Zgubiłam portfel. Na chwilę. Ale na tę chwilę cały świat mi się zatrzymał. Zdążyłam zakwestionować swoją inteligencję, bo przecież normalni ludzie całych portfeli nie gubią. Swoją kobiecość i polskość, bo co ze mnie za kobieta skoro nie wyrobiłam w sobie zwyczaju noszenia portfela w torebce, jak każda inna baba z mojego kraju! Swoje zdolności rodzicielskie, bo jedynym miejscem, w którym mogłam go zostawić był diner, gdzie, pomimo śnieżycy, dzień wcześniej zabrałam dzieci na śniadanie, a przecież mogłam  zrobić jajecznicę, grzanki i herbatkę w domu, jak każda przyzwoita matka. Zwłaszcza Matka Polka!

Ale nie! Ja muszę po swojemu! Portfel, telefon i klucze w rękę, bo torba zawsze zapełniona jakimiś książkami, zeszytami jak u pierdzielonej studentki jakiejś i jest przez to za ciężka i za wielka, żeby ją tachać wszędzie ze sobą. Zawsze szukam wszystkiego po kieszeniach, zanim wyjdę z domu wszyscy latają próbując zgadnąć, gdzie mamusia klucze tym razem zaparkowała. W sezonie zimowym to niemal dyscyplina sportowa – bieg z przeszkodami połączony z podchodami, bo klucz od samochodu jest oddzielnie, żeby można było autko nagrzać, klucze od domu cholera wie gdzie, telefon zawsze gdzie indziej i trzeba na niego zadzwonić, żeby zlokalizować, tylko portfel zazwyczaj w kuchni na stole. Ale nie dzisiaj! Dzisiaj portfela tam nie było. No i od razu panika w obozie, bo przecież, co jak co, ale JA portfela NIE gubię!

Po drodze do szkoły zatrzymałam się w dinerze, gdzie sympatyczny właściciel bardzo ucieszył się na mój widok. Jego “So nice to see you again!” tylko potwierdziło, że poniosłam porażkę jako matka i zdecydowanie powinnam więcej gotować w domu. Mojego portfela nikt nie znalazł, nic mu nie wiadomo, ale jak zadzwonię po lunchu to on przesłucha drugą zmianę.

Szybciutko sprawdziłam stan konta w banku. Kiedy okazało się, że nikt nie ruszył na zakupy z moimi “oszczędnościami” pozwalającymi na ewentualny zakup jednej pary kozaczków na przecenie wiosennej, wróciłam do domu przekonana, że portfel, mimo, że trzy osoby przeszukały cały dom, ciągle tam jest!

Przeszukałam jeszcze raz. Nie ma. Sprawdziłam w lodówce, bo znam siebie, kiedyś mi telefon stamtąd dzwonił. Sprawdziłam w garnku do kiszenia kapusty, bo znam swoje dzieci i ich pomysły robienia mi dowcipów. Sprawdziłam pod materacykiem Edgara, bo znam swojego psa i niejedną rzecz pachnącą mną już tam znalazłam. Sprawdziłam pod łóżkiem, bo znam swojego kota i wiem, że tam ma melinę na wszystko co ukradnie. Królik z chomikiem? No bez jaj!

Nigdzie nie ma! No dobra, perspektywę jechania do banku po nową kartę i do urzędu po nowe prawo jazdy, jeszcze jakoś zaakceptowałam. Gotówki nie miałam, więc, z przykrością pomyślałam, że jak mi się ten portfel po dwóch latach znajdzie, to żadnej radości z tego nie będę miała! Może być za to tragedia, bo miałam w nim kupony totolotka, i znając moje szczęście, to któryś na pewno jest na te pięćdziesiąt milionów, które postanowiłam wygrać. Po dwóch latach to już będzie po ptakach. Nie! Nie mogę do tego dopuścić!

Szukam dalej! Przekopałam samochód, wyprułam podszewkę w torbie, zrobiłam pilota w każdym pokoju. Nie ma! Myślę sobie, że nie zostało mi nic innego jak przekopać cały śnieg przed domem. Założyłam traperki z owczym futerkiem, kurtkę, czapkę, szalik, sięgam po rękawiczki, a pod nimi… portfel!

Skubany! Okazało się, że jest w tym samym kolorze co szafka. Dokładnie w tym samym! Przechodziłam koło niego przynajmniej dwadzieścia razy i widziałam tylko rękawiczki, a teraz wyraźnie wystającego spod nich portfela już nie.

Moje życie zostało uratowane, ale w głowie oczywiście mętlik myśli, filozoficzne rozważania i egzystencjalne pytania. Bo czemu taki głupi portfel stał się taki ważny? Dlaczego nie możemy żyć bez dowodów tożsamości? Czemu każdy policjant albo facet z monopolowego ma mi zaglądać w metrykę? Wiedzieć jak się nazywam i gdzie mieszkam?

Może ja we wtorki chcę żyć jako Rita laVille z Puerto Rico, taneczna terapeutka, która niczym Isadora Duncan, pląsa w takt szumu fal i gwizdów wiatru, a w weekendy pragnę być Vedraną z Chorwacji, utalentowaną skrzypaczką, która nie może już koncertować przez cieśń nadgarstka. Może do południa chcę być niewinną, słodką i głupią kobietką wymagającą ciągłej pomocy, bo ja “nie wiem” i “nie potrafię”, a pod wieczór wredną mendą twardo stawiającą na swoim? Albo odwrotnie, zależnie od poziomu hormonów i faz księżyca. A przecież każda musi się inaczej nazywać! No nie?

Dlaczego to kim dla świata jestem mieści się na kawałku plastiku i kilku bitach informacji? Dlaczego wszystko i wszyscy muszą być nazwani i ponumerowani? Gdzie jest miejsce na indywidualność lub wielość osobowości? Gdzie jest miejsce na moją, naszą, Tajemnicę? Dlaczego każdy każdego może wygooglować i prześwietlić dalej niż rodzinna historia sięga?

Jezuuu, idę dzisiaj mniejszą torebkę kupić, żeby tego głupiego portfela więcej nie zgubić, bo inaczej moje wszystkie osobowości równocześnie załamania nerwowego dostaną, a tylko jedna oficjalnie może zostać przyjęta na leczenie!

Zapraszam do poczytAnia! Więcej na blogu: http://www.pisankianki.com