Człowiek, który przekroczył granice śmierci.

Człowiek, który przekroczył granice śmierci.

drWszystko zaczęło się, gdy ten znany lekarz zapadł na groźną chorobę. Jak mówi, udało mu się wtedy przekroczyć granicę życia i śmierci. Teraz przedstawia dowód na istnienie Boga i nieba. Jego relacja to wstrząs dla całego dorobku naukowego ludzkości.

Dr Eben Alexander, znany amerykańscy neurochirurg, był sceptykiem jeśli chodzi o wiarę w Boga i życie po śmierci. Pięć lat temu dotknęło go zapalenie opon mózgowych, które kompletnie przewartościowało jego życie. Gdy przez siedem dni leżał w śpiączce, „zajrzał do nieba”. To doświadczenie pozwoliło uzyskać mu wiedzę na temat Boga i „królestwa ducha”. Napisana przez niego książka „Dowód”, która w Polsce ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak, wywołała ożywioną dyskusję w środowisku naukowców, ponieważ rzuca wyzwanie całej zdobytej przez ludzkość wiedzy.

Z doktorem Ebenem Alexandrem rozmawia Przemysław Henzel.

Przemysław Henzel: Panie doktorze, historia uzdrowienia pańskiej duszy rozpoczęła się 10 listopada 2008 roku o godzinie 4.30 rano. Co dokładnie stało się tego dnia?

Eben Alexander: Ten dzień zaczął się bardzo wcześnie. Obudziłem się z potwornym bólem, jakiego nigdy wcześniej nie doznałem. Wziąłem gorącą kąpiel, mając nadzieję, że choć trochę uśmierzy ona mój ból, ale tak się nie stało. Położyłem się jeszcze na chwilę przed wyjściem do pracy. Moja żona Holley radziła, bym udał się do lekarza, ale ja jako doktor zapewniłem ją, że był to tylko „skurcz mięśni”. Mój syn Bond wychodząc do szkoły, zdążył mi jeszcze powiedzieć „do widzenia”, odpowiedziałem mu, że zobaczymy się po południu, ale nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się mylę.

Żona poszła odwieźć syna do szkoły i miała wrócić do mnie za pół godziny. Jak się okazało, doznałem zapalenia opon mózgowych. Holley zadzwoniła natychmiast po karetkę, po czym przewieziono mnie do szpitala w Lynchburgu, w którym pracowałem. Dr Laura Potter przebadała mnie, a wyniki badań szybko wskazały, że cierpię na zapalenie opon mózgowych. W czasie badań musiało trzymać mnie osiem osób, a moja żona w korytarzu słyszała jak krzyczę: „Boże, pomóż mi!”.

Jak te wydarzenia zmieniły pańskie życie? Z pańskiej książki wynika, że była to prawdziwa rewolucja, która wywróciła pańskie poglądy „do góry nogami”.

Całkowicie! Dorastałem wierząc mocno w istnienie „czegoś większego” niż ja, ale po tym, jak rozpocząłem naukę w szkole medycznej, zaczęło do mnie docierać, że wiara była jedynie fajną ideą, która nie była jednak oparta na realnych faktach. Z czasem po prostu stałem się „człowiekiem nauki”. Po doświadczeniu, jakie przeżyłem w czasie śpiączki, przekonałem się, że jest „coś większego” niż ty czy ja, i że „tym czymś” jest miłość. To bezwarunkowa, pełna chwały miłość jest podstawą wszelkiego bytu, a miłość ta jest nam znana jako Bóg.

Przez lata był pan sceptykiem jeśli chodzi o kwestie wiary. Teraz twierdzi pan, że życie po śmierci istnieje. Co jest dowodem na pańskie twierdzenia?

Teraz nie tylko wierzę, ale, co więcej, pozbyłem się już nawet najmniejszych wątpliwości. Dowodem jest to, co przeżyłem. To nie był jakiś sen czy halucynacje, to była „hiper-pamięć”, coś, co uświadomiło mi jasno, że nie jesteśmy nigdy sami. Moja opowieść ukierunkowuje dowód w stronę „twardego problemu w teorii świadomości”, najtrudniejszego pytania dotyczącego świadomości wszystkich istot ludzkich. Ci, którzy badali tajemnicę świadomości, odkryli, że mechanizm jej powstania jest prawdopodobnie na zawsze niepoznawalny, ponieważ mózg w sensie fizycznym nie tworzy świadomości. Mózg służy raczej za filtr, który sprowadza świadomość do poznawania „tu i teraz”. Trzeba wspomnieć, że osoby starsze stają się bardziej uświadomione, gdy zaczynają widzieć duchy swoich bliskich zmarłych, które chcą powitać ich w „królestwie duszy”. Mózgi takich osób często zaczynają wykazywać nadludzkie zdolności umysłowe, w rodzaju zapamiętywania ogromnej ilości danych, takich jak chociażby długie listy numerów telefonicznych. Nie ma żadnego konwencjonalnego wytłumaczenia dla tego fenomenu, dysponujemy jedynie pewnymi śladami, wskazówkami.

Jak zatem wygląda niebo? Czy pańskie doświadczenia odpowiadają chrześcijańskiej wierze na ten temat?

W książce przedstawiam idylliczne obrazy przepełnione oszałamiającym pięknem, niezwykłym blaskiem i nieskończoną miłością oraz mocą boską. Najważniejsze jest jednak to, że nie chodzi o spójność takich opisów z wiarą chrześcijańską, ale ze wszystkimi wiarami. Nie ma jednego Boga dla mnie czy dla ciebie, tylko jedno ogarniające wszystko niebo – coś, co trudno jest nam sobie w ogóle wyobrazić. Nie znam nawet słów, którymi można by w pełni to opisać. Zdałem sobie sprawę z podobieństw w opisach nieba, które powstały w ciągu tysięcy lat w wielu religiach oraz relacjach mistyków i proroków, które przeważają nad różnicami. Tego królestwa nie da się opisać przy wykorzystaniu naszego prostego ziemskiego języka. Ci, którzy tam byli, próbują wprawdzie tworzyć opisy, ale w pełni nie pozwala im na to znany nam obecnie zasób słów.

Napisał pan, że rozmawiał pan z Bogiem. Kim, lub może czym, według pana, on jest?

„Królestwo ducha” jest całkowicie realne, jest podstawą wszystkiego, co znamy, i tego, co dopiero poznamy. To nie jest po prostu chrześcijańskie, muzułmańskie, żydowskie czy hinduistyczne królestwo; to królestwo jest o wiele większe, ponieważ absorbuje wszystkie poprzednie. Wszechmogący, wszechwiedzący, nieskończenie i bezwarunkowo kochający Bóg, Allah, Jehowa czy Jahwe jest jeden. Wszystkie próby dzielenia go przez jednostki ludzkie, twierdzące że „tylko nasz religia jest prawdziwa” są całkowicie fałszywe, bo są wytworem dysfunkcjonalnych umysłów ludzkich, dążących do zdobycia kontroli nad innymi.

Bóg to nieskończona wiedza i moc, bezwarunkowa miłość, wykraczająca poza jakąkolwiek możliwość zrozumienia z naszej strony. Nie trzeba znaleźć się na skraju życia i śmierci, by tego doświadczyć; doznać tego może każdy z nas poprzez głęboką medytację, skoncentrowaną modlitwę i chęć poznania.

Czym w takim razie jest śmierć? Rodzajem przejścia w inny wymiar?

Uważam, że śmierć fizycznego ciała jest prawdziwa, ale to nie koniec, to tylko etap przejścia, który nie powinien być postrzegany jako tragedia. Smutne jest nie być kochanym w tym świecie, ale jeśli tylko kochamy, wyznajemy miłość, to powinniśmy wiedzieć, że dusze naszych bliskich żyją nadal i komunikują się z nami, jeśli tylko oczywiście jesteśmy otwarci na rozmowę z nimi.

Czy ludzie, uważani za „grzeszników”, powinni w takim razie obawiać się śmierci? Bóg przecież oczekuje od nas czynienia dobra w naszym ziemskim życiu.

W życiu po śmierci nie da się uczynić niczego, co byłoby złe; Bóg niewątpliwie nie chce, byśmy wyrządzali krzywdę sobie i innym ludziom. Największym darem od Boga jest wolna wola, czyli możliwość dokonywania wyborów w życiu. Uwzględniając przyczynowość, możemy wybrać, czy chcemy być „kanałem” przepływu nieskończonej i bezwarunkowej miłości stwórcy, istotami zdolnymi do współczucia i wybaczania; kochajmy wszystkich przez całe życie.

Możemy także wybrać coś zupełnie innego, ale zadawanie bólu i cierpienia wcześniej czy później powróci do nas samych, jako nauczka albo jako większa lekcja udzielona nam w ciągu życia, w którym cierpimy taki ból, jaki zadaliśmy innym.

Czy to, co pana spotkało, było planem Boga, rezultatem jego woli?

Początkowo próbowałem tłumaczyć to jako fenomen związany z ludzkim mózgiem. Gdy jednak spojrzałem na to jak na autentyczną duchową podróż, która potwierdzała doświadczenia duchowe innych ludzi, zdałem sobie sprawę z głębokiego charakteru udzielonej mi lekcji i wiedziałem, że muszę jak najpełniej opowiedzieć ją innym. Zajęło mi dwa lata, by w pełni zdać sobie z tego sprawę, ale możliwe, że stało się to z jakiegoś powodu.

Część naukowców kwestionuje pańskie twierdzenia, twierdząc, że są „nienaukowe”. Podobnie mówią o pana książce, którą określają mianem „fantazji”…

Tak, ale jest także wielu naukowców, którzy w pełni rozumieją moją podróż, tak jak zresztą istnieją tysiące udokumentowanych przypadków tzw. doświadczenia śmierci (ang. near-death experience). Wielu naukowców, którzy ignorują rolę świadomości, odrzuca moja opowieść. Zapalenie opon mózgowych powinno zablokować przecież większość elementarnych doświadczeń w mojej świadomości, a jednak powróciłem z tej niezwykłej podróży, wykraczającej daleko poza możliwości mojego mózgu. W niewyjaśniony sposób powróciłem także do zdrowia. Zapewniam, że to nie był sen, fantazja czy przywidzenia, ponieważ część mojego mózgu, odpowiedzialna za konstruowanie takich rzeczy, była nieaktywna. W mojej książce wyjaśniam, że tego typu „fantazje” nie były możliwe z powodu natury choroby, na jaką zapadłem.

Naukowcy twierdzą, że nie wie pan nic o ludzkim mózgu. Jakie naukowe wyjaśnienie, tego co pana spotkało, mógłby pan zaprezentować na poparcie swojej relacji?

Ignorancja okazywana przez takich „ekspertów” powinna podważać ich wiarygodność, ale niestety dla opinii publicznej „naukowiec to naukowiec i koniec”. Wszystko polega na dużo głębszym zrozumieniu natury świadomości i istoty naszej egzystencji. Nauka musi wyjść poza czysty materializm, który milczy na temat świadomości. Sam mogę zresztą polecić wiele przydatnych publikacji na ten temat.

Tysiące osób na całym świecie twierdzą, że przeżyli doświadczenie śmierci (ang. near-death experiences). Dlaczego naukowcom tak ciężko uwierzyć w takie historie?

Sam jestem naukowcem i zdaje sobie sprawę, że nasza materialistyczna wiedza jest zbyt prymitywna i uproszczona. Ale ten naukowy materializm powoli się kończy. Rozumie to coraz większa liczba naukowców, ale media niekoniecznie chcą przedstawić ich opinie. Powinniśmy jednak mówić, o powiązaniu naszej egzystencji z naszą duszą i o jedności naszych świadomości z Bogiem na innym poziomie. Czas już dojrzeć i poszerzyć granice naszej wiedzy, by móc ogarnąć tajemnicę naszej świadomości, by w bardziej kompetentny sposób zrozumieć nasze życie.

Może Pańskie uzdrowienie było medycznym cudem, a nie wynikiem „boskiej interwencji”?

Tak, to z pewnością był medyczny cud, dużą rolę w moim ozdrowieniu odegrała także nauka – gdyby nie antybiotyki, nie przeżyłbym. Ale nawet lekarze, którzy się mną zajmowali powiedzą, że mój powrót do zdrowia po siedmiu dniach śpiączki jest poza jakimkolwiek wyjaśnieniem w sensie medycznym. Biorąc pod uwagę wszystko, co już wiemy, nie powinienem był w ogóle mieć jakichkolwiek doświadczeń, a tymczasem moje nieziemskie doświadczenie pozwoliło zajrzeć mi do „królestwa duszy”.

Czy, pańskim zdaniem, będziemy kiedykolwiek w stanie pogodzić naszą wiedzę naukową z wiarą na temat Boga i życia po śmierci?

Liczba naukowców i filozofów rozumiejących ten „głębszy poziom” cały czas rośnie. Świadomość jest o wiele większą tajemnicą niż wcześniej nam się to wydawało. Nigdy nie poznamy wszystkich odpowiedzi, a dyskusja na temat „teorii wszystkiego” prowadzona na bazie medycyny i kosmologii jest śmiechu warta. To, że tacy naukowcy sądzą, że uda im się wyjaśnić podstawową naturę wszystkiego, co istnieje, bez uwzględnienia Boga, jest zwykłą pychą!

Czy nauka będzie w stanie kiedykolwiek określić, że niebo istnieje naprawdę, bazując na tzw. doświadczeniu śmierci?

Jestem prawie pewny, że ludzki mózg i ludzki umysł nie będą nigdy w stanie poznać w pełni mechanizmu świadomości. Tzw. doświadczenia śmierci to klucz do zbliżenia nauki i sfery duchowej, i lepszego zrozumienia natury naszej egzystencji w świetle naszej wiedzy.

Źródło: http://www.vismaya-maitreya.pl/zakryte_zagadki_czlowiek_ktory_przekroczyl_granice_smierci.html

Tajemnice, które niedługo poznamy za sprawą odtajnionych dokumentów.

Tajemnice, które niedługo poznamy za sprawą odtajnionych dokumentów.

ufoLubimy tajemnice. Im bardziej czegoś nie wiemy, tym bardziej chcemy to poznać, przy okazji wymyślając tuzin mniej lub bardziej szalonych teorii na ten temat. Tak właśnie jest z zabezpieczonymi dokumentami, których publikację zaplanowano w przyszłości.
Przez lata sporo się tego zebrało, ale część z tych sekretów być może uda się nam zgłębić jeszcze za naszego życia.

Francuskie dokumenty na temat UFO

Na początek zaczniemy jednak od publikacji, która już została ujawniona. W 2007 roku do wiadomości publicznej dopuszczono przechowywane przez Narodowe Centrum Studiów Kosmicznych, zbierane przez dekady, informacje na temat spotkań z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi.

Wśród dokumentów znalazły się zdjęcia, zeznania świadków i wojskowe raporty. Generalnie były to rzeczy, które w swoim fap-folderze chciałby mieć Fox Mulder.

W ciągu kilku godzin serwer, na którym materiał ten został opublikowany, padł z przeciążenia, zalany napływem dziesiątek ciekawskich gości.
Wśród setek intrygujących doniesień znalazło się na przykład to z 1967 roku, w którym dwa małolaty podczas wypasu krów spotkały czwórkę niskich, ciemnoskórych istot. Tajemniczy goście zostali dosłownie – wciągnięci do unoszącego się nad ziemią sferycznego obiektu. Kiedy przerażone dzieciaki wróciły biegiem do domu, ich rodzice wezwali policję. Na miejscu zdarzenia nie znaleziono nic poza wyschniętą trawą i intensywnym zapachem siarki.
Rok później swoje dokumenty ujawniła też Wielka Brytania.

Dokumenty dot. zabójstwa Kennedy’ego

W 1964 roku zdecydowano się na niepublikowanie większości materiałów dotyczących udanego zamachu na prezydenta USA. Są one do dziś przechowywane w narodowych archiwach. Powód? Ochrona osób, które mogłyby być pośrednio zaangażowane w tę sprawę. Dokumenty trzymane są więc w tajemnicy przez 75 lat od dnia zabójstwa prezydenta, czyli aż do roku 2039.

Po tym jak Oliver Stone nakręcił film JFK, zainteresowanie tematem odżyło, cześć dokumentacji została jednak ujawniona. Przesunięto też datę odtajnienia kolejnych. W tej chwili na publikację w roku 2017 czeka ok. 3000 stron zapisów śledztw, wywiadów, a także spory zestaw zdjęć i materiałów filmowych. Wiele osób uważa, że są to kluczowe materiały, które mogą rzucić zupełnie nowe światło na sprawę zabójstwa Kennedy’ego.

Taśmy Martina Luthera Kinga

King był protestanckim duchownym, który zasłynął ze swojej działalności na rzecz równości między obywatelami USA. Za swój wkład w działalność na rzecz równouprawnienia czarnoskórych wręczono mu Nagrodę Nobla.
FBI miało pewne przypuszczenia, że duchowny współpracuje z komunistami. Dlatego też na prośbę J. Edgara Hoovera regularnie podsłuchiwano telefoniczne rozmowy Kinga, ale także i zakładano mikrofony w pokojach hotelowych, w których przebywał.

FBI poniosło klęskę – pastor nie miał żadnych konszachtów z komunistami. Za to na jaw wyszły pewne dość kompromitujące sprawy dotyczące jego życia seksualnego. W wielu kręgach mówiło się o słabości duchownego do pięknych dam i dość bogatym życiu pozamałżeńskim.
Początkowo próbowano za pomocą pikantnych nagrań szantażować przywódcę ruchów obywatelskich, usiłując przekonać go do współpracy z FBI. Ostatecznie jednak materiały zostały zabezpieczone, a ich oficjalną publikację zaplanowano na rok 2027.

Zatopienie RMS Lancastria

17 czerwca 1940 roku statek pasażerski RMS Lancastria posłużył wojsku do przeprowadzenia akcji ewakuacyjnej brytyjskich żołnierzy, a także uchodźców oraz cywili z portu w Dunkierce. Przedsięwzięcie to było rozwinięciem większej operacji zwanej „Dynamo”. W jej rezultacie z Francji udało się zabrać przeszło 380 tysięcy osób. W dalszym jednak ciągu na francuskich plażach pozostało sporo ludzi czekających na transport do Wielkiej Brytanii.

Na pokład Lancastrii trafiło do nawet 9 tysięcy pasażerów. Niestety statek został namierzony przez pilota niemieckiego samolotu JU-88, który posłał w jego kierunku serię bomb. Trzy z nich trafiły w swój cel. W ciągu niespełna 20 minut Lancastria poszła na dno. Dzięki szybko przeprowadzonej akcji ratunkowej z wody wyciągnięto 2477 rozbitków. Nie wiadomo ile dokładnie ofiar poszło na dno wraz ze statkiem.

O tej tragedii nie mówiło się zbyt głośno. Brytyjczycy byli dumni z sukcesu ewakuacji swoich żołnierzy w ramach akcji „Dynamo”, a ten incydent mógłby jedynie popsuć to dobre wrażenie. Zabroniono więc publikowania w prasie jakiejkolwiek informacji o zatonięciu Lancastrii, a pełną dokumentację tej sprawy zabezpieczono na następnych sto lat, czyli aż do roku 2040. Pięć lat później odtajnione zostaną też materiały dotyczące zatopienia SS Cap Arcona.

Tajemnica lotu Rudolfa Hessa

10 maja 1941 roku Rudolf Hess – najbliższy ze współpracowników Adolfa Hitlera, samotnie zasiadł za sterami Messerschmitta i ruszył w podróż do Wielkiej Brytanii, aby „negocjować warunki pokoju z Wielką Brytanią i zawiązanie sojuszu przeciw ZSRR”. Hess opuścił samolot na spadochronie i wylądował na farmie pewnego rolnika, który natychmiast o tajemniczym gościu poinformował Gwardię Krajową. Niemiec żądał spotkania się z brytyjskim królem Jerzym VI, a także z księciem Hamiltonem. Domagał się też zdymisjonowania Churchilla ze stanowiska premiera Wielkiej Brytanii.
Resztę życia Rudolf spędził w pierdlu, gdzie w 1987 roku, jako 93-latek powiesił się na kablu od przedłużacza.

Do dziś nie wiadomo, co skłoniło Hessa do skazanej na porażkę podróży na teren wroga. Mimo że oficjalnie mówiło się o jego zaburzeniach psychicznych, to niektórzy wysoko postawieni naziści uważali, że ten ruch polecił Hessowi jego znajomy astrolog. Na wszelki więc wypadek wielu przedstawicieli tego zawodu zostało wtrąconych do obozów koncentracyjnych.
Tymczasem w 2041 roku opublikowane zostaną brytyjskie dokumenty dot. tej sprawy. W jej skład wejdą m.in. materiały z przesłuchań oraz szczegóły korespondencji pomiędzy przydupasem Hitlera a królem Jerzym VI. Historycy uważają, że dzięki odtajnieniu tych akt, można będzie potwierdzić lub obalić teorię mówiącą o tym, że Hess został wrobiony w całą akcję przez przedstawicieli brytyjskiego wywiadu.

Autor: Coldseed
Źródło: http://joemonster.org/art/37600/Tajemnice_ktore_niedlugo_poznamy_za_sprawa_odtajnionych_dokumentow

Eutanazja, czyli jak mordują starsze osoby.

Eutanazja, czyli jak mordują starsze osoby.

EUTANAZJASanny wyrwała się z miasteczka śmierci…

30 km na południe od Amsterdamu, w 3 tysięcznej mieścinie Wielingen, dziennikarka stołecznej gazety odkryła, że w tym sennym miasteczku żyją tylko młodzi ludzie. Nie ma w nim nikogo, kto żyje z emerytury! Raczkujące dzieciuchy, szkolne małolaty, agresywne zawodowe szczury, młodzi dziadkowie…

A gdzie staruszkowie? Nie ma.

EUTANAZJA, śmieciowy Finał Orkiestry ŻYCIA !!!

Czy macie państwo świadomość, że ponad 30% Holendrów przeniosło się do Niemieckich Kas Chorych, by uniknąć EUTANAZJI? Ciekawskich niedowiarków zapraszam do Holandii, sami sprawdźcie, jak działa ta maszynka do zabijania.

Zobaczcie, jak działa EUTANAZYJNE POGOTOWIE – typu mać – ratunkowego!

A wszystko pod szczytnym hasłem “skrócić cierpienie staruszkom”. Kto jest staruszkiem i jak bardzo cierpi wiedzą tylko ci, co “proponują-wyjaśniają-pomagają“ – MORDERCY!!!

Od tego zacząłem rok temu:

EUTANAZJA… Tak, stosunkowo niewiele mówi się na jej temat…

Dni temu kilka, córka koleżanki (mąż Holender) jechała do Holandii na… uroczystą eutanazję teściowej.

– Panie doktorze, mamy prośbę o przyśpieszenie “zabiegu” o dwa dni. Chcemy wyjechać w piątek po południu. Po drodze chcemy zajechać do Samanty, wczoraj miała urodziny. Jesteśmy zabukowani w sobotę rano na lot do Nicei. Mama przecież już podjęła decyzję. Bardzo prosimy.

– Adrian położył na biurku doktora Markusa bilety lotnicze jako dowód, że o 9.30 w sobotę mają wylot na oczekiwane od roku wakacje.

Doktor Markus, lekarz dzielnicowy, od dwóch miesięcy na zlecenie Adriana i Emmy diagnozował mamę Adriana, 72 letnią Hertę, która od wielu lat chorowała na nieżyt jelit i niewydolność nerek. Jednak przekonywującym argumentem za eutanazją jest jej wiek – 72 lata, wystarczy, nażyła się!

Herta podczas wizyty dr. Markusa sama, bez jakiegokolwiek przymusu, stwierdziła, że prosi go o pomoc.

– Niech mi pan pomoże doktorze Markus – powiedziała to przy wszystkich obecnych przy jego wizycie. Czyli, niedwuznacznie wyraziła swoją wolę.

– Panie doktorze prosimy!

Rozmowa… ze starszą panią

30 km na południe od Amsterdamu, w 3 tysięcznej mieścinie Wielingen, dziennikarka stołecznego gazety odkryła, że w tym sennym miasteczku żyją tylko młodzi ludzie. Nie ma w nim nikogo, kto żyje z emerytury! Raczkujące dzieciuchy, szkolne małolaty, agresywne zawodowe szczury, młodzi dziadkowie… A gdzie staruszkowie? Nie ma.

Ani jednego w kawiarni, kościółku, na ulicy. Indagowani przypadkowi rozmówcy na rynku miasta, w urzędzie merostwa i w okolicznych pubach unikali odpowiedzi na pytania, gdzie są starsi jego mieszkańcy? Intuicją tchnięta, dziennikarka zatrzymała swój samochód na parkingu spożywczego dyskonta i po niespełna godzinie zauważyła przemykającą postać kobiety, która – na jej oko – mogła mieć ponad sześćdziesiąt pięć lat.

– Poczekam jak wyjdzie – pomyślała. – Stanę w okolicach rozsuwalnych drzwi. Musi po zakupach wyjść. Jakoś ją zagadnę. Muszę pierwszym pytaniem zdobyć jej zaufanie, tylko czy będzie chciała ze mną rozmawiać?

Po niespełna 20 minutach starsza pani w kapelusiku nasuniętym głęboko na czoło szybkim krokiem opuszczała sklep. Jaga podbiegła do niej:

– Dzień dobry, ja nie jestem tutejsza, ja z Amsterdamu, jestem dziennikarką. Chcę pani pomóc. Jestem godną zaufania osobą. Niech pani ze mną porozmawia, mogłabym być pani córką.
– Córką? – nieomal odkrzyknęła dama w kapelusiku – Córką! Pani nic nie rozumie, tu synowie i córki zabijają. Mordują ojców i matki. Chce pani coś wiedzieć, a chyba nie podejrzewa, że jest pani w mieście zbrodni.

Osłupiała Jaga patrzyła w oczy starszej pani wyczuwając, że ta waha się czy jej zaufać.

– Nie zawiedzie mnie Pani?

– Przysięgam! Pomogę ze wszystkich swoich sił. Nie jestem Holenderką. Pochodzę z Saksonii. Mój ojciec jest emigrantem z Polski. Jestem przyzwoitym człowiekiem, dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim, jeśli pani to cokolwiek mówi.

– Młoda osóbko mówi mi to wiele. Ukończyłam historię i prawo na Uniwersytecie van Amsterdam. Jeśli mogę cię prosić chodźmy do mojego mieszkanka. Zapraszam na herbatę. Jeśli masz dostatecznie dużo czasu, dostaniesz materiał na wiele lat twojego życia.

Po drugiej filiżance herbaty Sanne wyjęła z sekretarzyka dyplomy uniwersyteckie. Czekała na zauważenie przez Jagę ocen obydwu dyplomów. Oba były oznaczone oceną bardzo dobrą. Jaga nie omieszkała pogratulować wysokich ocen. Tak powoli Sanne wchodziła w temat, o którym widać było, sama chciała opowiedzieć.

37 lat była referendarzem sądowym tutejszego małego sądu. Typowe problemy małej, sennej, holenderskiej mieściny. Ponad połowę mieszkańców stanowili ludzie starsi. Młodzi po szkołach migrowali do stolicy i okolicznych bardziej uprzemysłowionych miast. Merostwo znakomitą część budżetu przeznaczało na pomoc ludziom w wieku zaawansowanym. Czas odmierzały korki noworocznego szampana.

Gdy na mera miasta wybrano, młodego, przystojnego, dobrze zapowiadającego się programowo mężczyznę, nikt nie podejrzewał, że wybór ten dla wielu będzie ostatnim wyborem jego życia.

– Niestety, ja też przyłożyłam do tego swoje uniwersyteckie dyplomy. Tak, niezauważalnie, stanął problem na radzie miasta – eutanazja. No, jeśli nieuleczalnie chorujesz, jesteś bez jakichkolwiek szans, jak sam prosisz i błagasz, to czemu nie?

Mój szef zlecił mi opracowanie pisemnej formuły zainteresowanego o dokonanie przez lekarza – nie jakiejś prywatnej kliniki – merostwa, zabiegu eutanazji! Oczywiście tylko w wyjątkowych wypadkach! Chciałam dobrze. Tylko dla beznadziejnych wypadków, tylko gdy pacjent cierpiał i nie rokował, tylko dla przypadków ostatecznych.

Oczywiście w formule druku podania było „proszę o pomoc”, „proszę o skrócenie cierpienia”, „proszę o doraźną interwencję z powodu braku środków finansowych na długotrwałe leczenie”, „proszę o zabieg w przypadku drastycznie złych wyników analiz diagnostycznych”…

Wierzyłam, że za tymi prawnymi, sądowymi określeniami etyka i nauka medyczna podłoży swój naukowy, moralny podtekst. Nie mogłam przypuszczać, że nowy mer otrzymawszy z sądu takie dokumenty uczyni je narzędziem unicestwienia tak wielu istnień ludzkich. Mer w krótkim czasie wymienił cały skład lekarzy zatrudnionych przez miasto.

Zredukował 80% lekarskich etatów, podwyższając o 300% uposażenie pozostałym nowo zatrudnionym. Nieomal w oczach liczba pogrzebów wzrosła do kilkudziesięciu w ciągu dnia. Mer miasta zmienił formułę zasiłków pogrzebowych. Jeśli zmarły sam “dobrowolnie” poprosił o pomoc, to pogrzeb całkowicie finansowany był przez merostwo, a całe odszkodowanie z ubezpieczenia trafiało do rąk rodziny.

Odszkodowanie pogrzebowe to 12 średnich pensji, starczyło na nowy dobry samochód, lub połowę mieszkania, na otarcie łez. Jago, zaczęło się. Nagminnie dzieci odwiedzały lekarza merostwa z ojcem lub matką, żeby nie mówić z dziadkami, gdzie “zainteresowany” SAM prosił o “pomoc”, podpisując druk opracowany przez sąd, czyli przeze mnie.
„Proszę o pomoc bo źle się czuję”

Lekarz, a jakże, badał, robił w laboratorium wyniki i podejmował decyzję – zastrzyk. Zastrzyk śmierci! Nieomal na oczach dzieci, które tylko czekały na stosowne zaświadczenie, że babcia, mama, tato, sami poprosili o pomoc.

Wiesz, latem byłam w naszej klinice. Młodzi rodzice przywieźli córeczkę, ok. 8 lat, która chorowała na niewydolność nerkową. Szanowny doktor uprzytomnił im, że ich polisa nie obejmuje dializ, będą musieli płacić z własnej kieszeni, no chyba, że podpiszą prośbę o pomoc! Podpisali, lekarz nakazał przewiezienie córki do pokoju obok, gdzie zaaplikował jej zastrzyk usypiający. Pogrzeb odbył się na koszt miasta, odszkodowanie przypadło rodzicom. Jago, to było ICH dziecko!

Sama byłam w szpitalu jak z wypadku drogowego przywieźli kierowcę dużej ciężarówki, który miał złamane dwie nogi. W izbie przyjęć lekarz poinformował chłopaka, że może dojść do amputacji kończyn. “Niech mi pan pomoże” krzyczał kierowca, proszę!

Pomógł… zastrzykiem… Nie cierpiał młody człowiek.

Wiesz, mój sąsiad mieszkał obok mnie, pod 6 – tką, miał gościec stawowy, trudno mu się było poruszać z samego rana. Wpadałam do niego po śniadaniu, częstował mnie kawą niejednokroć prosząc o drobne zakupy. Jak mu je przynosiłam to już czuł się lepiej. Rozchodziłeś się, żartowałam. Tak, potrzebował kilku godzin by wejść w rytm dnia codziennego, by jego stawy zapracowały.

Bywało, że wieczorem zapraszał mnie na kawę do kafejki obok naszego domu. Pewnego ranka zaszłam do niego, w mieszkaniu była synowa z miejskim lekarzem. Krzyczała, darła się na niego, dlaczego nie pozwala sobie pomóc! Ona przyprowadza mu lekarza, a on tego nie docenia. Powiedz mu Sanne – zwróciła się do mnie – że lekarz jest po to by mu pomóc. Oczywiście potwierdziłam, daj się zbadać, badanie nie boli. Na życzenie lekarza i synowej opuściłam jego mieszkanie. Krótki czas potem zauważyłam przez okno, że na ulicy stoi pogrzebowy bus, do którego na noszach wnoszą opatulone w folię ciało zmarłego. Za nim idzie synowa sąsiada i lekarz. Dech mi zaparło i nogi mi się ugięły.

Badanie i śmierć!

Jago!.. Tak wyludniło się nasze miasto ze starszych i schorowanych ludzi. To praktyka eliminowania już niepotrzebnych i cierpiących nawet maluszków. To wynik przebiegłości zarządców gmin i miast. Wszystko dla uratowania budżetu. Ofiary nie mają znaczenia. Państwo nie akceptuje starych i ułomnych. Orkiestra gra dla zdrowych, mających siłę się bawić i uprawiać seks. Jago zauważ to!!!!

Dopijaliśmy z Jagą kawę w kawiarni w Poznaniu. Nie miałem koncepcji na dalsze indagowanie jej o losy mieszkańców miasteczka Sanny. Zastanawiałem się, czy opowiadana przez nią historia może się jak AIDS przenieść na np. nasz kraj?

Zapytałem zdawkowo, co robi Sanny dzisiaj? Czy nadal przemyka się do sklepu?

– Nie, nie, ja jestem w Poznaniu, bo Sanny wyszła za mąż za wdowca z twojego miasta. Wczoraj w ratuszu był ich ślub. On jest emerytowanym nauczycielem poznańskiego liceum – Jedynki Marcinka. No wiesz tu opodal na Grunwaldzkiej. Poznała go przez takie internetowe biuro. Ona jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Wiesz, przy szampanie nachyliła się mi do ucha i powiedziała, że w Polsce i w Poznaniu lekarze nie usypiają, pomagają na prawdę!!! Z jego i swojej emerytury 4000 euro będą szczęśliwym małżeństwem do końca świata.

Jestem o tym przekonany Jago. Jestem o tym przekonany odparłem, choć w duszy zacząłem szukać wątpliwości dla tego stwierdzenia…

źródło: wazne-sprawy.pl

Komentarz:

nie wiem czy powyższa historia jest prawdziwa, jednak wiem, że podążanie w kierunku akceptacji eutanazji, może doprowadzić do wielu zbrodni.

Bardzo łatwo można wyobrazić sobie sytuacje, w której rodziny w ten sposób będą pozbywać się osób starszych/chorych/niepełnosprawnych. Dzisiaj wydaje się to absurdalne. Jednak, kiedy uchwalą odpowiednie prawo, kiedy lekarz powie, że dobrze czynisz pomagając w ten sposób starszej/chorej osobie, to w przeciągu krótkiego czasu, eutanazja będzie aprobowanym zjawiskiem społecznym.

Z jednej strony korporacje medyczne powinny na siłę dążyć do utrzymywania przy życiu chorych, niepełnosprawnych. Przecież zarabiają na nich olbrzymie pieniądze.

Jednak… cały człowiek kosztuje na rynku aż 2 mln dolarów: „Transplantacja, to wyrwanie organów żywej osobie”.

Wystarczy, że lekarz potwierdzi śmierć, aby poćwiartować chorego na kawałki i sprzedać jego organy.

Wiem, że brzmi to brutalnie… ale taka jest rzeczywistość.

Eutanazja, to narzędzie/forma zbrodni na ludzkości.

Nigdy nie powinna być prawnie akceptowalna.

Robert Brzoza

Tak wygląda śmierć człowieka, który świadomie lub pod wpływem trudnej sytuacji życiowej zgodził się na śmierć:

https://www.youtube.com/watch?v=QDr2SW4DIak

Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/zbrodnie/eutanazja-jak-morduja-starsze-osoby/

Kupił mnie za kilka owiec.

Kupił mnie za kilka owiec.

Film poświęcony dramatycznej sytuacji kobiet w Islamie, których życie ma konkretną wartość, dającą przeliczyć się na monety. 10-letnia Sabere została sprzedana staremu mężczyźnie, za kwotę określoną tuż po jej urodzeniu. Po siedmiu latach męki uciekła do kobiecego klasztoru. Jednak nawet tu musi uważać, bo ponowne spotkanie z mężem będzie kosztowało ją życie. Widzowie poznają Sabere w momencie, w którym rozważa odnowienie kontaktów z rodziną. Musi jednak dokonać wyboru, czy zostać w bezpiecznym klasztorze, czy przez resztę życia uciekać przed gniewem małżonka. Jedynym rozwiązaniem dla kobiety byłby rozwód, ale to nie ona o nim decyduje.

https://www.youtube.com/watch?v=d6J_1hUtC0Q

Tysiące kilometrów tajemniczych tuneli w Rumunii.

Tysiące kilometrów tajemniczych tuneli w Rumunii.

GORY RUMUNIAGigantyczna, trudna do wyobrażania sieć tuneli, zagadkowe hologramy, pieczary oraz grobowce, w których znajdować się mają szczątki olbrzymów. Położone w Rumunii góry mogą skrywać jedną z największych zagadek archeologicznych w dziejach. Sęk w tym, że władze nie chcą oficjalnie potwierdzić ich istnienia a tajemnicze podziemne korytarze są jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w Rumunii.

Rok 2004 okazał się bardzo ważny dla historii Rumunii. Właśnie wtedy ten położony w południowo-wschodniej Europie kraj został przyjęty do NATO. Dziś pojawiają się teorie, że stało się to w dużej mierze dzięki Stanom Zjednoczonym, które lobbowały za jej przyjęciem do Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego w zamian za to, że Rumunia zatrzyma w tajemnicy wszystkie informacje na temat niezwykłego obiektu, który ukryty jest pod górami Bucegi w środkowej części kraju. Właśnie tam ma brać swój początek rozległa, sięgająca nawet tysięcy kilometrów siatka tuneli.

Tunele miały zostać odkryte w 2003 r. Od tamtej pory Stany Zjednoczone i – co bardzo ciekawe – Watykan zaczęły realizować zabiegi dyplomatyczne, które miały powstrzymać władze Rumunii przed ujawnieniem informacji. Presja ta w krótkim czasie miała przynieść oczekiwane rezultaty.

Dlaczego Amerykanom oraz Watykanowi miało tak bardzo zależeć na tym, by sprawa tuneli pozostała w ukryciu? Dlaczego – zgodnie z pojawiającymi się informacjami – Watykan przekazał Rumunii ważne, nieznane wcześniej dokumenty dotyczące przeszłości kraju w zamian za to, że tamtejszy rząd będzie trzymał język za zębami? Czym tak naprawdę są zagadkowe tunele?

Na ich ślad mieli trafić Amerykanie. Przy wykorzystaniu urządzeń satelitarnych odkryli oni dekadę temu komnatę, która ukryta jest pod ziemią, pod posągiem Sfinksa z Bucegi. To jednak nie koniec. Amerykańscy geodeci mieli ustalić, że w tym samym miejscu występują także zapory, które blokują dostęp do tuneli, a które określone zostały mianem bloków energetycznych. Co ciekawe, Pentagon miał ustalić, że bardzo podobne bariery energetyczne występują w rejonie struktur, które wcześniej także przez Amerykanów zostały odkryte w Iraku, a o których Irakijczycy także nie mieli pojęcia.

Zgodnie z informacjami, które pojawiły się w wielu publikacjach poświęconych zagadce tuneli pod górami Bucegi, Amerykanie mieli wielki problem, by przedostać się do podziemnych struktur. Każdy z naukowców, który znalazł się zbyt blisko zapory energetycznej miał doznać… zawału serca. Ostatecznie ekipa dostała się do wnętrza, które określane jest mianem Wielkiej Galerii. Wędrując poprzez komnatę naukowcy mieli zarejestrować liczne anomalie, w tym intensywne, niebieskie światła.

Według relacji osób zajmujących się zagadnieniem w olbrzymim holu położone są wielkie płyty kamienne – każda z nich ma ponad dwa metry. Na wszystkich znajdują się znaki oraz inskrypcje, które zostały zapisane za pomocą nieznanych symboli. Znaleziono na nich także holografy, które obrazują zagadnienia z zakresu takich dziedzin, jak: biologia, medycyna, kosmologia, astronomia, fizyka, a nawet genetyka. Niektóre z projekcji mają dokumentować teorię ewolucji Darwina, a jeszcze inne męczeńską śmierć Chrystusa.

Po każdej stronie komnaty znaleziono pięć takich obiektów, które – według hipotez – należały do rasy olbrzymów. To o tyle ciekawe, że już wcześniej mieszkańcy jednej z lokalnych wiosek wskazywali na istnienie w pobliżu miejsca ich zamieszkania cmentarzysk, na jakich znajdują się szkielety olbrzymów, którzy wzrostem zbliżali się do trzech metrów.

Najbardziej intrygujące wydają się jednak informacje na temat tuneli, które biorą swój początek właśnie pod górami Bucegi. Rozległe struktury mają obejmować swoim zasięgiem tysiące kilometrów. Według doniesień, każdy z trzech tuneli biegnie w innym kierunku – pierwszy w kierunku Egiptu, drugi w stronę Tybetu, a kolejny w stronę… jądra Ziemi

Kiedy w 2009 r. sprawą tuneli zainteresował się jeden z dziennikarzy lokalnej stacji telewizyjnej, dano mu do zrozumienia, by jak najszybciej porzucił temat. Kwestia podziemnych ciągów oraz zjawisk, które mają miejsce w rejonie gór Bucegi, wielokrotnie poruszany był w książkach. O niezwykłości miejsca wielokrotnie zaświadczali okoliczni mieszkańcy, którzy twierdzą, że w rejonie ich domów często dochodziło w przeszłości do zjawisk paranormalnych – bywało, że ludzie nawet przez kilka tygodni nie mogli zasnąć; regularnie dochodziło też do drgań ziemi.
za: niewiarygodne.pl

Źródło:
http://alexjones.pl/aj/aj-inne/aj-ciekawostki/item/3936-tysi%C4%85ce-kilometr%C3%B3w-tajemniczych-tuneli-w-rumunii

Historia zespołu „Perfekt” oczami Seweryna – część 4

Historia zespołu „Perfekt” oczami Seweryna – część 4

seweryn-reszkaPerfect Day

PERFECT DAY – 12 września 1987 r.

Krzysiek Materna – wówczas dyrektor Agencji Koncertowej Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych (ZPR) – zaproponował zorganizowanie koncertu Perfectu w Warszawie. Początkowo była mowa o kortach Legii ale Hołdys jak zwykle poszedł na całość i skończyło się na Stadionie X-cio Lecia.

To miał być wyjątkowy koncert, obliczony na 40 tys. ludzi. Dlatego też przygotowania do niego też były wyjątkowe. Po pierwsze powołano firmę “Perfect Organization – Spółka z Ograniczoną Odpowiedzialnością. Nie było to łatwe. Na zarejestrowanie w sądzie czekało się pół roku. Ale łapówka w wysokości $300 przyspieszyła sprawę. Następnie Ministerstwo Kultury i Sztuki udzieliło zgody “Obywatelom Zbigniewowi Hołdysowi oraz Sewerynowi Reszce na organizowanie koncertów zespołu “Perfect” oraz zaproszonych do współpracy solistów i zespołowi polskich na terenie całego kraju do dnia 31 grudnia 1989 r.” Po czym wyraziło zgodę na zastosowanie 100% zwyżki wynagrodzeń podczas koncertu nazwanego “Perfect Day”. ZPR-y miały zapłacić Perfect Organization za ten koncert… 8.5 miliona złotych. Ale honoraria zespołu to było “zaledwie” 2.5 mln (muzycy dostali po 375 tys.). Nagłośnienie kosztowało więcej, bo 3 mln, a oświetlenie 2 mln. No i narzut firmy na to wszystko 10%.

ZPR musiały pokryć koszt zbudowania sceny – 4 mln, wynajęcia stadionu z obsługą – 2.5 mln, reklamy – 1 mln i inne. Razem kalkulowano koszta koncertu na 22 mln zł i zysk 8 mln przy cenie biletu wstępu 800 zł. Z tego wynika, że liczono na 37.500 widzów.

Hołdys pojechał na wczasy dla odchudzających się, podczas których zbudował z zapałek model sceny. Była wielka, dwupoziomowa, z wybiegami. Ot taka, jakiej używały kapele na Zachodzie. No i zaczęły się problemy. Jak i z czego ją zrobić, jak ją ustawić na stadionie. Hołdys jak to Hołdys dzwonił do wicepremiera i ministra przemysłu ciężkiego w sprawie jakiejś suwnicy, która była po coś tam potrzebna. Na szczęście odnalazł się jego kumpel z klubu “Medyk”, który pracował w War-Expo – firmie, która robiła wielkie konstrukcje wystawowe. Do tego celu używała elementów zwanych swojsko “Moskwa Mała” i “Moskwa Duża”. Były to metalowe pręty, które wkręcało się w kule mające jakąś nieprawdopodobną ilość nagwintowanych otworów. Na potrzeby tego koncertu użyto 25 tysięcy tych elementów, a 10-cio osobowa brygada montowała to dwa tygodnie. Potem powstał problem dachu. Na stadionie wiały silne wiatry. Ich podmuch mógł oderwać scenę ze sprzętem i zespołem od ziemi. Na szczęście jakiś mądry człowiek wymyślił takie połączenie, które powodowało w momencie zagrożenia …oderwanie się dachu od sceny.

Na taki koncert potrzebne były ogromne ilości aparatury nagłaśniającej. Najlepiej po 30 tys. wat na stronę co zapewniało zarówno dobrą jakość jak i wystarczającą moc. Taką ilością sprzętu dysponował wówczas tylko pan Ludwik Cękalski. I to on zobowiązał się nagłośnić stadion. Któregoś dnia jakaś przyjazna dusza (chyba Marek Dębski) ostrzegła zespół, że obiecana aparatura ma tego samego dnia być w Moskwie na jakimś politycznym spędzie polskich artystów. Było to w dniu konferencji prasowej w klubie jazzowym “Akwarium” poświęconej koncertowi. Sytuacja stała się dramatyczna, groziła odwołaniem imprezy. Jurek Oliwa pojechał w Polskę załatwić inne “aparaty”. Z pomocą przyszedł mąż Eleni – Fotis, Lesław Słanina, Wojciech Muśnicki, Bogdan Modzelewski, Janusz Hryniewicz i Staszek Gocłowski. Z Lublina przyjechał zestaw Kerwin-Vega, którego użyto jako odsłuchów na ogromnej scenie. Sytuacja została uratowana, ale przez parę dni koncert wisiał na włosku i kosztowało to zespół sporo nerwów.

Światła zapewniał Arek Jarosz, Janek Rekłajtis i Mietek Kozioł, wówczas z klubu “Stodoła”, który wykonał genialną robotę. Miał program komputerowy sterujący światłami i parę wynalazków które spowodowały, że wszyscy myśleli, że użyto laserów. Tak naprawdę można było pożyczyć laser z WAT (Wojskowej Akademii Technicznej) ale do jego chłodzenia potrzebne były hektolitry wody więc zrezygnowano z tego pomysłu. Po koncercie mówiono, że lasery by z Londynu od Pink Floyda.

Kolejnym problemem było zabezpieczenie stadionu i sceny. Zmontowano ekipę składającą się z bramkarzy warszawskich klubów. To byli zaufani ludzie Perfectu a ich zaletą było też to, że się …samofinansowali. Tuż jednak przed koncertem Krzysztof Materna, któremu konkurencyjna ekipa bramkarzy zaproponowała łapówkę, prawdopodobnie w obawie o posądzenie że takową przyjął od “naszych” bramkarzy zamienił ich na pracowników ZPR-ów i milicjantów (którzy “brali w łapę” na potęgę). Tak więc, mimo, że na koncercie było grubo ponad 35 tys. ludzi, to biletów sprzedano o wiele mniej. Perfect Organization musiała zapłacić za 200 osobową grupę karateków, którzy chronili scenę. To była duża suma i dlatego byliśmy na Maternę mocno wkurzeni.

Przed stadionem zrobiono małą scenę na której wystąpiło parę kapel. Między innymi Wańka Wstańka and Ludojades z Rzeszowa, Fotoness (Tomek Lipiński, Jarek Szlagowski, Marcin Ciempiel), Fatum i grupa Ziemka Kosmowskiego. Prowadził ten mini-koncert Janusz Kosiński.

Jako pierwszy Perfect użył bezprzewodowych mikrofonów, tak więc gitarzyści i Grzesiek mogli biegać do woli po ogromnej scenie. Gościem był Jasio Skowron – pianiasta jazzowy, który zagrał w ”Niewiele Ci mogę dać”. Podczas koncertu gitary stroił Staszek Zybowski.

Pojawiła się telewizja, która miała zarejestrować to wydarzenie. Nagrała koncert, tylko że… bez dźwięku przez pierwsze 45 minut. Natomiast w Dzienniku TVP pokazano …puste trybuny na stadionie, sugerując, że na koncert nikt nie przeszedł.

Koncert trwał 3 godziny. Skończył się w strugach deszczu. To był wielki sukces zespołu. W roku kompletnej beznadziei (bo zarówno władze jak i Solidarność były na skraju wyczerpania) dokonano czegoś na światowym poziomie. Pokazano, że jak się chce to można przekroczyć standardy artystyczne i organizacyjne.

Podczas koncertu sprzedawano tak zwane „certyfikaty”, czyli bilety wstępu na koncert Perfectu w roku 2000. Kosztowały tylko 300 zł. Kupiło je 447 osób. Tyle uwierzyło, że zespół będzie działał 13 następnych lat. I wcale się nie pomylili. Tyle, że ten koncert się nie odbył, ale to inna historia.

Światowe reakcje na Perfect Day były różne. Najpierw Wolna Europa podała, że 35 tys. fanów Perfectu “dało wyraz swojej nienawiści do reżimu komunistycznego śpiewając z zespołem “Nie bój się tego – Jaruzelskiego” i “Chcemy bić ZOMO!”. Następnie podchwycił to Głos Ameryki, zwiększając liczbę widzów do 40 tys.

Pojawiła się krótka notatka w New York Times pod tytułem:

Government Taunted by Fans At Rock Concert in Warsaw a dalej:

AP: September 14, 1987

Rock fans taunted the Communist Government Saturday night as Perfect, Poland’s leading rock group, made its Warsaw comeback four years after disbanding in frustration over low pay and battles with the censors.
The concert, the largest in Polish history, was attended by 30,000 enthusiastic fans, who danced around a playing field and lit torches made from rolled- up Communist Party newspapers during the three-hour performance.

Druga notatkę na teamat koncertu zamieścił The Washington Post:

Author: Jackson Diehl

Perfect is one of several rock groups that mixes protesting words and gestures with its music and is tolerated by authorities anxious to show that Poland has embraced the policy of glasnost, or openness in public life, promoted by Soviet leader Mikhail Gorbachev. Although the references to Jaruzelski and other explicit lyrics led to the groups’ banning in earlier years, Holdys and other rock activists said communist authorities now seemed willing to tolerate rock as a relatively harmless, if irritating, outlet for youth.

Perfect formed its own private musical agency to escape from the tutelage of state agents and planned last night’s concert to burst through the small-town, small-hall restraints enforced by the state on rock until now. “We wanted to play what we never were able to do before,” said Holdys in an interview. “We wanted to give the biggest concert ever given in Poland, to do what is done by rock groups all over the world-but was never allowed in Poland.”

The real trouble, [Holdys] said, proved to be obtaining sufficient electronic, sound and lighting gear in technology-starved Poland, and setting it up properly. “We had to borrow practically every speaker in Poland, and 90 percent of them didn’t work,” he said. “There are only five cordless microphones in Poland-we got three of them.”

Na to już musiały zareagować władze. Najpierw kazano zespołowi napisać wyjaśnienie do dyrekcji ZPR-ów – organizatora. Później do samego Jerzego Urbana, który zajął się światowymi reakcjami na koncert podczas swojej konferencji prasowej. Z oświadczenia Holdysa wyjął fragment o tym, że podczas działalności zespołu cenzura tylko raz interweniowała w jego teksty. Dziennikarze zaśmiewali się do rozpuku… Sprawa rozeszła się po kościach.

Z Perfect Day związana jest też inicjatywa Hołdysa powołania Fundacji Sztuki Rockowej, mającej pomagać rockmanom w trudnych chwilach, na wzór Gloria Victis fundacji Parulskiego opiekującej się byłymi mistrzami sportu. Założycielami byli członkowie Perfectu ale fundacja nigdy nie zaczęła działać, a szkoda.

Perfect Day to był wielki sukces Perfectu a jednocześnie …koniec kolejnego etapu działalności. Hołdys znowu się oddalił. Zespół nie podjął na nowo działalności. Nie nagrał nowych utworów, nie rozpoczął regularnych tras koncertowych. Z Pronitu i Poltonu zaczęły spływać całkiem niezłe pieniądze za „Perfect. Live. April 1, 1987“.

Perfect znowu przestał istnieć. Perfect Organization sp. z o.o. zajęła się organizacją koncertów i nagrań innych zespołów m.in. Krajowej Sceny Młodzieżowej stworzonej przez dwóch muzycznych dziennikarzy Majewskiego i Sito. Oczywiście Hołdys opuścił tą firmę.

Z inicjatywy Andrzeja Urnego odbyły się jeszcze dwa koncerty w małych klubach na Śląsku i Perfect przestał działać przez kolejnych pięć lat.

Napisane przez: Seweryn Reszka

Seweryn Reszka – obserwator i prześmiewca zjawisk. Organizator koncertów rockowych w Kanadzie. Emerytowany menadżer zespołów rockowych. Od 20 lat właściciel agencji reklamowej. Podróżnik i wielbiciel czerwonego wina. Graphics designer, art director wielu magazynów polonijnych. (Zdrowy styl, W drodze, Nasze żagle, Trucker[ski] magazine, Polish-Canadian Trucker)

Źródło:
http://www.przeglad.ca/historia-zespolu-perfekt-oczami-seweryna-cz-4/