Walentynki za rogiem i jak co roku dzielimy się na obozy hejterów, czyli tych, którzy misia od nikogo nie dostaną, ani nikomu nie mają albo nie chcą dać oraz miłośników, czyli tych, którzy jeszcze do siebie gruchają w świergocącym przekonaniu, że im się uda, hahahaha!

Walentynkowe refleksje zawdzięczam drzwiom obrotowym w Ikei, która, tak na marginesie, jest rewelacyjnym miejscem na zimowe wycieczki, tanie karmienie dzieci w złudnym przekonaniu, że w kulkach mięsnych na pewno nie ma łosia, bądź, uwaga! rzucam pomysłem- na randki.

Taka randka w Ikeai to jak wycieczka do Europy. A jeśli akurat umówiłyśmy się z Amerykańcem mieszkającym w New Jersey, który w swoim życiu jeszcze nigdy nie pokonał mniej więcej 100 kilometrowego dystansu do Nowego Jorku, to robimy przysługę ludzkości – niesiemy kaganek oświaty i cywilizujemy dzikich.

Randkę rozpoczynamy powolnym spacerem wśród meblowych ekspozycji od czasu do czasu przysiadając na kanapie lub fotelu. Zdecydowanie promuję siadanie na kanapach. Wiadomo, szwedzki design to prostota, ergonomia i ekonomia, więc zawsze wylądujemy bardzo blisko siebie, bo meble mniej więcej połowę mniejsze od amerykańskich.

Na pierwszej kanapie nieoczekiwanie siedzimy bioderko w bioderko i siup! jesteśmy przytuleni! Na trzeciej jesteśmy już jak stare dobre małżeństwo i zgodnym głosem krytykujemy wybór zasłon oraz literatury na półkach. Czy to się Ikei opłaca tyle szwedzkich książek ze Szwecji sprowadzać?

W sekcji kuchennej robimy się lekko głodni i na skróty udajemy się do kafeterii. Jeśli apsztyfikant jest uroczy, przystojny, ale niestety niemajętny, to właśnie wygrał w bingo. Szamka jest bardzo tania, wybór zadowoli nawet najwybredniejszego hipisowskiego wegetarianina z niedowagą, do tego nieoczekiwanie smaczna i jak nam jedzenie łosi w niczym nie przeszkadza to może być tylko cacy.

Przy posiłku mamy okazję zapoznać się z manierami kolegi. Czy wziął więcej na swoją tacę, aby zmniejszyć ryzyko naszego wykopyrtnięcia się po drodze do stolika? Czy z radością i ze sprężystym krokiem wrócił po serwetki? Potem po keczup? Potem po picie, na które wcześniej nie miałyśmy ochoty? Czy umie posługiwać się nożem i widelcem? Równocześnie? Czy beka i mówi z pełnymi ustami? Kopie pod stołem? Spycha naszą tacę swoją zajmując większą część stolika? Czy wreszcie sprząta i odnosi brudne naczynia? Sam, bez pytania, insynuowania, chrząkania?

Po obiedzie udajemy się do sekcji materacy, lub jeśli jesteśmy bardziej progresywni emocjonalnie – sypialni, gdzie możemy poleżeć obok wybrańca i na żywo przekonać się o łóżkowej kompatybilności.

Absolutnie nie mam na myśli figlowania w pościeli w miejscu publicznym. Jeśli zdecydujemy się gościa zatrzymać na dłużej, bo ładnie się zachowywał w kafeterii i wstydu nam nie narobił,  to może się okazać, że wiele nocy przyjdzie nam przy jego boku przeleżeć, więc może lepiej od razu się przekonać czy nam takie ciało obok nie będzie zawadzać.

Jeśli spleceni w uścisku zapadniemy w drzemkę, z której brutalnie wybudzi nas jakiś pan w żółtej koszulce, nie wpadajmy w panikę. Po pierwsze, to nie jest żaden sędzia, chociaż wygląda jakby się z meczu urwał. Po drugie, gratulacje! Trzymać gościa i nie wypuszczać! To może być TEN!  Tego, z którym drzemałyśmy. Sędziego pogonić.

Teraz wypoczęci, rozanieleni i z lekka zażenowani, schodzimy do podziemi, gdzie każda kobieta dostaje natchnienia do przedekorowania, przearanżowania lub przemodelowania absolutnie każdego centymetra kwadratowego powierzchni użytkowej,  którą zamieszkuje. Ona potrzebuje w tym momencie wszystkiego zaczynając od szklanek, łopatki do ryżu, chodnika pod kibelek, po karnisze, krowie skóry na podłogę i ramki! Przy świeczkach i kwiatkach doniczkowych jest już w transie. Poza tym, ona właśnie dekoruje pierwsze wspólne mieszkanie z nieszczęśnikiem, który miał pecha przy jej boku komara przydusić!

Mężczyzna, przede wszystkim nie jest świadomy faktu, że kobieta właśnie się do niego wprowadziła, a po siódmym zestawie sztućców nie różniących się od siebie niczym (prostota, ergonomia, ekonomia) jest w stuporze.

Wspólne przejście przez ikeowskie labirynty jest świetną metodą na sprawdzenie w jaki sposób ten oto przedstawiciel rodzaju męskiego bądzie reagował w przyszłości na nasze zakupowe eskapady. Czy z uśmiechem na ustach pozwala nam wkładać pierdoły do koszyka, gdyż ufa, że zanim dojdziemy do kasy nasz rozsądek przebije się przez opary absurdu i większość towaru wróci na półki.  Czy też zaciska usta, kręci głową i zadaje bezsensowne pytania typu „po co ci to?”. Jak to po co? Kolejna pościel z Ikei to nie luksus! To konieczność! Ci Amerykanie! Zero zrozumienia do miłości do poszwy na kołdrę!

Jeśli uda nam się przejść bez większch strat przez departament przecen a  potem kasy, to należy się udać do sklepiku i przed wyjściem koniecznie kupić cebukę prażoną. Robimy to ze względów smakowych i patriotycznych, gdyż cebulka jest prażona w Polsce.

Jeśli nadal lubimy faceta bo nie pluł przy obiedzie, nie chrapał i nie wyjął nam zbyt dużo z koszyka, to możemy napić się z nim kawy i zjeść drożdżówki cynamonowe z lukrem. Koniecznie na ciepło!!! Będziemy tak oblepieni, że nic tylko palce oblizywać i pomagać sobie w wycieraniu ust. Grrrr!

Ale to wszystko tak na marginesie tych drzwi obrotowych, które skłoniły mnie do walentynkowych rozważań.  Bo wchodząc do Ikei pomyślałam, że nasze romantyczne relacje są jak kręcenie się w takich drzwiach. Czasem nie możemy trafić w ten moment, w którym trzeba wyjść. Ludzie pojawiają się przy nas, robią kilka kółek z nami. Inni od razu odpadają, innych trzeba wykopać, a  jeszcze inni kręcą się ciągle z nami.   W chwilach zwątpienia warto trzymać się środka. Tam będzie się nam najmniej kręciło w głowie.

Happy Valentine’s Day!

Zapraszam do poczytAnia! Więcej na blogu: http://www.pisankianki.com