„Kiedy upada drzewo, spada gwiazda. Koniec lasu będzie i naszym końcem”.

casa maya tortillaDSC_7909

Chan Kin Viejo – członek starszyzny Majów

Choć cywilizacja Majów była wysoko rozwinięta, dziś jej spadkobiercy to przeważnie biedni rolnicy i rzemieślnicy, a śladami dawnej świetności ich przodków są jedynie zachowane monumentalne świątynie. Wspaniałość tych budowli budzi podziw. Jaki poziom musiała osiągnąć kultura mająca swój początek tysiące lat przed Chrystusem, skoro była zdolna tworzyć takie dzieła? Majowie opracowali dwudziestkowy system zapisu matematycznego, stosowali cyfrę zero, używali własnego pisma i znali się jak mało kto na astronomii. Mogli również poszczycić się wspaniałą architekturą, rzeźbą i malarstwem. Uprawiali kukurydzę, brukowali ulice, mieli kanalizację i swój kalendarz. Co zostało dzisiaj z tak wysoko rozwiniętej cywilizacji?
Mimo że starożytne świątynie stoją w milczeniu, ukryte w głębokiej dżungli, to jednak serce Majów wciąż żywo bije. Potomkowie tych, którzy zbudowali piramidy, żyją dzisiaj w meksykańskich stanach Chiapas, Campeche, Tabasco, Quintana Roo i Yucatan, oraz w Gwatemali, Belize, Hondurasie i Salwadorze. Mieszkają w małych wioskach, które zatrzymały się w czasie, rozmawiają w swoim własnym języku, uprawiają ziemię w podobny sposób jak ich przodkowie i kultywują wiele swych starożytnych tradycji.
Współcześni Majowie to populacja licząca – w zależności od kryteriów, jakie się bierze pod uwagę – od 4 do 5 milionów. Dzielą się na wiele grup etnicznych, których członkowie posługują się prawie trzydziestoma różnymi językami.

DSC_0646DSC_7925

TZOTZILE

W odległości około 10 kilometrów na północny wschód od San Cristobal de las Casas, uroczego kolonialnego miasta leżącego w meksykańskim stanie Chiapas, znajduje się jedno z najdziwniejszych miejsc w całym Meksyku – San Juan Chamula. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to jedno z wielu miasteczek rozsianych na wznoszących się wokół górach, ale to tylko pozory.
Przy głównym placu, pełnym kramów z płodami ziemi stoi najbardziej niezwykły kościół katolicki, jaki udało mi się do tej pory zobaczyć. Wchodzę do środka i staję oniemiały. Podłogę świątyni pokrywa suche igliwie, które ma odpędzać złe duchy, a zarazem jest wierzchnim nakryciem Matki Ziemi. Nie ma ani jednej ławki, ani pulpitu, ani księdza. To pierwszy znak, że chrześcijaństwo zsynkretyzowało się ze starożytnymi wierzeniami Majów. Wnętrze kościoła wypełnione jest ciężkim zapachem setek płonących świec ustawionych na podłodze i na małych ołtarzykach. Potomkowie dumnych Majów – Tzotzilowie, zapalają je, aby błagać o zdrowie i szczęście, a także żeby rzucały uroki. W różnych miejscach świątyni widać szamanów modlących się półgłosem. Przy głównym ołtarzu poświęconym św. Janowi Chrzcicielowi, dość liczna rodzina ukręca szyję kogutowi. Po wydaniu przeraźliwego jęku ptak zastyga w pozie śmierci. Przy małym ołtarzyku św. Marii Magdaleny samotny mężczyzna raczy się posh – miejscowym bimbrem, popijając go coca-colą. Głośne beknięcie oznacza, że człowiekowi temu udał się wygnać z ciała chorobę, która go dręczyła.
Lekko oszołomiony nadmiarem wrażeń wychodzę z kościoła i przykucam pod murem, starając się ochłonąć. Przed moimi oczyma przewijają się nieco leniwie miejscowi Tzotzilowie. Kobiety są ubrane w barwne huipiles – szaty kunsztownie ozdobione wizerunkami węży, żab, motyli, ptaków czy ludzi, mające symboliczne znaczenie religijne i magiczne. Mężczyźni noszą samodziałowe tuniki z białej jagnięciej wełny. W czarnych chodzą ci, którzy pełnią ważne funkcje religijne czy społeczne.
Świat Tzotzilów to ciągła walka między tradycjami przodków a nowoczesnością. Większość kobiet nadal rodzi dzieci, kucając na podłodze. Dziewczynki przynoszą wodę z nierzadko bardzo oddalonych miejsc, uczą się przygotowywać tortilla i tkać huipiles z przedziwnymi wzorami. Wierzą, że powstanie tych wzorów inspirowała sama Ixchel – bogini księżyca. Kiedy mają trochę wolnego czasu, idą do szkoły. Mężczyźni uczestniczą w milpa – w pracy na rzecz wspólnoty i tną drewno na podpałkę.

20150604_14255120141220_101714

LAKANDONI

Nazywają siebie Hach Winik, co znaczy „Prawdziwy Lud”. Uważają się za prawowitych spadkobierców starożytnych Majów z Palenque, Yaxchilánu i Bonampaku. Dzisiaj żyją w trzech wspólnotach leżących w Puszczy Lakandońskiej, na terenie meksykańskego staniu Chiapas. Ich liczba nie przekracza 500 członków.
Wcześnie rano wyjeżdżam z San Cristobal de las Casas. Zjeżdżam z gór krętymi drogami wijącymi się wśród tropikalnej roślinności, zmagając się z niezliczonymi topes – progami zwalniającymi, które skutecznie utrudniają płynną jazdę. Po odświeżającej kąpieli pod wodospadami Agua Azul dojeżdżam do Palenque, najbardziej tajemniczego miasta Majów. Jestem pod głębokim wrażeniem tego, co widzę: Świątyni Inskrypcji z grobowcem wybitnego króla Pakala i tajemniczym „astronautą”, Pałacu Królewskiego i ulokowanego na wzgórzu kompleksu z dwiema pięknymi świątyniami – Świątynią Słońca i Świątynią Liściastego Krzyża. Wszystkie te budowle stoją na skraju gęstej tropikalnej dżungli, z której raz po raz słychać przerażające odgłosy wydawane przez małpy wyjce. Piękno i tajemnica, magia, zachwyt i misterium, więcej pytań niż odpowiedzi.
Mam jeszcze trochę czasu do odjazdu ostatniego autobusu, który ma mnie zawieźć do miasta. Przy wejściu do strefy archeologicznej znajduje się wiele stoisk handlowych, a wśród nich jedno, wokół którego stoją trochę dziwnie ubrani mężczyźni. Długie, jednoczęściowe białe szaty i długie włosy. To Lakandonowie. Podchodzi do mnie Chayab, proponując sprzedaż łuków z kompletem strzał. Zaczynamy – jak się później okazało – fascynującą rozmowę.
Chayab pochodzi z wioski Najá, leżącej nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie, w północnej części Puszczy Lakandońskiej. Mieszkający tam starcy inspirują życie wspólnoty mitologicznymi historiami, interpretacją snów i tajemniczymi rytuałami. Jest to jedyna wspólnota, która jako tako uniknęła brutalnego starcia z globalną kulturą. Mieszkający tam Lakandoni są politeistami, żyją w poligamii, zawierają małżeństwa tylko ze sobą, odprawiają pełne kolorytu ceremonie w tzw. domu bogów, produkują piwo z kory drzewa balche, polują za pomocą sideł i dmuchawki, zwanej cerbataną, zbierają i uprawiają zioła, które stanowią nie tylko część ich pożywienia, lecz również pomagają w leczeniu nekających ich chorób. Lakandońscy szamani są nie tylko znakomitymi lekarzami, ale także kapłanami oddającymi cześć bogom, psychologami i socjologami. Przekazują oni też z pokolenia na pokolenie tradycje i zwyczaje przodków.
Pobratymcy Lakandonów mieszkający dalej na południe, w Lacanjá, powoli odchodzą od starych zwyczajów i tradycji. Opiekują się dwoma strefami archeologicznymi – w Bonampaku i Yaxchilánie, dowożąc tam turystów sfatygowanymi pojazdami. Organizują też wycieczki do najbardziej zagubionych miejsc w Puszczy Lakandońskiej i co wieczór śpiewają hymny chrześcijańskie w małej ewangelickiej kaplicy.

E2 Pueblo2

ZAWIESZENI MIĘDZY TRADYCJĄ A NOWOCZESNOŚCIĄ

Większość współczesnych wspólnot Majów rozsianych po Meksyku, Gwatemali, Belize, Hondurasie i Salwadorze do dnia dzisiejszego kultywuje część starodawnych zwyczajów i tradycji. Jednak podobnie jak wiele innych ludów autochtonicznych Majowie nie potrafili uciec przed wielkimi globalnymi transformacjami, jakie zachodzą w dzisiejszym świecie. W swoim codziennym życiu napotykają problemy migracji, kryzysów politycznych, ekonomicznych i społecznych, biedy, niesprawiedliwości i konsumpcjonizmu, co nieodwracalnie zmienia ich nieustanne zmagania z rzeczywistością.
Mimo to w życiu współczesnych Majów istnieje coś, co skutecznie broni się przed rozpłynięciem w dzisiejszym świecie, w którym postępuje proces globalizacji. Pracując jako przewodnik po Meksyku, spotkałem się kiedyś z dystyngowaną panią, wielbicielką programów National Geographic i miłośniczką Indian. Podróż do Meksyku była jej pierwszym kontaktem ze światem indiańskim. Robiłem, co tylko mogłem, aby przybliżyć jej dzisiejszych Indian i ich kulturę: prowadziłem ją nieutartymi szlakami, zabierałem do domów moich przyjaciół Majów, wprost zamęczałem opowieściami. Widziałem jednak, że nie jest usatysfakcjonowana. Powiedziała mi dlaczego dopiero przed odlotem do kraju, na lotnisku w Cancun. Otóż przez cały czas myślała, że dzisiejsi Indianie mieszkają w szałasach, a chodzą przybrani w pióropusze, tak jak w filmach, i stąd jej rozczarowanie.
Nie przeczę, że są jeszcze tacy właśnie Indianie, zupełnie oderwani od tego, co my nazywamy cywilizacją. Jednak większość z nich chodzi w jeansach, używa komórek i ogląda filmy z Melem Gibsonem. Nie, nie to świadczy o ich indiańskości. Tym, co skutecznie broni ich tożsamości w dzisiejszym świecie, jest swoista forma rozumienia świata i życia, objawiająca się w domowych rytach, systemach leczenia, praktykach rolniczych i relacjach rodzinnych. Ta szczególna kosmowizja jest istotą tego, co nazywamy indiańskością, i choć na przestrzeni wieków przeszła nieuniknioną metamorfozę, nadal jest tym, co powoduje bicie serca narodów indiańskich.
Chan Kin Viejo, nieżyjący już mędrzec współczesnych Majów, lubił powtarzać starodawną sentencję: „Kiedy upada drzewo, spada gwiazda. Koniec lasu będzie i naszym końcem”. Las stoi nadal, choć już w większości przerzedzony, a serce Majów ciągle bije. I mam nadzieje, że będzie biło jeszcze bardzo długo.

Autor:
Paweł Skiba – Polskie Biuro Podróży w Meksyku
www.mexicoentero.pl