new-york-1109672_1920

Uh ten Nowy Jork, kto by pomyślał, że stanie się on dla mnie niczym taki, o, były/obecny chłopak, którego się kocha i nie cierpi jednocześnie… Którego ma się dość, kiedy się przebywa w jego obecności, a za którym tęskni się potwornie, kiedy go nie ma. Byłam tak zmęczona tym miastem, taka wyczerpana, że wyjazd na Dominikanę na miesiąc przyszedł mi zupełnie łatwo i bez żadnych emocji. Wróciwszy, gdy ujrzałam Manhattan po miesięcznej przerwie, nie ruszyło mnie zupełnie – westchnęłam tylko, ale bez żadnych emocji. Znowu. Na Dominikanie przekonałam się, że poza Nowym Jorkiem istnieje jednak życie. Uczucie, które tracisz po kilku tygodniach, miesiącach w tym mieście. Mieszkając w Nowym Jorku nabierasz przekonania, że jest to najlepsze miasto na świecie, centrum wszystkiego, to tu dzieje się to, co ważne, tu możesz spotkać gwiazdę na ulicy, tu możesz znaleźć pracę idąc na siku do Starbucksa, tu możesz zagrać w teledysku, zostać modelką, kupić wszystko. Będąc tam przez jakiś czas nawet odeszła mi chęć dalszego podróżowania po Stanach, bo przecież „tam nic nie ma”. Wszystko skupia się w tym dziwacznym mieście, które uzależnia jak narkotyk i sprawia, że trochę go nienawidzisz, ale jednak bardziej kochasz.

Może tym głównym czynnikiem są ludzie. Ludzie, którymi jest się otoczonym wiecznie i zawsze, i nie da się zbytnio uciec. Nowy Jork jest zatłoczony, ale to jest częścią charakteru tego miasta i mieszkańców, który zdają się być do tego przyzwyczajeni. Central Park jest zatłoczony, Brooklyn Bridge jest zatłoczony, WSZYSTKO jest zatłoczone, ale tak to już jest, więc hej, przyzwyczajmy się! Na darmowe pokazy filmów w Bryant Park na Manhattanie schodziły się takie masy ludzi, że nie dałoby rady wcisnąć szpilki pomiędzy porozkładane piknikowe kocyki na trawie. Przedrzeć się w celu odnalezienia znajomych, którzy nie wiadomo dlaczego poszli tam, by obejrzeć „Powrót do Przyszłości” (przecież możecie to obejrzeć w domu, na kanapie, na luzie i nie w ścisku) zdawało się niemożliwe i sprowadzało się do mojego soczystego przeklinania głupoty tych wszystkich stworzeń, które chciały uczestniczyć w przereklamowanym i przesadzonym wydarzeniu, tylko po to, żeby wrzucić fotkę na Social Media „oglądamy film w Bryant Park”.

Więc poszłam pewnego dnia, i usiadłam na jakimś marnym murku za plecami moich znajomych, bo nie było szans na godne siedzenie z widokiem, zatopiłam się w moim telefonie korzystając z uroków darmowego WiFi w Bryant Park’u i tak właśnie nastawiona byłam cała negatywnie do tej całej idei, kiedy to w filmie pojawiły się sceny klasyczne, które wszyscy znają. I kiedy usłyszałam zbiorowy śmiech setek ludzi i oklaski w momencie ulubionych scen całego świata, poczułam, że może jednak ma to swój urok. Obejrzeć taki klasyk w towarzystwie tej magicznej mieszanki ludzi z Nowego Jorku, których mija się beznamiętnie każdego dnia, a którzy stają się jednością w takim właśnie momencie. Może to o to właśnie chodzi?

Nowojorczycy zdają się tacy twardzi, konkretni, nieowijający w bawełnę. A jednak nawiązać przypadkową rozmowę w publicznym miejscu jest łatwe jak nigdzie indziej. Kiedyś pamiętam, jechałam pociągiem na Long Island i w przejsciu stała para, która była ubrana w najbardziej dziwaczne stroje i wyglądali, jakby wykonywali jakieś pokazy uliczne w celu zebrania pieniędzy. Na którymś przystanku wsiadł chłopak, który wyglądał tak normalnie, że nikt by nie zwrócił na niego uwagi. Jednak w pewnym momencie zapytał parę „XXX Festival?” (Nie mam pojęcia, jaki to był festiwal, więc załóżmy, że XXX), oni ochoczo przytaknęli i już wywiązała się między nimi czteroprzystankowa rozmowa.

O, albo mój prawie ulubiony moment z Nowego Jorku. Niedawno jechałam metrem z rowerem, co nie jest jakoś naturalnie normalne, jednak zdarza się zapewne często. Zawsze się trochę zestresuję, bo a to nie ma miejsca, a to coś… ale ok, wysiadłam z metra i żeby wyjść z rowerem mogę wyjść przez Emergency Door, takie drzwi, które mozna otworzyć tylko od strony wychodzącej, dla matek z wózkami lub własnie rowerów. Normalni ludzie wychodzą przez bramki. Więc podchodzę do tych drzwi z zamiarem otwarcia ich, ale szybciej podszedł taki młody biznesmen, który, widząc, że ja z rowerem, chciał mi te drzwi otworzyć. A one stare zazwyczaj są, więc próbuje raz, drugi raz, wali ramieniem, tyłkiem popycha z całej siły i nie chcą się otworzyć. Nagle podchodzi drobna kobietka (wszystko odbywa się bez jakiejkolwiek wymiany słownej) i silnym kopnięciem obcasa otwiera drzwi, i wszyscy wychodzimy przez drzwi, rozchodząc się każdy w swoją stronę.

Albo kiedy poszliśmy ze znajomymi to takiego baru przy Williamsburg Bridge, w którym chętni mogli na scenie dzielić się swoimi miłosnymi historiami, a na górnym piętrze odbywało się spotkanie osób „polyamorous” czyli takich, które kochają kilka osób naraz. Po drodze uslyszałam tkliwą piosenkę, która w jakiś sposób wywołała u mnie sentymentalne wspomnienia, a gdy obejrzałam się, by sprawdzić, skąd dochodzi – ujrzałam latynoskiego faceta w ciężarówce, który siedział przy otwartej szybie i palił papierosa, rozkoszując się widokiem (na most) i piosenką. A takie to jest miasto kontrastów i zaskoczeń.

I tak już dawno, spisałam sobie listę rzeczy, za którymi będę tęsknić, kiedy opuszczę Nowy Jork. Zmienia się to, zmienia, ale powiedzmy, że oto ta lista:

Przyjaciele, znajomi poznani przez Couchsurfing

Zdecydowanie. To, czego mi najbardziej będzie brakować, to moja paczka znajomych, z którymi w ciągu zaledwie kilku miesięcy przeżyliśmy uciechy i problemy, które normalnie przeżywać możnaby przez 5 lat. Ludzie najróżniejszych narodowości, z przeróżnymi historiami, opiniami i sytuacjami życiowymi, który akceptują siebie nawzajem i również mnie. Doceniam taką paczkę na sto procent – nigdy nie miałam swojej paczki znajomych z dzieciństwa, i mogąc być częścią nowoutworzonej grupy doceniam to najbardziej jak mogę. Nie jest tak, że dołączam się do już istniejącej paczki – tu stworzyliśmy naszą własną, i ja też miałam w to wkład. Dlatego lubię trzymać rękę na pulsie i wiedzieć, co u nich słychać. Staliśmy się sobie bliscy, znamy swoje sekrety i przeżycia. A poznaliśmy się zupełnie niedawno. Społeczność CS w Nowym Jorku podobno jest najlepsza na świecie, ale wiem że traktujemy się bardziej jak przyjaciół, niż po prostu członków Couchsurfing.

Energia miasta, które nigdy nie śpi

O, tak. Nie lubię Nowego Jorku za dnia. Nie chce mi się nawet wychodzić na zewnątrz, przynajmniej latem. Za dużo ludzi, zazwyczaj nic mi nie wychodzi, ugh, trzeba stać w kolejkach wszędzie, ciepło duszno tłoczno. Uwielbiam za to Nowy Jork w nocy. Jest chłodniej, luźniej, i po prostu inaczej. Wszystko, co dzieje się nocą, nabiera innego wymiaru, bardziej magicznego, który przyciąga mnie niczym magnez. Nocą w Nowym Jorku jest inaczej, i to jest to, za czym będę tęsknić. Ludzie są bardziej otwarci, może bardziej bezpośredni, coś jest takiego w powietrzu, że uwielbiam spacerować po północy i wolę przejść się, niż jechać metrem. Chociaż metro w nocy też jest inne…

Uwielbienie, oddanie i miłość ze strony mieszkańców

Nowojorczycy kochają swoje miasto i uważają, że nie ma drugiego takiego miejsca na świecie. Zgadzam się, nie ma. Ale czy warto płacić ogromne kwoty za wynajęcie nędznej klitki na Manhattanie czy Brooklynie, po to tylko by męczyć się z sąsiadami, brakiem miejsca, wątpliwej jakości standardu mieszkaniem? Widocznie tak, skoro niektórzy robią to tylko po to, by być blisko wszystkiego, darmowych wydarzeń, atrakcji, miejsc… Widocznie im to pasuje. Oni czują taką miłość do tego miasta, że każde inne wydaje im się jakieś…niemrawe.

Charakter ludzi

Podoba mi się to, że w Nowym Jorku jest trochę, jak w Polsce – tak oschle, konkretnie, bez sztucznych uprzejmości. Konduktor w metrze, jak ma coś powiedzieć, to powie wprost „nie wsiadajcie, jak jeszcze wszyscy nie wysiedli” takim tonem, że już się nie chce więcej łamać tej zasady. W kolejce kiedyś przypadkowo wepchnęłam się, przyznaję się bez bicia, i kobietka za mną zapytała „ten pan był przed tobą? Bo był przede mną, więc ciebie tu nie było”, po czym przeprosiłam ją i wyjaśniłam, że ja w tym sklepie jestem po raz pierwszy i nie wiem jak tot u działa, a ona złagodniała i skończyłyśmy gadając o różnicach między rodzajami mleka (migdałowe, sojowe) w Trader Joe’s i dyskutując o charakterystyce sklepu. Jakoś tak przyjaźniej. W Polsce jest to słynne „Pani tu nie stała” i cicha nienawiść.

Imprezy na dachu

Och, tego zdecydowanie będzie mi brakować. U Ray’a (u którego mieszkałam przez łącznie półtora miesiąca) urządzaliśmy grille i imprezy na dachu budynku, w którym mieszkał, z widokiem na Manhattan i niesamowitym widokiem i czymś takim w powietrzu, że będę za tym tęsknić na pewno. Z takim widokiem to można wszystko. I jest to też miejsce, gdzie zazwyczaj gromadziliśmy się w gronie przyjaciół i znajomych, więc automatycznie wzbudza pozytywne skojarzenia.

Przeczucie, że tu wszystko jest możliwe

Naprawdę, koleżanka, z którą mieszkałam przez miesiąc, załapała się do teledysku Erosa Ramazotti, ja prawie dostałam pracę idąc na siku w Starbucksie, ach dużo by wymieniać, ale nawet moje naszyjniki/bransoletki ze starych T-Shirtów zyskały popularność! W Nowym Jorku wystarczy mieć marzenie i trochę samozaparcia, by odnieść sukces. Jakoś wisi to w powietrzu, że tu może zdarzyć się wszystko. Daje to ogromną pewność siebie i wiarę w powodzenie. Ja nie odczułam tego dotychczas w żadnym miejscu, dlatego zwróciłam na to uwagę.

Poczucie, że mieszka się w najlepszym miejscu na świecie

Tak własnie czuję się, kiedy tam jestem. Wiem, że inne miejsca i miasta mają więcej przestrzeni, natury, udogodnień, swobody… ale to jest Nowy Jork! Tu się dzieje wszystko! Tu jest centrum Wszechświata! Tak właśnie myśli się, mieszkając w tym mieście. Och, przeklęty Nowy Jork, który rozkochał mnie w sobie do szaleństwa, pozostawiając miejsce na skrytą niechęć i pragnienie wyrwania się z jego objęć. Na zawsze, czy na chwilę?

Bo wiem, że gdziekolwiek pojadę, w jakimkolwiek mieście zagrzeję miejsce na dłużej, jakichkolwiek ludzi poznam i w obojętnie jakich nowych realiach będę próbowała się odnaleźć – zawsze będę porównywać to do Nowego Jorku. Bo mówią, że jesli tam ci się uda, to uda ci się już wszędzie. Bo to miasto zdepcze cię, zdusi, stłamsi, przeżuje i wypluje, ale jednocześnie pozwoli ci przeżyć tyle cudownych chwil, że niczym stara miłość będzie cię miało w garści, wyzwalając w tobie tak mieszane i sprzeczne uczucia, że już na zawsze pozostaniesz trochę rozdarty i zagubiony.

Źródło:
www.magdameetsworld.wordpress.com/2015/09/10/7-rzeczy-w-nowym-jorku-za-ktorymi-bede-tesknic