowania krioablacji przez FDA polski lekarz wykonał tam ponad 600 takich zabiegów, a poza tym cały czas prowadzi badania i doświadczenia, mające na celu jeszcze większe ulepszenie tej metody. Niedawno testował balony trzeciej generacji.

„Dzięki moim badaniom okazało się, że sam proces zamrażania komórek można skrócić. Kiedyś robiliśmy to dwa razy po 4 minuty na każdej żyle. Obecnie wiemy, że wystarczy, gdy zrobi się to tylko raz, i w dodatku wystarczy, jak zamrożenie trwa od 120 do 150 sekund” – wyjaśnia dr Kowalski. – Robimy to krócej i używamy niższych temperatur, by przez przypadek nie uszkodzić innych narządów wokół serca”.

Dr Marcin Kowalski po raz pierwszy spotkał się z ablacją poprzez zamrażanie na uczelni w Wirginii, gdzie studiował elektrofizjologię. Obecnie, jako jeden z największych specjalistów w tej dziedzinie, przeprowadza szkolenia innych lekarzy w swoim laboratorium, a także w różnych szpitalach specjalizujących się w elektrofizjologii oraz na uczelniach. „Dwa tygodnie spędziłem w różnych miastach Japonii, tydzień w Chinach, a także odwiedziłem kilka szpitali w Europie, by pokazać innym lekarzom, jak przeprowadzać te zabiegi” – wspomina dr Kowalski, dodając jednocześnie, że w Staten Island University Hospital budują właśnie nowy, drugi oddział przeznaczony na tego typu operacje, by dzięki temu przeprowadzać jeszcze więcej zabiegów ablacji. Obecnie na zabieg u polskiego specjalisty trzeba czekać dwa miesiące.

„Zatrudniłem już dwóch nowych elektrofizjologów oraz osiem dodatkowych osób i wszyscy razem będą tam pracować. Nazwałem to laboratorium Electrophysiology Center of Excellence” – podkreśla Polak.

To jednak niejedyne jego plany. Również w New Jersey mają w przyszłym roku powstać oddziały szpitalne specjalizujące się w ablacji i leczeniu arytmii serca.

„Chcemy je uruchomić w Linden, miejscowości, która jest położona bardzo blisko Staten Island. Myślimy także o kolejnym, trzecim laboratorium przy naszym szpitalu na Staten Island, ponieważ będzie bardzo potrzebne, być może rozpoczniemy jego budowę już w przyszłym roku. Będziemy mieli trzech specjalistów od ablacji i trzy oddziały elektrofizjologii” – zdradza Marcin Kowalski, dodając, że Staten Island University Hospital jest częścią systemu Northwell Health.

Poza tym polski specjalista zamierza także otworzyć swoją prywatną praktykę na Greenpoincie, gdzie kiedyś już działał, korzystając z uprzejmości dr. Marka Stawiarskiego, mającego swój gabinet przy Nassau Avenue.

Dr Marcin Kowalski przeprowadza także ablacje w dolnej komorze serca, które są o wiele bardziej skomplikowane i wykonywane są przy zawałach. „Wtedy wewnątrz serca robi się taka blizna, w efekcie czego prądy zaczynają krążyć wokół niej, powodując tzw. spięcie i wywołując tzw. nagły zgon sercowy. Żeby temu zapobiec, stosujemy ablację poprzez wypalanie promieniami rentgenowskimi” – wyjaśnia dr Kowalski.

Okazuje się, że jest on ekspertem również w innej, nowatorskiej metodzie zapobiegania udarom mózgu wywoływanym przez skrzepy krwi. W Stanach Zjednoczonych została ona zaaprobowana przez FDA w roku ubiegłym. Jest to zabieg, który stanowi alternatywę do stosowania leków rozrzedzających krew, by przez to zapobiec przyczynom udarów.

„Są miniskrzepy powstające w sercu, które później przedostają się do głowy – podkreśla specjalista. – Są jednak ludzie, którzy z różnych powodów nie mogą brać lekarstw rozrzedzających krew. Dlatego wymyślono specjalną wkładkę (tzw. watchman), przypominającą swoim kształtem meduzę, którą blokuje się przedsionek serca (tzw. appendage). Właśnie w tym miejscu powstaje około 90 procent skrzepów” – wyjaśnia dr Kowalski. Skuteczność tej metody jest podobna do stosowania tabletek rozrzedzających krew, ale zyskuje ona coraz większą popularność, m.in. z tego powodu, że mogą z niej korzystać wszyscy pacjenci.

„Zabieg założenia takiego watchmana trwa około godziny i robi się go poprzez żyłę, podobnie jak ablację. Pacjent ma jedno nakłucie i po zabiegu zostaje w szpitalu na noc na obserwację, a rano wraca do domu” – zapewnia elektrofizjolog dodając, że niebawem w podobny sposób będą także zakładali i wymieniali zastawki serca.

„Mamy jeszcze dwie minuty…” – mówi do mnie polski lekarz, po tym jak naszą rozmowę w jego gabinecie przerywa jedna z pielęgniarek informując go, że „pacjent jest już przygotowany do operacji”.

SALA OPERACYJNA
Ubieram się w kombinezon, a na głowę zakładam czepek medyczny i wchodzę na salę wypełnioną nowoczesnym sprzętem, a zwłaszcza monitorami, na których kreślone są różne wykresy lub wyświetlane dziesiątki danych. Rozglądam się naokoło i zaczynam się czuć jak w jakimś centrum kosmicznym. Po chwili dowiaduję się, że pacjentem, na którym będzie przeprowadzany zabieg krioablacji, jest starsza kobieta. W trakcie operacji jest uśpiona.

„Nie lubię narkozy, ponieważ wtedy pacjent, mimo że nic nie czuje, to może się kręcić i wiercić, a to przeszkadza w sprawnym przeprowadzaniu zabiegu” – wyjaśnia mi szybko dr Kowalski. W jego zespole pracuje około 10 osób i każda doskonale wie, jakie są jej obowiązki, a nawet co w danym momencie musi zrobić. Wystarczy jedno słowo lub gest specjalisty i potrzebne przyrządy są w zasięgu jego ręki lub załączane są odpowiednie urządzenia. Cały zabieg przebiega bardzo płynnie, a na sali operacyjnej panuje spokojna atmosfera.

„Mój zespół doskonale wie, co i jak należy zrobić, każdy ma swoje obowiązki, z których doskonale się wywiązuje, dlatego wszystko przebiega spokojnie, a ja wręcz się przy tym relaksuję” – mówi Polak. Sprzyja temu także cicha muzyka, którą słyszymy z głośnika. Stare przeboje rockowych zespołów od Dire Straits, R.E.M. aż po Led Zeppelin doskonale wpływają na wszystkich.

„Łatwiej się wtedy pracuje, szybciej upływa czas, a poza tym bardzo lubię muzykę” – wyjaśnia „elektryk od serc”, jak o sobie dowcipnie mówi polski lekarz.

Kobieta, której usuwano arytmię serca poprzez zamrażanie, miała 82 lata i w związku z jej wiekiem dr Kowalski przed właściwym zabiegiem musiał zrobić wiele innych dodatkowych badań, by później nie wystąpiły żadne komplikacje. Cała operacja trwała około 120 minut, natomiast sama krioablacja przebiegała bardzo szybko. Niesamowite wrażenie robiły jej efekty widoczne na ośmiu wykresach głównego monitora (tyle jest sond wprowadzanych wraz z balonem do komory serca). Przed zamrażaniem były one bardzo poszarpane i przedstawiały zaburzenia związane z migotaniem przedsionków serca. Wraz z obniżaniem temperatury – również widocznym na monitorze – impulsy arytmii coraz bardziej zanikały, by ostatecznie zamienić się w prostą linię, oznaczającą zlikwidowanie problemu.

„To oznacza, że izolacja już działa i prądy zakłócające bicie serca nie dostają się już do niego” – wyjaśnia mi dr Kowalski, który zaraz po zakończeniu zabiegu skontaktował się z krewnymi pacjentki, by poinformować ich, że wszystko przebiegło sprawnie i przyniosło pozytywny efekt.

„Gdyby ta pani była młodsza, to już wieczorem zostałaby wypisana ze szpitala. W związku z tym, że ma 82 lata, zostawię ją jeszcze na obserwację i jutro rano o godz. 8 będzie mogła wrócić do domu” – powiedział mi później w swoim gabinecie. Generalnie zabieg ablacji przeprowadzony został bez jakiegokolwiek cięcia, a wszelkie sondy i urządzenia wykorzystywane w jego trakcie wymagały tylko dwóch nakłuć w okolicach pachwin, gdzie wprowadzano je do żył biegnących w kierunku serca.

Żeby poddać się takiemu zabiegowi, należy mieć skierowanie od kardiologa lub samemu zgłosić się do dr. Marcina Kowalskiego. Każdy pacjent musi wcześniej przejść konsultacje i dopiero wtedy podejmowana jest decyzja o przeprowadzeniu krioablacji. Koszty tego zabiegu pokrywane są przez ubezpieczenie. Osoby chcące dowiedzieć się więcej na ten temat lub podyskutowć o swoich problemach z jednym z najlepszych ekspertów w dziedzinie elektrofizjologii mogą zadzwonić bezpośrednio do biura dr. Marcina Kowalskiego w Staten Island University Hospital korzystając z numerów: (718) 226-9600 lub (718) 663-6400.

„Dr Marcin jest niesamowitym specjalistą oraz bardzo przyjazną i koleżeńską osobą” – usłyszałem po zakończeniu operacji od jednego z towarzyszących mu asystentów.

DR MARCIN KOWALSKI
Urodził się w Warszawie, a do Nowego Jorku przyjechał wraz z rodzicami w 1986 roku, mając wtedy 11 lat. Ukończył katolicką szkołę podstawową, działającą przy parafii św. Krzyża na Maspeth, oraz szkołę średnią Benjamin Cardozo High School na Bayside, gdzie miał bardzo dobre wyniki, dzięki czemu od razu dostał się do Sophie Davis School of Biomedical Education, a później do New York Medical College w Valhalli. Następnie zrobił staż internistyczny w St. Luke’s-Roosevelt Hospital Center na Manhattanie, a także specjalizację kardiologii w Henry Ford Hospital w Detroit oraz ukończył studia związane z elektrofizjologią w Medical College of Virginia w Richmond. Jego profesorem był dr Kenneth Ellenbogen, znany na całym świecie ekspert ds. rozruszników serca i ablacji.

„To właśnie dzięki niemu poznałem różne metody leczenia arytmii serca oraz prowadziłem badania dotyczące ablacji i nauczyłem się pisać sprawozdania dokumentujące ich wyniki” – podkreśla dr Kowalski.

Kiedy był nastolatkiem, nie myślał o studiowaniu medycyny – bardziej interesowały go komputery oraz informatyka. O tym, że ostatecznie został lekarzem, zadecydował przypadek.

„W roku, w którym miałem rozpocząć naukę w szkole średniej, moja mama bardzo poważnie złamała nogę. Musiała przejść skomplikowaną operację i trzy tygodnie leżała w szpitalu. Spędziłem z nią dużo czasu i zobaczyłem, jak bardzo lekarze jej pomagają. Wtedy też zdecydowałem, że ja również chcę w przyszłości ratować innych, dlatego też później poszedłem studiować medycynę” – wspomina polski lekarz, będący obecnie dyrektorem oddziału elektrofizjologii, który właściwie sam zbudował od podstaw w Staten Island University Hospital. Dr Marcin Kowalski jest także jednym z najlepszych ekspertów ds. ablacji i rozruszników serca w Stanach Zjednoczonych. Prywatnie jest szczęśliwym ojcem sześcioletnich bliźniaków – Seana i Owena – oraz mężem Erin, która również jest lekarzem.

„Chłopcy mają irlandzkie imiona, ale za to polskie nazwisko – wyjaśnia. – Taką miałem umowę z żoną, która pochodzi z Irlandii. Owen jest podobny do mnie, a Sean do żony i w dodatku urodzili się w tym samym dniu co ja” – dodaje z uśmiechem wskazując na rodzinne zdjęcie wiszące w jego gabinecie pośród wielu dyplomów i certyfikatów, które zdobył na różnych uczelniach.

Zalety krioablacji:
– metoda ta jest ponaddwukrotnie szybsza od wypalania dzięki czemu skraca się czas jakiegokolwiek działania wewnątrz serca
– występuje przy niej mniej różnych komplikacji typu: udar, krwotok czy jakaś infekcja, a prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest mniejsze niż 1 procent
– pacjenci czują się lepiej i po zabiegu mogą nawet wrócić tego samego dnia do domu
– używa się o wiele mniej promieni rentgenowskich – maks. 5 minut, by zrobić zdjęcia (przy ablacji przez wypalanie promieniowanie trwa od 45-50 minut)
– w niektórych przypadkach całkowicie wyeliminowane jest naświetlanie rentgenowskie
– podobna lub większa skuteczność niż w przypadku wypalania (wynosi 80-85 procent).

Źródło: http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/polski-lekarz-pionierem-nowatorskich-metod-leczenia-elektryk-od-spraw-serco

Kalifornia, USA – Badając nicienie przypadkowo odkryli obiecujący sposób na przedłużenie życia.

Kalifornia, USA – Badając nicienie przypadkowo odkryli obiecujący sposób na przedłużenie życia.

Przełomowe odkrycia nierzadko są dziećmi przypadku. Tak było i tym razem – badając wpływ antydepresantów na nicienie, naukowcy niechcący wydłużyli im życie niemalże o połowę. Teraz skupiają się nad określeniem, czy podobny efekt uzyskają na większych i bardziej skomplikowanych organizmach.

Dłuższe życie oznacza zazwyczaj albo wydłużony okres dzieciństwa, albo dłuższy okres starości. A co, gdyby wydłużyć najlepsze lata, kiedy jest się dojrzałym, zdrowym i sprawnym – zarówno na umyśle jak i fizycznie? Okazuje się, że to, co niegdyś wydawało się czystą fikcją, nabiera rzeczywistego wymiaru. Wszystko za sprawa sukcesu zespołu badaczy, którzy niechcący wydłużyli żywot nicieni. Sami zainteresowani jednak studzą entuzjazm.

Kilka milionów lat różnic

– Chcemy podkreślić, że między organizmem człowieka a nicienia jest różnica wynikająca z kilku milionów lat ewolucji – zaznaczył Michael Petrascheck z kalifornijskiego Instytutu Badawczego The Scripps, główny autor opublikowanych na łamach magazynu eLife. – Nie chcielibyśmy, aby ludzie pomyśleli, że wystarczy przyjmować pewną tabletkę, aby wywołać ten sam proces u siebie – zaznaczył.

Ale przyznaje, że ustalenia jego zespołu są ekscytujące i motywujące do dalszej pracy. Sugerują bowiem, że wywołanie tego procesu byłoby możliwe nawet na tak dużym i skomplikowanym organizmie jak człowiek.

Przypadkowy przełom

W 2007 r. jego zespół odkrył, że żywot nicieni Caenorhabditis elegans, którym podawano lek antydepresyjny, zawierający substancją czynną mianserynę, wydłużył się o 30-40 proc. Po kilku latach wytężonej pracy udało się ustalić, jak i dlaczego.
Odpowiedź uzyskano trzymając tysiące mikroskopijnych organizmów w wodzie z rozpuszczoną mianseryną i w zwykłej wodzie. Obserwowano aktywność sekwencji genów związanych z procesami starzenia się nicieni.

Punkt odniesienia i zaskoczenie

Obserwacje rozpoczynano od ustalenia punktu odniesienia, którym był poziom aktywności związanych ze starzeniem się genów u jednodniowych, czyli młodych dojrzałych nicieni, żyjących nie dłużej niż 2-3 tygodnie.

Wówczas zarejestrowano „dramatyczne zmiany” zachodzące w miarę procesu starzenia się obserwowanych organizmów. Jednakże owe zmiany było dla naukowców bardzo zaskakujące. Grupy genów, które razem grały określoną rolę, zaczęły działać na odwrót. Ów fenomen nazwano „draftem transkrypcyjnym”. Po zbadaniu myszy i 32 ludzkich mózgów, osób w wieku od 26 do 106 roku życia ustalono, że możliwe byłoby, aby zaszedł także u ssaków, czyli bardziej skomplikowanych od nicieni organizmów.

– Instrumentalizacja ekspresji genów wydawała się nie być już koordynowana przez proces starzenia się organizmu. Wyniki były bardzo trudne do zrozumienia. Geny odpowiedzialne za jedno i to samo były aktywne i nieaktywne w tym samym momencie – wyjaśniał Petrascheck.

Precyzyjniejsze narzędzie

– Draft transkrypcyjny może być używany do mierzenia procesów powiązanych ze starzeniem się uruchamiających się już w młodym, dojrzałym organizmie – podkreśliła Sunitha Rangaraju, współautorka publikacji. – Do tej pory wskaźnikiem była uśredniona śmiertelności, która nie jest precyzyjna – dodała.

Mając nowe, oparte na dryfie transkrypcyjnym narzędzie pomiarowe umożliwiające precyzyjniejsze badania nad starzeniem się naukowcy liczą na szereg odkryć. Mają np. nadzieję okryć metodę leczenia genetycznych predyspozycji do przedwczesnego starzenia się charakteryzującego zespół progerii Hutchinsona-Gilforda.

Stosując nową metrykę opracowaną na podstawie ustalono, że podawana nicieniom Caenorhabditis elegans mianseryna była skuteczna tylko pod warunkiem, że organizmy otrzymały ją na właściwym etapie swojego życia. Zaobserwowano bowiem, że u 10-dniowych nicieni traktowanych lekiem dryft

transkrypcyjny był analogiczny do tego odczytywanego u 3- dniowych organizmów. 10-dniowe organizmy fizjologicznie były o 7 dni młodsze.

Jednak organizmy 12-dniowe zmiany fizyczne były kompletne, a lek tylko i wyłącznie wydłużał żywotność nicieni o 7-8 dni nie hamując procesów starzenia się.

Blokada serotoniny blokuje starzenie?

Badacze przypuszczają, że to właśnie blokowanie przez mianserynę wydzielania się serotoniny jest powiązane z opóźnieniem procesu starzenia się organizmu. Jednakże w przypadku nicieni znaczne wydłużenie życia występowały tylko wtedy, gdy mianserynę podano organizmom świeżo dojrzałym.

Kolejne etapy

Naukowcy nie kryją, że z niecierpliwością czekają na wyniki kolejnego etapu. Zaplanowane są bowiem długotrwałe badania na myszach mające określić, czy proces jest możliwy także u ssaków i czy nie towarzyszą temu jakieś efekty uboczne. Chcą również precyzyjnie ustalić siłę oddziaływania na konkretne organy i określić, czy mianseryna działa w równym stopniu na różnej wielkości organizmy.

Źródło: http://losyziemi.pl/kalifornia-usa-badajac-nicienie-przypadkowo-odkryli-obiecujacy-sposob-na-przedluzenie-zycia

Odpowiednio wyszkolone pszczoły mogą być pomocne w walce z terrorystami.

Odpowiednio wyszkolone pszczoły mogą być pomocne w walce z terrorystami.

Choć niepozorna, to pszczoła ma wielki potencjał obronny. Włoscy naukowcy uważają, że te owady mogą zapobiec zamachom terrorystycznym. Wszystko dzięki ich niezawodnemu węchowi. Odpowiednio wyszkolone pszczoły potrafią stwierdzić obecność materiałów wybuchowych.

– Włoscy eksperci są gotowi wyszkolić taką „pszczelą armię” we współpracy z siłami bezpieczeństwa – powiedział naukowiec Marino Quaranta z Florencji.

Przypomniał, że już przed kilkoma laty jego zespół pracował nad podobnym projektem wykorzystującym nadzwyczajne możliwości tych owadów, a sfinansowanym wówczas przez włoskie ministerstwo rolnictwa.

Naukowcy rozwinęli badania, prowadzone w ostatnich latach z dużym sukcesem w USA i Wielkiej Brytanii. Ale już w latach 70. XX wieku wykorzystywano we Włoszech pszczoły do opracowania szczegółowych map skażenia gleby i środowiska. Posłużyły one w tym celu także w trakcie badań środowiska naturalnego po katastrofie w Czarnobylu.

Groźna miodna

Jak wyjaśnił florencki badacz najlepiej do wykrywania materiałów wybuchowych nadają się pszczoły miodne. Mogłyby one pełnić swą misję na lotniskach, w portach i w innych potencjalnych celach ataków terrorystów. Ich praca byłaby podobna do obowiązków psów. W przypadku pszczół jednak koszty ich wyszkolenia, by nauczyły się odróżniać zapach ładunków wybuchowych od innych materiałów, są znacznie niższe i trwa ono krócej – podkreślono.

Rój liczący około 20 tysięcy owadów kosztuje 80 euro. Wystarczą zaś 2-3 dni na nauczenie ich wykrywania obecności groźnych substancji.

Metoda szkolenia jest prosta – zapewnił Marino Quaranta – a zasadniczą rolę odgrywają trąbki owadów i ich obserwacja. Można nauczyć je, by prostowały je tylko w reakcji na woń środków wybuchowych. Gdy prostują trąbki, uruchamia się alarm. Jedyną trudnością jest krótki cykl życia pszczół i konieczność zagwarantowania ich stałej wymiany.

Źródło: polsatnews PAP

Źródło: http://losyziemi.pl/odpowiednio-wyszkolone-pszczoly-moga-byc-pomocne-w-walce-z-terrorystami