DCIM102GOPRO

DCIM102GOPRO

Trzy razy liczyłam, zanim się doliczyłam. Na Dominikanie (podobnie jak na Wyspach Kanaryjskich) transport autobusowy to guagua, która tutaj gwarantuje ciekawą podróż. Wyruszyłam z Las Terrenas do El Limón całkiem przestronną guaguą, która co prawda ledwie zipała, ale twardo ciągnęła pod górę. W El Limón przesiadłam się do drugiej, która była po prostu samochodem. W Samana przesiadłam się znów, tym razem do bezpośredniej do Las Galeras, mojego punktu docelowego. Ostatnia guagua miała siedzeń dla 8 osób z tyłu… teoretycznie, bo razem z kierowcą jechało nas ostatecznie 15. Jeden na drugim, ściśnięci jak sardynki w puszce, z otwartymi bocznymi drzwiami, w których stali, trzymając się czegokolwiek, odważni pasażerowie. Jeden starszy pan, który siedział naprzeciw mnie, z pasją raczył nas kazaniem na temat wiary i Jezusa podczas godzinnej jazdy do Las Galeras. Z ulgą, jako jedna z ostatnich pasażerek wykrzyknęłam „Dejame aqui!” (Wysadź mnie tutaj) kiedy ujrzałam moje miejsce docelowe, moje miejsce pracy na kolejne dwa tygodnie – kafejkę i informację turystyczną o nazwie End of the Road.

Uradowana zajrzałam do środka i radosnym uściskiem przywitałam się z Diane, która prowadzi EOTR, a o której wspominałam w poprzednim wpisie. Siedziała sobie spokojnie przy komputerze, którym włada świetnie jak na swoje 61 lat – Facebook, Trip Advisor i inne cuda nie mają dla niej tajemnic. Ledwie postawiłam moje klamoty na ziemi, zabrała mnie do restauracji obok i uradowana przedstawiła panu w średnim wieku, który okazał się Polakiem. Zaraz potem przygotowała dla nas obiad, i spędziłyśmy popołudnie siedząc w kafejce, ja obrabiałam w Photoshopie zdjęcia z nurkowania, które chcą wrzucić na Facebooka, a ona odpowiadała na maile i recenzje na Trip Advisor.

Wieczorem udałyśmy się do jej domu, maleńkiej chatki wśród palm, gdzie z radością wzięłam normalny prysznic w łazience z DRZWIAMI… jak mi tego brakowało po dwóch tygodniach łazienki z zasłonką prysznicową zamiast drzwi! Uwielbiam to, jak po spartańskich warunkach docenia się małe rzeczy – prysznic, drzwi, normalną toaletę… jak wrócę do domu to chyba się popłaczę z radości w mojej łazience 🙂

W każdym razie spędziłyśmy bardzo fajny wieczór siedząc w jej chatce, ona popijała rum dominikański, ja piwko (dominikańskie) i rozmawiałyśmy przez bite 6 godzin. Jej dar do opowiadania historii ze swojego życia jest absolutnie cudowny i cieszyłam się pierwszą taką rozmową od wielu tygodni. Poza tym jej akcent jest w 100% brytyjski, pochodzi z Londynu, więc słuchając jej czuję się, jakbym oglądała Harry’ego Pottera. Po północy w końcu poszłyśmy spać, Diane wspięła się na swoją antresolę, a ja rozłożyłam się na dole. Przeprosiła mnie za zapalone światło, bo ma zwyczaj czytania książki przez chwilę przed zaśnięciem „Magda, I’m sorry but I’m gonna pretend that I’m reading for like 10 minutes” (Magda, przepraszam ale poudaję, że czytam przez 10 minut). Jako że rum został skonsumowany, po chwili tylko usłyszałam, jak mówi do siebie „I have no idea what I’ve just read” (Nie mam pojęcia, co właśnie przeczytałam), zgasiła światło i poszła spać, a ja się uśmiałam na dole, bo lubię takich ludzi i między nami nawiązała się bardzo fajna więź, mimo 36 lat różnicy wieku.

Las Galeras jest maleńkie. Tylko jedna główna ulica, przy której mieści się wszystko, co potrzebne – sklepy, hotele, restauracje i bary. I tego wszystkiego jest malutko, wszyscy się znają i pozdrawiają. Zostałam przedstawiona każdemu, i już następnego dnia też się witałam ze znajomymi twarzami po drodze. Moje odblaskowe blond włosy ułatwiają sprawę, co prawda. Plaża jest cudowna, biały piasek, turkusowa ciepła woda, piękne widoki. Mały raj. Dwie dziewczyny, które wcześniej pracowały z Diane na tej samej zasadzie co ja, zostały tu i układają sobie życie. Cieszę się, że będę tu chociaż te dwa tygodnie, bo to zdecydowanie coś, czego potrzebuję po tętniącym życiem, głośnym i zabieganym Nowym Jorku (który i tak ma specjalne miejsce w moim sercu).

Pomogłam Diane przy przeprowadzce, przeniosłyśmy się z małej chatki do przestronnego domu nieopodal, z trzema pokojami i po raz pierwszy od pół roku rozkoszowałam się swoim własnym pokojem i ogromną szafą. Moje rzeczy zajęły co prawda pół półki, jako że podróżuję tylko z plecakiem i moja garderoba to około 10 rzeczy. Każda z nas ma teraz własną łazienkę, co już jest niewyobrażalnym luksusem. Nikomu nie chciało się wczoraj rozpakowywać, ugotowałyśmy więc tylko makaron z omletami jajecznymi (prosty przepis, a jaki pyszny!) i siedzieliśmy wraz z Paulem, jego synem i Diane, zajadając się i oglądając film.

Dni w Las Galeras płyną powoli, ale tygodnie szybko. Po kilku dniach wpadłam w rytm życia tutaj – ciemno robi się już o 20:00, więc wstaje się wcześniej rano, żeby korzystać z dnia. Realia nie są tak słodko cukierkowe, jak mogłoby się wydawać – są niemili sąsiedzi, zdarzają się wrogie spojrzenia, szczególnie jeśli ktoś ma biznes i odnosi sukces, a do tego nie jest rodowitym mieszkańcem Dominikany. To oczywiście odnosi się tylko do tych, którzy mieszkają tu na stałe, mnie nie dotyczy. Diane znają z tego, że co jakiś czas przyjeżdża do niej ktoś nowy w ramach HelpX lub Workaway, chłopaki z wioski pytają więc co chwilę, wskazując na mnie „Ta będzie dla mnie?”.

Źródło:
www.magdameetsworld.wordpress.com/2015/07/24/o-sennym-las-galera