Zdaniem Stephena. Gołąbki.

Zdaniem Stephena. Gołąbki.

golabkiPigeons, and I don’t mean the meat and rice wrapped in cabbage variety, are loved dearly by many a grumpy oul’ fella up and down Poland and Ireland. These unassuming folk, while varied and many, all share a passion that outsiders often see as daft, or simply don’t see at all. It’s not a glamourous endeavour, nor is it a wealthy one, but it is an ancient practice that even the Pharaohs and Charles Darwin shared. And while there is currently a huge surge in pigeon fancying in China, Europeans, in particular the Dutch, have crafted the breeding and racing of pigeons since 1938 and the first Pigeon Olympiad. After their use in World War I and II, the breeding of these underrated creatures was championed by various militaries and once a recognised system of rules was established racing, ahem, took off.
I knew a fancier when I was a child, a parent’s friend, and even then I found the loft fascinating I didn’t understand the value of it. Then, four years ago, out of absolutely nowhere, a friend of mine decided that he wanted a loft, and in true John-style a week later he had a flock lofted. And there began my education. First, when a pigeon hatches from its egg it’s an ugly, hairy, pink, slug-like thing but in a couple of weeks it grows from a horrid abomination into what you and I know as a pigeon. Everything about them is fast, from their maturation to their land speed, over 90 miles per hour and even the way that they eat, think shark tank filled with kittens, note: never get between a pigeon and its dinner! As it happens I live fifty kilometres from John and work near his house so I often take birds home with me after work and “liberate” them from my house. A phone call to time them usually gets returned in twenty minutes. And those are only “young birds”, under one year old – you do the math. Also, there are well-documented therapeutic benefits to keeping pigeons. There is a strange calm to a loft that needs to be experienced to be known and many known aggressive personalities have benefited from keeping them, including one former heavyweight champion of the world.
More than the racing though, for these fanciers, these odd creatures in themselves, there is a love of their birds that transcends everything else. John has four generations of racers but many fanciers have been breeding for over thirty years. And with each generation comes more knowledge and a deeper understanding both of their birds and of themselves. Like any art, and Darwin can attest to this, there evolves an understanding that is both quantitative and intuitive. The old timers have already forgotten more than the newbies know and the newbies have access to medications and technologies, such as digital trackers, that didn’t exist when the old timers were starting off. And yet pigeon racing is not recognised as an official sport in Ireland, but there are many people who would like see that change. And I am one of them, if not for the heritage and the educational benefits, but for all the care and work that fanciers put it. They deserve the recognition. Training alone involves hundreds of miles each week in diesel. Not to mention food, grit, bedding, fees, meds and optional extras which all add up. Especially considering the fact that most fanciers are working class people.

Money aside, in keeping with the fanciers’ unspoken ethos, the passion for breeding and racing pigeons that so many enjoy is so widespread that most all of us will know or have known someone involved in it. And it is now becoming even more popular with younger generations, of humans, opening lofts. John, as it happens is heavily involved in the South Road Federation and recently completed filming a documentary with our first national television channel and it will air in the next two weeks. So keep your eye out for it. You’ll learn something while getting to see a little the magic that has been a part of Irish and Polish heritage literally for centuries.

Stephen Fahey – [email protected]
Żródło: www.polska-ie.com

Eksploatacja złóż łupkowych powoduje trzęsienia ziemi.

Eksploatacja złóż łupkowych powoduje trzęsienia ziemi.

trzesienie

W Ameryce częściej dochodzi do trzęsień ziemi w stanach, które zawsze uważane były za spokojne pod względem aktywności sejsmicznej. W stanie Oklahoma od 2009 roku częstotliwość wstrząsów podziemnych zwiększyła się o kilkadziesiąt razy. Niektórzy naukowcy uważają, że aktywność sejsmiczna nie ma naturalnego charakteru, ponieważ związana jest ona z działalnością człowieka w sferze wydobycia gazu łupkowego za pomocą metody szczelinowania hydraulicznego.

Przed Bożym Narodzeniem Oklahomę znów nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 4,5 stopnia. Wstrząsy o sile 5,6 stopnia zarejestrowano ostatnio w tym stanie zaledwie dwa lata temu. Według geologów, w latach 80. i 90. ten region był uważany za spokojny sejsmicznie. Jednak w ciągu ostatnich czterech lat aktywność sejsmiczna w stanie wzrosła około trzydziestokrotnie.

Dokładne przyczyny zwiększenia się liczby klęsk żywiołowych w Ameryce Północnej nie są znane. Uczeni nie wykluczają prawdopodobieństwa tego, że wstrząsy podziemne mogą być konsekwencją aktywnej ingerencji człowieka.

W Oklahomie znajdują się ponad 4 tysiące szybów naftowych i gazowych, skomentował sekretarz naukowy Instytutu Teorii Prognozy Trzęsień Ziemi i Geofizyki Matematycznej Rosyjskiej Akademii Nauk Aleksander Gorszkow:

Założenie, że aktywizacja aktywności sejsmicznej może mieć miejsce na terenach, gdzie prowadzi się wydobycie gazu łupkowego, z niczym nie koliduje. W Ameryce, w okolicach Denver w stanie Kolorado, na polach naftowych notowana jest silniejsza aktywności sejsmicznej przy zwiększonym wydobyciu.

W trakcie wydobywania ropy naftowej i gazu ze skał łupkowych najczęściej stosowana jest metoda szczelinowania hydraulicznego. W trakcie tych prac do szybu pompowana jest woda pod olbrzymim ciśnieniem. W wyniku skały nie wytrzymują ciśnienia i pękają, uwalniając surowce węglowodorowe. W zasadzie jest to nieduże sztuczne trzęsienie ziemi, które nie stwarza poważniejszego zagrożenia. Jednak na skalę przemysłową takie szczelinowanie może spowodować zmiany w strukturze skorupy ziemskiej. Naukowcy już od wielu lat dyskutują nad tym, do czego to może doprowadzić. Aleksander Gorszkow komentuje:

Efekt nasilenia się aktywności sejsmicznej dość często notowany jest w tych rejonach, gdzie prowadzone jest zagospodarowywanie na skalę przemysłową złóż ropy naftowej i gazu. To wynik tego, że dla zwiększenia wydajności do szybów pompuje się wodę. Zmienia to ciśnienie między pokładami. W efekcie powstają nowe pęknięcia i, jak się mówi, pokłady skalne zaczynają pękać. Przy tym może dochodzić do dość silnych trzęsień ziemi.

Przemysłowcy i rząd Stanów Zjednoczonych twierdzą, że podobne technologie są bezpieczne. Jednak nie zgadzają się z tym ekolodzy. Łączą oni eksploatacje złóż łupkowych z klęskami żywiołowymi i zanieczyszczeniem środowiska naturalnego. Ludność wielu krajów przeciwna jest stosowaniu metody szczelinowania hydraulicznego, podkreśla ekolog Aleksiej Jabłokow:

Te technologie są niebezpieczne dla środowiska. Tak zazwyczaj bywa przy wdrażaniu nowych technologii, ekolodzy mają olbrzymie wątpliwości, natomiast zwolennicy nowych technologii sugerują, że nie ma w nich nic strasznego. Uważam, że należy podejmować wszelkie dodatkowe kroki, aby nie doszło ani do osiadania powierzchni ziemskiej, ani do trzęsień ziemi, ani też do zanieczyszczenia wód gruntowych. Chociaż nie całkiem rozumiem, jak to się da zrobić.

Od 2008 roku wydobycie surowców paliwowych w Stanach Zjednoczonych zwiększyło się o ponad 50 procent. Mniej więcej w tym samym czasie Amerykanie zaczęli zwracać uwagę na coraz częstsze trzęsienia ziemi.

Źródło artykułu: Głos Rosji

Źródło:
http://alexjones.pl/aj/aj-technologia-i-nauka/aj-energia/item/18873-eksploatacja-z%C5%82%C3%B3%C5%BC-%C5%82upkowych-powoduje-trz%C4%99sienia-ziemi

Eutanazja, czyli jak mordują starsze osoby.

Eutanazja, czyli jak mordują starsze osoby.

EUTANAZJASanny wyrwała się z miasteczka śmierci…

30 km na południe od Amsterdamu, w 3 tysięcznej mieścinie Wielingen, dziennikarka stołecznej gazety odkryła, że w tym sennym miasteczku żyją tylko młodzi ludzie. Nie ma w nim nikogo, kto żyje z emerytury! Raczkujące dzieciuchy, szkolne małolaty, agresywne zawodowe szczury, młodzi dziadkowie…

A gdzie staruszkowie? Nie ma.

EUTANAZJA, śmieciowy Finał Orkiestry ŻYCIA !!!

Czy macie państwo świadomość, że ponad 30% Holendrów przeniosło się do Niemieckich Kas Chorych, by uniknąć EUTANAZJI? Ciekawskich niedowiarków zapraszam do Holandii, sami sprawdźcie, jak działa ta maszynka do zabijania.

Zobaczcie, jak działa EUTANAZYJNE POGOTOWIE – typu mać – ratunkowego!

A wszystko pod szczytnym hasłem “skrócić cierpienie staruszkom”. Kto jest staruszkiem i jak bardzo cierpi wiedzą tylko ci, co “proponują-wyjaśniają-pomagają“ – MORDERCY!!!

Od tego zacząłem rok temu:

EUTANAZJA… Tak, stosunkowo niewiele mówi się na jej temat…

Dni temu kilka, córka koleżanki (mąż Holender) jechała do Holandii na… uroczystą eutanazję teściowej.

– Panie doktorze, mamy prośbę o przyśpieszenie “zabiegu” o dwa dni. Chcemy wyjechać w piątek po południu. Po drodze chcemy zajechać do Samanty, wczoraj miała urodziny. Jesteśmy zabukowani w sobotę rano na lot do Nicei. Mama przecież już podjęła decyzję. Bardzo prosimy.

– Adrian położył na biurku doktora Markusa bilety lotnicze jako dowód, że o 9.30 w sobotę mają wylot na oczekiwane od roku wakacje.

Doktor Markus, lekarz dzielnicowy, od dwóch miesięcy na zlecenie Adriana i Emmy diagnozował mamę Adriana, 72 letnią Hertę, która od wielu lat chorowała na nieżyt jelit i niewydolność nerek. Jednak przekonywującym argumentem za eutanazją jest jej wiek – 72 lata, wystarczy, nażyła się!

Herta podczas wizyty dr. Markusa sama, bez jakiegokolwiek przymusu, stwierdziła, że prosi go o pomoc.

– Niech mi pan pomoże doktorze Markus – powiedziała to przy wszystkich obecnych przy jego wizycie. Czyli, niedwuznacznie wyraziła swoją wolę.

– Panie doktorze prosimy!

Rozmowa… ze starszą panią

30 km na południe od Amsterdamu, w 3 tysięcznej mieścinie Wielingen, dziennikarka stołecznego gazety odkryła, że w tym sennym miasteczku żyją tylko młodzi ludzie. Nie ma w nim nikogo, kto żyje z emerytury! Raczkujące dzieciuchy, szkolne małolaty, agresywne zawodowe szczury, młodzi dziadkowie… A gdzie staruszkowie? Nie ma.

Ani jednego w kawiarni, kościółku, na ulicy. Indagowani przypadkowi rozmówcy na rynku miasta, w urzędzie merostwa i w okolicznych pubach unikali odpowiedzi na pytania, gdzie są starsi jego mieszkańcy? Intuicją tchnięta, dziennikarka zatrzymała swój samochód na parkingu spożywczego dyskonta i po niespełna godzinie zauważyła przemykającą postać kobiety, która – na jej oko – mogła mieć ponad sześćdziesiąt pięć lat.

– Poczekam jak wyjdzie – pomyślała. – Stanę w okolicach rozsuwalnych drzwi. Musi po zakupach wyjść. Jakoś ją zagadnę. Muszę pierwszym pytaniem zdobyć jej zaufanie, tylko czy będzie chciała ze mną rozmawiać?

Po niespełna 20 minutach starsza pani w kapelusiku nasuniętym głęboko na czoło szybkim krokiem opuszczała sklep. Jaga podbiegła do niej:

– Dzień dobry, ja nie jestem tutejsza, ja z Amsterdamu, jestem dziennikarką. Chcę pani pomóc. Jestem godną zaufania osobą. Niech pani ze mną porozmawia, mogłabym być pani córką.
– Córką? – nieomal odkrzyknęła dama w kapelusiku – Córką! Pani nic nie rozumie, tu synowie i córki zabijają. Mordują ojców i matki. Chce pani coś wiedzieć, a chyba nie podejrzewa, że jest pani w mieście zbrodni.

Osłupiała Jaga patrzyła w oczy starszej pani wyczuwając, że ta waha się czy jej zaufać.

– Nie zawiedzie mnie Pani?

– Przysięgam! Pomogę ze wszystkich swoich sił. Nie jestem Holenderką. Pochodzę z Saksonii. Mój ojciec jest emigrantem z Polski. Jestem przyzwoitym człowiekiem, dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim, jeśli pani to cokolwiek mówi.

– Młoda osóbko mówi mi to wiele. Ukończyłam historię i prawo na Uniwersytecie van Amsterdam. Jeśli mogę cię prosić chodźmy do mojego mieszkanka. Zapraszam na herbatę. Jeśli masz dostatecznie dużo czasu, dostaniesz materiał na wiele lat twojego życia.

Po drugiej filiżance herbaty Sanne wyjęła z sekretarzyka dyplomy uniwersyteckie. Czekała na zauważenie przez Jagę ocen obydwu dyplomów. Oba były oznaczone oceną bardzo dobrą. Jaga nie omieszkała pogratulować wysokich ocen. Tak powoli Sanne wchodziła w temat, o którym widać było, sama chciała opowiedzieć.

37 lat była referendarzem sądowym tutejszego małego sądu. Typowe problemy małej, sennej, holenderskiej mieściny. Ponad połowę mieszkańców stanowili ludzie starsi. Młodzi po szkołach migrowali do stolicy i okolicznych bardziej uprzemysłowionych miast. Merostwo znakomitą część budżetu przeznaczało na pomoc ludziom w wieku zaawansowanym. Czas odmierzały korki noworocznego szampana.

Gdy na mera miasta wybrano, młodego, przystojnego, dobrze zapowiadającego się programowo mężczyznę, nikt nie podejrzewał, że wybór ten dla wielu będzie ostatnim wyborem jego życia.

– Niestety, ja też przyłożyłam do tego swoje uniwersyteckie dyplomy. Tak, niezauważalnie, stanął problem na radzie miasta – eutanazja. No, jeśli nieuleczalnie chorujesz, jesteś bez jakichkolwiek szans, jak sam prosisz i błagasz, to czemu nie?

Mój szef zlecił mi opracowanie pisemnej formuły zainteresowanego o dokonanie przez lekarza – nie jakiejś prywatnej kliniki – merostwa, zabiegu eutanazji! Oczywiście tylko w wyjątkowych wypadkach! Chciałam dobrze. Tylko dla beznadziejnych wypadków, tylko gdy pacjent cierpiał i nie rokował, tylko dla przypadków ostatecznych.

Oczywiście w formule druku podania było „proszę o pomoc”, „proszę o skrócenie cierpienia”, „proszę o doraźną interwencję z powodu braku środków finansowych na długotrwałe leczenie”, „proszę o zabieg w przypadku drastycznie złych wyników analiz diagnostycznych”…

Wierzyłam, że za tymi prawnymi, sądowymi określeniami etyka i nauka medyczna podłoży swój naukowy, moralny podtekst. Nie mogłam przypuszczać, że nowy mer otrzymawszy z sądu takie dokumenty uczyni je narzędziem unicestwienia tak wielu istnień ludzkich. Mer w krótkim czasie wymienił cały skład lekarzy zatrudnionych przez miasto.

Zredukował 80% lekarskich etatów, podwyższając o 300% uposażenie pozostałym nowo zatrudnionym. Nieomal w oczach liczba pogrzebów wzrosła do kilkudziesięciu w ciągu dnia. Mer miasta zmienił formułę zasiłków pogrzebowych. Jeśli zmarły sam “dobrowolnie” poprosił o pomoc, to pogrzeb całkowicie finansowany był przez merostwo, a całe odszkodowanie z ubezpieczenia trafiało do rąk rodziny.

Odszkodowanie pogrzebowe to 12 średnich pensji, starczyło na nowy dobry samochód, lub połowę mieszkania, na otarcie łez. Jago, zaczęło się. Nagminnie dzieci odwiedzały lekarza merostwa z ojcem lub matką, żeby nie mówić z dziadkami, gdzie “zainteresowany” SAM prosił o “pomoc”, podpisując druk opracowany przez sąd, czyli przeze mnie.
„Proszę o pomoc bo źle się czuję”

Lekarz, a jakże, badał, robił w laboratorium wyniki i podejmował decyzję – zastrzyk. Zastrzyk śmierci! Nieomal na oczach dzieci, które tylko czekały na stosowne zaświadczenie, że babcia, mama, tato, sami poprosili o pomoc.

Wiesz, latem byłam w naszej klinice. Młodzi rodzice przywieźli córeczkę, ok. 8 lat, która chorowała na niewydolność nerkową. Szanowny doktor uprzytomnił im, że ich polisa nie obejmuje dializ, będą musieli płacić z własnej kieszeni, no chyba, że podpiszą prośbę o pomoc! Podpisali, lekarz nakazał przewiezienie córki do pokoju obok, gdzie zaaplikował jej zastrzyk usypiający. Pogrzeb odbył się na koszt miasta, odszkodowanie przypadło rodzicom. Jago, to było ICH dziecko!

Sama byłam w szpitalu jak z wypadku drogowego przywieźli kierowcę dużej ciężarówki, który miał złamane dwie nogi. W izbie przyjęć lekarz poinformował chłopaka, że może dojść do amputacji kończyn. “Niech mi pan pomoże” krzyczał kierowca, proszę!

Pomógł… zastrzykiem… Nie cierpiał młody człowiek.

Wiesz, mój sąsiad mieszkał obok mnie, pod 6 – tką, miał gościec stawowy, trudno mu się było poruszać z samego rana. Wpadałam do niego po śniadaniu, częstował mnie kawą niejednokroć prosząc o drobne zakupy. Jak mu je przynosiłam to już czuł się lepiej. Rozchodziłeś się, żartowałam. Tak, potrzebował kilku godzin by wejść w rytm dnia codziennego, by jego stawy zapracowały.

Bywało, że wieczorem zapraszał mnie na kawę do kafejki obok naszego domu. Pewnego ranka zaszłam do niego, w mieszkaniu była synowa z miejskim lekarzem. Krzyczała, darła się na niego, dlaczego nie pozwala sobie pomóc! Ona przyprowadza mu lekarza, a on tego nie docenia. Powiedz mu Sanne – zwróciła się do mnie – że lekarz jest po to by mu pomóc. Oczywiście potwierdziłam, daj się zbadać, badanie nie boli. Na życzenie lekarza i synowej opuściłam jego mieszkanie. Krótki czas potem zauważyłam przez okno, że na ulicy stoi pogrzebowy bus, do którego na noszach wnoszą opatulone w folię ciało zmarłego. Za nim idzie synowa sąsiada i lekarz. Dech mi zaparło i nogi mi się ugięły.

Badanie i śmierć!

Jago!.. Tak wyludniło się nasze miasto ze starszych i schorowanych ludzi. To praktyka eliminowania już niepotrzebnych i cierpiących nawet maluszków. To wynik przebiegłości zarządców gmin i miast. Wszystko dla uratowania budżetu. Ofiary nie mają znaczenia. Państwo nie akceptuje starych i ułomnych. Orkiestra gra dla zdrowych, mających siłę się bawić i uprawiać seks. Jago zauważ to!!!!

Dopijaliśmy z Jagą kawę w kawiarni w Poznaniu. Nie miałem koncepcji na dalsze indagowanie jej o losy mieszkańców miasteczka Sanny. Zastanawiałem się, czy opowiadana przez nią historia może się jak AIDS przenieść na np. nasz kraj?

Zapytałem zdawkowo, co robi Sanny dzisiaj? Czy nadal przemyka się do sklepu?

– Nie, nie, ja jestem w Poznaniu, bo Sanny wyszła za mąż za wdowca z twojego miasta. Wczoraj w ratuszu był ich ślub. On jest emerytowanym nauczycielem poznańskiego liceum – Jedynki Marcinka. No wiesz tu opodal na Grunwaldzkiej. Poznała go przez takie internetowe biuro. Ona jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiesz, przy szampanie nachyliła się mi do ucha i powiedziała, że w Polsce i w Poznaniu lekarze nie usypiają, pomagają na prawdę!!! Z jego i swojej emerytury 4000 euro będą szczęśliwym małżeństwem do końca świata.

Jestem o tym przekonany Jago. Jestem o tym przekonany odparłem, choć w duszy zacząłem szukać wątpliwości dla tego stwierdzenia…

źródło: wazne-sprawy.pl

Komentarz:

nie wiem czy powyższa historia jest prawdziwa, jednak wiem, że podążanie w kierunku akceptacji eutanazji, może doprowadzić do wielu zbrodni.

Bardzo łatwo można wyobrazić sobie sytuacje, w której rodziny w ten sposób będą pozbywać się osób starszych/chorych/niepełnosprawnych. Dzisiaj wydaje się to absurdalne. Jednak, kiedy uchwalą odpowiednie prawo, kiedy lekarz powie, że dobrze czynisz pomagając w ten sposób starszej/chorej osobie, to w przeciągu krótkiego czasu, eutanazja będzie aprobowanym zjawiskiem społecznym.

Z jednej strony korporacje medyczne powinny na siłę dążyć do utrzymywania przy życiu chorych, niepełnosprawnych. Przecież zarabiają na nich olbrzymie pieniądze.

Jednak… cały człowiek kosztuje na rynku aż 2 mln dolarów: „Transplantacja, to wyrwanie organów żywej osobie”.

Wystarczy, że lekarz potwierdzi śmierć, aby poćwiartować chorego na kawałki i sprzedać jego organy.

Wiem, że brzmi to brutalnie… ale taka jest rzeczywistość.

Eutanazja, to narzędzie/forma zbrodni na ludzkości.

Nigdy nie powinna być prawnie akceptowalna.

Robert Brzoza

Tak wygląda śmierć człowieka, który świadomie lub pod wpływem trudnej sytuacji życiowej zgodził się na śmierć:

https://www.youtube.com/watch?v=QDr2SW4DIak

Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/zbrodnie/eutanazja-jak-morduja-starsze-osoby/

Zniewolona rasa ludzka.

Zniewolona rasa ludzka.

SZATANCała ludzkość jest narażona na atak bardzo silnego wroga, który ma wielką niewidzialną moc. Większość ludzi jest tego świadoma, że jesteśmy w stanie wojny z wielką siłą, która chce zniszczyć naszą wiarę w Boga. Większość z nich nazywa ją szatanem lecz są też osoby, które postrzegają te rzeczy nieco inaczej, między innymi do nich zaliczam się również ja, ta która była narażona przez wiele lat swojego życia na walkę z tą niewidzialną siłą.

Szatan jawi się nam jako postać z rogami i ogonem, tak go bynajmniej opisywali ludzie na przestrzeni tysiącleci. Jego ataki na ludzi trwają od czasów Adama i Ewy. Walczył z nim Jezus… i nikt nie jest na tyle silny aby go całkowicie pokonać… a nawet jak się obecnie dzisiaj mówi urósł w bardziej potężną siłę. Ataki szatana są niepojęte: prowokuje, kusi, drażni, uwielbia manipulować, kontrolować i kąpie się w morzu krwi… a jego bronią jest nasz wielki strach, szczególnie przed śmiercią…. dlatego Jezus Chrystus przełamał ten strach, nie uląkł się szatana, wybrał śmierć, w ten sposób oparł się szatanowi. Jego zbroją była odwaga i sprawiedliwość.

Nie jest to tajemnicą, że przeżyłam w swoim życiu bardzo ciężki okres ataków demonicznych. Najcięższe lata przypadały na 2000-2005. Ataki bardzo mocno się nasilały po moich snach z Bogiem, których miałam w swoim życiu kilka. Pierwszy sen był piękny i niezapomniany ale automatycznie po nim moje dni wypełniły się koszmarami, każdego dnia prawie non stop byłam atakowana przez jakąś niewidzialną siłę. Ciężko było mi znaleźć broń przeciwko tym atakom, nie pomagały żadne znane nam metody… wręcz przeciwnie… czym bardziej się starałam tym ataki były cięższe, szczególnie wówczas, kiedy zrozumiałam co się wokół mnie dzieje. Te niewidzialne siły już nie kryły się przede mną, nawet pokazały mi swoje oblicze.

To w tamtych czasach zrozumiałam, że człowiek na Ziemi jest atakowany przez kogoś spoza naszej planety, przez obcą cywilizację… jeszcze nie bardzo wiedziałam czemu w moim życiu się tak dzieje ale było to oczywiste już dla mnie, że te siły zostały mocno rozwścieczone po moim pierwszym niesamowitym śnie z Bogiem. Jeszcze wówczas nie wiedziałam co tak naprawdę ten sen oznacza ale już mocno poczułam na sobie ręce przeciwnika Boga. Już byłam komuś bardzo nie na rękę… i było widać wyraźnie, że ta siła chce mnie za wszelką cenę zniszczyć. Jeszcze nie wiedziałam, że następne moje lata przyniosą mi zupełnie nowe życie, które najwyraźniej nie spodobało się temu mojemu przeciwnikowi.

To w tamtych dniach zadawałam każdego dnia pytanie Bogu – „Boże do czego mnie przeznaczyłeś, co ja mam w tym życiu takiego zrobić?”. Szczególnie po jednym wielkim wydarzeniu w moim mieszkaniu w chwili kilku godzinnego ataku, kiedy widziałam wyraźnie dwie walczące siły, jedna, która mnie atakowała i druga, która pośpieszyła mi na pomoc. Między nimi walka była potężna, było to widać, słychać… moje mieszkanie wypełniło się jakby mglistymi chmurami… siedziałam w kącie cała drżąca, próbowałam się modlić ale te moje modlitwy były bez ładu i składu… toteż tylko prosiłam „Boże pomóż mi”… w pewnym momencie czułam, że zwyciężają moi sprzymierzeńcy a ci co mnie atakują odchodzą w wielkiej złości zostawiając mi na mglistym obłoku na pożegnanie jedno zdanie, wydaje mi się było ono w arabskim języku z podpisem „666”. Do tej pory nie zostało to przede mną odsłonięte co oznaczał ten napis ale domyślam się, że była to jakaś groźba.

Już w 2001 roku otworzyły mi się oczy na wiele obcych mi do tej pory rzeczy, zaczęłam mocniej przyglądać się wszystkim legendom, mitom, zaczęłam studiować Święte Księgi, stworzenie człowieka i jego powiązania z gwiazdami, życiem gadów na Ziemi szczególnie w okresie Lemurii. Szybko doszłam do wniosku, że to oni zaczęli tworzyć na Ziemi genetyczne mieszanki mieszając ludzkie geny ze swoimi lub z genami zwierząt.

Szczególnie atrakcyjni byli dla nich ludzie z Lyry z blond włosami i niebieskimi oczami. Lyra jest oryginalnym domem ludzkiego życia w galaktyce. Nasza oryginalna krew jest na bazie miedzi, utlenia się na niebiesko-zielony kolor i jest to nasza Niebieska Krew co czyni nas potężną elitą, dziedzicami Królestwa Niebieskiego.

Dawno temu naszą Ziemię zamieszkiwały istoty gadopodobne, co potwierdzają badania naukowe, które wyraźnie pokazują, że te istoty odgrywały kluczowe role w naszym całym życiu… i cały czas kształtują naszą rzeczywistość. I nie są to tylko teorie spiskowe czy nauki New Age, ten temat nie jest nowy, dawno temu tajne stowarzyszenia znały tą tajemnicę, która przetrwała jako legenda do naszych czasów. Badając te legendy, mity, starożytną historię poszerzamy naszą rzeczywistość, do której obecnie należymy. I co najgorsze wygląda na to, że ta rasa jest nadal na Ziemi tym głównym graczem… tym, który rozdaje tu karty tak jak mu pasuje.

Pozaziemskie cywilizacje w dużej mierze ingerują w nasze ludzkie sprawy, zakłócają nasz ludzki gatunek… w dodatku przeobrażając się wielokrotnie w ludzkie postacie.

Dlaczego to robią? Aby przetrwać na tej Ziemi potrzebne są im do konsumpcji nie tylko nasze negatywne emocje ale i nasza krew, narządy i tkanki… toteż te legendy o wampirach nie są takie przesadzone, to nie tylko bajki ale satanistyczne rytualne ceremonie.

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego hebrajczycy, muzułmanie nie jedzą wieprzowego mięsa? Dlatego, że wiedzieli, że w czasach Atlantydy, w Sumerze mieszano geny człowieka i świni tworząc nowe ludzkie hybrydy. Początkowo tak stworzona nowa hybryda miała być wykorzystana do pracy niewolniczej a religia miała służyć do kontroli ich umysłów. Każda religia jest kolejną wersją poprzedniej, zmieniano tylko imię bóstw… należy wszystkim religiom się dokładnie przyjrzeć a to zrozumienie samo przyjdzie bez żadnych nauczycieli.

Poza tym wspaniałą kontrolą umysłu jest nasz system edukacji, obecnie TV, filmy, muzyka… a dzisiaj również wielką rolę odgrywa żywność i woda, która przez fluor wnika w szyszynkę w mózgu i zamyka nasze naturalne zdolności psychiczne i wyższą świadomość… muzyka szczególnie ta jest szkodliwa, która zaniża częstotliwość naszych fal mózgowych, szczególnie ta, w której słyszymy głosy przerażenia… i wspólnie z filmami i różnymi programami w TV produkują nową grupę niewolników. A dziś jeszcze na całym etacie pracują wszelkiej maści chemiczne leki i trujące toksyny, które zabijają nasze wewnętrzne talenty i nasze życie. Ten spisek przeciwko ludzkości rodził się długo, już gliniane tabliczki w Mezopotamii odsłaniają nam to rękodzieło humanoidalnych gadów, które tworzyły genetycznie nowe formy życia przez mieszanie ich własnego DNA z DNA człowieka lub z DNA zwierząt (stąd też mamy różne mitologiczne zwierzęce postacie).

Mówi się, że pierwszy, który uwiódł w raju Ewę był Lucyfer, dzisiaj szatan, bardzo silny przeciwnik o świetlistym wyglądzie i wielkiej wiedzy. Sumeryjskie teksty wskazują na istotę o nazwie Ea (zwiastun wiedzy), od tej chwili nastąpił punkt zwrotny człowieka. Znane są nam również z mezopotamskich tabliczek postacie Enki i Enlila, które dziwnie przypominają dwóch braci Kaina i Abla. Wiadomo, że jeden pracował przeciwko ludzkości (Enki), a drugi (Enlil) im pomagał. I jaka szkoda, że Biblia zasłoniła początki wszystkich istot duchowych na świecie. Jest to niezmiernie ważne aby lepiej zrozumieć naszą obecną sytuację. Tym samym nie jesteśmy w stanie wszyscy wpasować się we wszystkie religie, które są obecnie prezentowane na tym świecie… i albo ich w ogóle nie rozumiemy albo rozumiemy je fragmentarycznie. Tylko cały historyczny zapis, kulturowa symbolika, mity, legendy pokażą nam prawdziwe nasze życie i wpływ na naszą ewolucję.

Znamy dobrze rycinę – symboliczne drzewo poznania a na nim spleciony wąż, a przy nim Adam i Ewa… lecz to drzewo poznania nie przynależy tylko do Chrześcijan, reprezentowane jest również w Indiach przez Boga Krisznę, który usiadł pod drzewem Banyan a to było owinięte przez węża, który to obdarza człowieka duchową wiedzą. Takiego węża możemy spotkać u starożytnych meksykańskich cywilizacji, u Indian Hopi… praktycznie biorąc na całym świecie. I jak się ma sprawa węża Mojżesza, który ogłosił swojemu ludowi, że ten człowiek, który patrzy na obraz węża będzie uzdrowiony? Od tego symbolu mamy węża Kaduceusza – medyczny symbol… czyli Mojżesz pokazywał ludziom drogę wolną od ucisku przez swoich „super mistrzów”, którzy ich zniewalali… i wyprowadza Mojżesz pod przywództwem Boga Izraelitów z Egiptu spod rządów Egipcjan aby ich uwolnić z niewoli… a przecież Izraelici w Egipcie mieli co jeść, nie wiodło im się źle a jednak pragnęli innego życia… więc co tak naprawdę wiodło ich do nowej Ziemi?

Przez wiele tysięcy lat najwyżsi religijni kapłani szyfrowali mistyczną wiedzę, która była przekazywana ludziom w celu ich kontrolowania, manipulowania i duchowego zniewolenia, tak aby człowiek ciągle pozostawał na dole duchowej piramidy. I można by zadać pytanie, skoro człowiek został genetycznie skrzyżowany to jak może powrócić do Boga?

Podczas formowania się różnych etapów wewnątrz macicznego płodu, płód ulega różnym fazom genetycznych ewolucji, ale głęboko w informacji ludzkiego genu jest jego zapis prawdziwego Źródła, którego nie sposób jest usunąć… dopiero w późniejszym wyglądzie płodu już kilkutygodniowym pojawiają się cechy różnych krzyżówek, przez które człowiek przechodzi i tak do ósmego tygodnia rozpoznamy w wyglądzie płodu: ptaki, świnie, owce i inne odmienne właściwości fizyczne przypominające zwierzęta, gady… bywa, że dzieci rodzą się z płetwami, ogonami, o dziwnych zwierzęcych twarzach itd, niewiadomo skąd się takie wzięły? Ludzie zwą je potworkami. Dzisiaj lekarze wpływają na matki aby usuwały takie płody, aby nie budziły szoku publiczności… i tu w życiu płodowym człowieka mamy najlepszą informację dotyczącą naszego dziedzictwa genetycznego. I jeszcze jeden niepodważalny dowód na to, że jesteśmy zmieszani z gadami… nasza struktura mózgu gadów.

Człowiek posiada genetyczny związek z gadzimi istotami, zwierzęcymi i Bogiem. Potrafi z zimną krwią zabić i potrafi z Boską miłością pomóc innej istocie… a to wszystko zależy od naszej mieszanki genów… w zależności od tego jakie geny w nas przeważają.

Jednak ćwicząc Boskie cnoty mózg rozwija się od wewnątrz i zaczynamy kształtować w sobie zupełnie inną istotę, która ukazuje w sobie pierwotną naszą naturę czyli wyrywamy się z więzienia, wzlatujemy do wolności i wracamy do Źródła.

Dzisiaj wszystkie te zasłonięte tajemnice zaczynają wypływać na wierzch i nie są uważane już za teorie spiskowe czy New Age, są już poparte konkretną naukową wiedzą – mamy silny związek gatunku ludzkiego i gadów, choćby ludzki mózg… przypomina on nam jak ewoluowała ludzka rasa.

Źródło:
http://www.vismaya-maitreya.pl/zakryte_zagadki_zniewolona_rasa_ludzka_cz1.html[/fusion_text]

Zdaniem Stephena. Gołąbki.

Zdaniem Stephena. First World Problems.

stephenPicture the scene: two wounded and exhausted cavemen running for their lives with some vicious, hungry predator in pursuit. They run through their fear and agony until suddenly their pursuer slips and tumbles from a height. Glad and sure of their safety, as they stop and gather themselves one turns to the other and smiles a rough and bloodied smirk of relief. Then, from somewhere that smile gasps into a strange sound like the cawing of crows. Not knowing what they are doing, neither early human can help themselves and soon they are rolling in the first ever throes of laughter. All the way back to their cave their shuddering occasionally halts them in more rounds of bellowing until they see the rest of their tribe and confound and infect them with their strange behaviour.
No doubt this is a fanciful thought, but whoever they were, those first humans to laugh, they created a vital tool for our survival. Whether we are hairy, almost-naked Neanderthals or, god forbid, modern, cappuccino-sipping hipsters, we all need the ability to release the tensions of life and to share that relief with our friends and family. It is the most ancient tool to aid mental wellbeing and we all use it daily, but it can also be used to block stress. Throughout my life I have tried to remember to laugh before difficult situations overcome me, even if at times doing so is somewhat morbid. But sometimes we must laugh through tears and sometimes we must laugh through broken toes, or worse, however, that essence – the stepping outside of a problem and separating oneself from the weight of it – is as sweet a cure as possible, albeit temporary.
These days I see so many people with the world on their shoulders that I feel the need to share some of the good fortune I have in being able to preserve my sense of humour in those darker moments. My logic being: if the cavemen could laugh in their harried struggle to become human then we can through our own too. And that leads me directly to the most useful truth I know in this regard – “first world problems”.
It is a little known fact to many of us lucky folk that over a billion people in the world today live without electricity. Think about that. Something that we take completely for granted is an unobtainable luxury for literally tens of hundreds of millions of people. So, when a lightbulb goes and I have to replace it I remember that I am extremely fortunate just to have access to electricity. And when the government raise taxes I appreciate not living in a warzone under some maniacal dictator. I am not being dramatic, I am being bluntly realistic and honest, and it works. Every day I think of my problems as so-called “first world problems” to remind myself that I have far more to be grateful for than to be hurt by. This standpoint allows me to laugh at myself for being annoyed by no matter what the situation is, by remembering how lucky I am to be me and not one of the huge portion of the world who don’t have access to clean water, food, warm clothes or medical care – let alone luxuries. Even now when I have to queue for something, having learned about the queues in Poland in the eighties, I think of in-laws and my fiancé having had to REALLY queue and I have no trouble patiently standing in line indefinitely.
Ironically, in these modern times of instant connectivity it is easy to lose sight of the greater world. I am guilty of it as much as the next person. But in realising that very fact there is a great, comforting mutuality in the knowledge of perspective. So take comfort in the silliness of being annoyed at most of the things that cause road rage and high blood pressure. You have come through too much already just to let minor nonsense offend or upset you. You’re better than that! So laugh at yourself, heartily, then at the situation, then at life as a whole. For if you must cry, cry tears of laughter and remember the two hairy men cawing like crows.

Stephen Fahey – [email protected]

Żródło: www.polska-ie.com

Transplantacja, to wyrwanie organów żywej osobie.

Transplantacja, to wyrwanie organów żywej osobie.

Surgeons standing above of the patient before surgeryDla większości z Państwa transplantologia z pewnością kojarzy się z ratowaniem ludzkiego życia. Tymczasem za procederem tym kryją się wielkie dramaty dawców i ich rodzin. Doktor nauk medycznych o. Jacek Norkowski OP, w rozmowie z KSD opowiedział o wstrząsających praktykach towarzyszących pobieraniu organów do przeszczepów.

Okazuje się, że dawcy, od których pobiera się narządy ukrwione wcale nie umarli, a definicja tzw. śmierci mózgowej została wymyślona przez grupę osób w celu zalegalizowania transplantacji, za którą kryją się potężne pieniądze. O. Norkowski nawet podaje cennik

„W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro”.

W Polsce od lat dziewięćdziesiątych obowiązuje definicja śmierci oparta na kryteriach mózgowych. Występuje Ojciec jako zdecydowany jej przeciwnik. Dlaczego?

O. Jacek Norkowski: Definicja ta jest przedmiotem mojej krytyki, z powodów etycznych i naukowych uważam ją za całkowicie niesłuszną. Definicja śmierci mózgowej zawarta jest w dokumencie harwardzkim. Jego kryteria sprowadzają się do umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy.

W samym raporcie harwardzkim nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia dla uznania stanu śpiączki za stan śmierci człowieka. Jego autorzy podali jako uzasadnienie dla takiej decyzji to (nie było uzasadnienie od strony medycznej) brak miejsca w szpitalach, i że w przypadku chęci pobrania narządów brak takiej definicji śmierci powodowałby kontrowersje.

Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmieci.

Kryterium tzw. śmierci mózgowej po raz pierwszy pojawiło się w 1968 r. Jakie były kulisy powstania tej definicji i kto ją zatwierdził?

To była stosunkowo nieduża, dwunastoosobowa grupa, powołana po zrobieniu pierwszego przeszczepu dokonanego w 1967 r. przez Christiaana Barnarda w Afryce Południowej. To była taka próba, żeby wykorzystać moment, kiedy cały świat się zachłysnął sukcesem Banranda – choć był to wątpliwy sukces, gdyż biorca bardzo szybko umarł.

Zatem, żeby Banrand nie poszedł do więzienia, trzeba było wymyślić jakieś uzasadnienie prawne dla tego, co zrobił. Przecież zrobił to niezgodnie w prawem – nie można żyjącemu pacjentowi tak po prostu wyrwać serca z klatki piersiowej. A przynajmniej do niedawna jeszcze było to niemożliwe. Trzeba więc było wymyślić jakąś formułę.

Wymyślono zatem formułę „śmieci mózgowej” i nazwano, że to jest zwykła śmierć. Dzięki temu nie potrzeba było zmieniać prawa. Jeżeli śmierć mózgowa jest jednym ze sposobów umierania, to w takim razie uznajemy, że poza tym, system prawny jest taki, jaki był. Sprowadzało się to do tego, że umożliwia to pobranie narządów od człowieka, którego serce bije, po uznaniu go uprzednio przez odpowiednią komisję za zmarłego.

Jakaś mała grupa ustala między sobą własne „prawo”, umożliwiające legalne wyrwanie serca czy wątroby żyjącemu jeszcze człowiekowi. Tymczasem przeciętny człowiek myśli, że transplantologia jest czymś pozytywnym i kojarzy się jedynie z ratowaniem czyjegoś życia. Czy świat medycyny przyglądał się temu bezkarnie? Gdzie byli etycy? Czy ktoś w ogóle to oprotestował?

Protestów trochę było. Poznałem osobiście dr. Paula Byrne’a, który jeszcze na początku lat 70-tych zaczął o tym pisać. Publikował artykuły i książki. Potem dołączyli do niego inni, Schewmon, Coimbra, Evans, Potts, Hill, Breul i grupa lekarzy japońskich (Watanabe, Abe, Shinzo, Morioka). Spośród filozofów: Seifert, Spaeman, Beckman. To oczywiście tylko wybrane nazwiska.

W Polsce samotnym walczącym przez cale lata o prawdę na temat chorych z śpiączce i stanie wegetatywnym był prof. Jan Talar. To jest już w tej chwili taki międzynarodowy ruch ludzi, którzy domagają się prawdy na temat śmieci mózgowej. Niemniej jednak, to jest także sprawa mediów. To media powodują, że do ludzi docierają tylko pozytywne informacje na temat transplantacji, transplantologii oraz tego, że kryteria są absolutnie pewne, dobre i ścisłe.

Na to odpowiadają ci lekarze, których przed chwilą wymieniłem. Np. Coimbra mówi, że jeśli zastosujemy te metody, które już medycyna od dość dawna ma, typu: kontrola ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermia, kraniotomia, zastosowanie suplementacji hormonalnej, oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego, co zwykle jest robione, jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenia, powrót do normalnego stanu zdrowia – według różnych danych 50-70 proc. – u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej.

Czy zna Ojciec osobiście jakiś przypadek, kiedy osoba zakwalifikowana do zostania dawcą obudziła się ze śpiączki i odzyskała zdrowie?

Takich przypadków jest dużo, także w Polsce. Osobiście znam Agnieszkę Terlecką, która była już kandydatką do zostania dawcą. Jej ojciec w pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Terleckiej zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w Bydgoszczy. Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia.

Czy organy autentycznie martwego człowieka w ogóle nadają się do przeszczepu?

Po śmierci człowieka nie można pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie jest nazywana osobą zmarłą. W Polsce nie ma obowiązku znieczulenia takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał. W każdym kraju procedury są inne.

W Polsce są bardzo liberalne. W Niemczech natomiast, osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające.

Po co „oficjalnemu trupowi” środki znieczulające?

Ponieważ może odczuwać on ból. Właściwie prawie nic nie wiemy na temat stanu jego świadomości; człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych. Jednym z nich był Zachariasz Dunlap w Stanach Zjednoczonych, który słyszał jak komisja lekarska orzekała, że on nie żyje. Jest z nim sporo wywiadów w internecie na ten temat, opublikowanych potem jak już wrócił do zdrowia.

Zatem wychodzi na to, że serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi?

Tak. Oni są w śpiączce, sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów ale równocześnie osoby takie mogą być w tym stanie nawet przez 3 miesiące i reagują ma podawane środki lecznicze tak jak każdy inny chory. Mam tu na myśli kobiety oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko.

Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.

Jakie pieniądze kryją się za transplantologią?

W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro.

A co z biorcą?

Musi pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił przeszczepu. Ściśle biorąc jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o spowolnienie tego procesu.

Ile wynoszą roczne koszty utrzymania takiej osoby?

Systemy ubezpieczeniowe płacą do kilkudziesięciu tysięcy euro roczne na jednego pacjenta.

Jeśli pomnożymy to przez ilość osób, którym przeszczepiono cudzy organ, i dodamy lata przez które takie leki będą im podawane, to sumują się nam potężne kwoty. Kto robi na tym największy interes?

Producenci i dystrybutorzy tych leków.

Kto za to płaci?

Ten, kto jest ubezpieczycielem, ale często oznacza to sięgnięcie po fundusze budżetowe.

Te wszystkie przerażające dane, które Ojciec przytoczył, z pewnością sprowokują u niejednej osoby pytanie: czy lekarze będą mnie ratować, kiedy ulegnę jakiemuś poważnemu wypadkowi! Czy możemy się jakoś zabezpieczyć przed spisaniem na straty?

Aby nie być potraktowanym jako dawca na zasadzie tzw. zgody domniemanej należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie Polstransplantu https://www.poltransplant.org.pl/crs1.html Formularz należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo sprzeciwu rodziny.

Chorych w śpiączce należy leczyć ( i rodzina zawsze powinna się tego domagać) a nie biernie obserwować jak pogarsza się ich stan a potem zabijać podczas pobierania narządów.

Dziękuję za rozmowę.

Z doktorem nauk medycznych o. Jackiem Norkowskim OP, autorem książek „Człowiek umiera tylko raz” i „Medycyna na krawędzi” rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

źródło: blogpublika.com
Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/zdrowie/transplantacja-to-wyrwanie-organow-zywej-osobie/