To nie Titanic zatonął… ciąg dalszy dziwnej katastrofy.

Wszyscy lubimy teorie spiskowe – ta, którą chce Wam dzisiaj przedstawić łączy w sobie Titanica, JP Morgan oraz Rezerwę Federalną. Jeżeli chcesz dowiedzieć się co trzy powyższe mają ze sobą wspólnego, to serdecznie zapraszam do dalszej lektury.

Pozbyć się przeciwników powstania FEDu

Feralnej nocy 1912 roku, kiedy miejsce miało zatonięcie Titanica, na pokładzie znajdowało się trzech powszechnie znanych i zamożnych biznesmenów. Mowa tutaj o Benjaminie Guggenheimie, Isa Straussie oraz Jacobie Astorze. Oprócz tego, że wszyscy posiadali spore majątki, dodatkowo byli otwartymi oponentami uruchomienia Rezerwy Federalnej – systemu bankowości centralnej, o który oparte są obecnie amerykańskie finanse. FED powstał ostatecznie na kilkanaście miesięcy po ich śmierci – w 1913 roku.
Twierdzenie, że tak potężna konstrukcja pełna tysięcy ludzi została zatopiona z powodu zaledwie trzech wpływowych person jest niezwykle odważna.

Książka, która przewidziała tragedię Titanica?

W teorię spiskową dotyczącą zatopienia wycieczkowca w celu umożliwienia stworzenia Rezerwy Federalnej wpleciona jest jeszcze jedna teoria, która dla wielu ociera się o świat fantastyki. Dotyczy ona napisanej w 1898 roku książki Morgana Robertsona zatytułowanej „Wreck of the Titan”. Pozycja opowiada historię luksusowego statku, który rozbija się o górę lodową, zabijając praktycznie wszystkich znajdujących się na pokładzie z powodu braku łodzi ratunkowych.

Niespełna 14 lat później ta fikcyjna opowieść miała się zrealizować poprzez katastrofę Titanica. Jak się bardzo szybko okazało w odróżnieniu od książki, miało to bardzo duże znaczenie dla kształtowania przyszłej polityki Stanów Zjednoczonych.

JP Morgan kluczem do wyjaśnienia spisku

Uzupełnieniem teorii spiskowej mają być właściciele banku JP Morgan, którzy podobnie jak pozostałe klany finansjery Stanów Zjednoczonych, silnie lobbowały utworzenie Rezerwy Federalnej.

Serwis Reddit podaje następujące fakty odnośnie JPM w związku ze sprawą zatonięcia Titanica oraz powstania FED rok później:

JP Morgan ufundował budowę Titanica.
Oficjele banku mieli znaleźć się na statku, na ostatnią chwilę odwołali jednak swoje rezerwacje.
Przyjaciel banku – Milton Harsey – również odwołał swoją rezerwację na ostatnią chwilę.
Na pokładzie statku zabrakło flar ostrzegawczych służących do wzywania pomocy (czerwonych). Znalazły się jedynie białe flary sygnalizujące, że wszystko jest w porządku.
Autor książki został otruty na kilka lat po tragedii Titanica.
Jacob Astor (jeden z trzech biznesmenów opisywanych powyżej) był jednym z najbogatszych obywateli Ameryki i silnym przeciwnikiem utworzenia FED.
JP Morgan tworzył podwaliny Rezerwy Federalnej.

Według teorii spiskowej JP Morgan miał zaczerpnąć pomysł na pozbycie się przeciwników utworzenia FEDu właśnie z książki powstałej 14 lat wcześniej. Teoria zakłada, że jedna familia bankowa postanowiła stworzyć najnowocześniejszy wycieczkowiec świata i poświęcić życie tysięcy niewinnych ludzi (ponad 2 tysiące osób zginęło), aby pozbyć się kilku prominentnych biznesmenów.

Chociaż wiele powyższych powiązań można byłoby bez większego wysiłku obalić, to należy przyznać jedno. Niesamowity niefart kilku szczególnie ważnych pasażerów Titanica spowodował, że FED mógł powstać bez żadnej większej presji ze strony oponentów – Ci najważniejsi i najbardziej wpływowi bowiem zginęli.

I jeszcze film, który mówi, że Titanic, to nie… Titanic.

Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/banksterka/to-nie-titanic-zatonal-ciag-dalszy-dziwnej-katastrofy/

Mokra sprawa – pójdzie siedzieć?

Mokra sprawa – pójdzie siedzieć?

MOKRA SZYBA

Podstawą oskarżenia Gary’ego Harrington’a z Oregonu było prawo z 1925, na mocy którego został on skazany na 30 dni aresztu i 1500 dolarów grzywny za to, że miał na swojej posesji… trzy zbiorniki na deszczówkę.

– Rząd mnie nęka i prześladuje. Władze stają się coraz większym prześladowcą. Amerykanie muszą walczyć o swoje konstytucyjne prawa. To jest ciągle dobry kraj – powiedział Harrington

Harrington ma farmę o powierzchni 170 akrów. Zbudował na swojej ziemi zbiorniki na deszczówkę i topiący się śnieg. Jednak według ustawy z roku 1925 cała woda deszczowa, także i ta pochodząca z roztopów jest własnością publiczną. Harrington został więc prawomocnie oskarżony o kradzież. Gdy ktoś chce zbierać deszczówkę musi najpierw postarać się o licencję stanową. Jeden zbiornik stoi na jego posesji już od 37 lat i nikt nie robił z tego powodu problemów. W 2003 Harrington wystarał się o licencję na kolejne zbiorniki, ale rok później władze stanowe bez żadnego powodu mu ją odebrały.

– Po prostu powiedzieli, że nie mogę zbierać deszczówki. Od tamtego czasu walczę z nimi bezustannie – powiedział Harrington. Prawo pochodzi z czasów, kiedy miasto Bedford było zależne od wody deszczowej, jako jedynego źródła dla miejskiego rezerwuaru. Ale od dawna już tak nie jest i przepis nie ma obecnie sensu. – Nie poddam się i nie przestanę walczyć – powiedział Warrington.

Biurokracja to straszna rzecz. Najwyraźniej Pan Harrington podpadł jakiemuś urzędniczynie i ten się teraz mści, bo… może.

Źródło:
http://www.robertdee.pl/mokra-sprawa-pojdzie-siedziec/

Makabryczne eksperymenty medyczne na żywych ludziach.

Makabryczne eksperymenty medyczne na żywych ludziach.

EKSPERYMENT

Członkowie tajnej japońskiej jednostki zajmującej się bronią biologiczną zasłużyli na miano największych zbrodniarzy II wojny światowej – pisze „Polska Zbrojna”. Co takiego robili?

Dopiero po zimnej wojnie ujawniono niewygodne informacje na temat działalności Jednostki 731, która wchodziła w skład Cesarskiej Armii Japońskiej. Japonia z czasem przyznała się do wymordowania setek tysięcy cywilów w Chinach, ale nie do zbrodni Jednostki 731, największej z conajmniej ośmiu grup prowadzących badania biologiczne w czasie II wojny światowej.

Zainteresowanie Japonii bronią biologiczną nie jest czymś zaskakującym. W zgodnej opinii ekspertów, już na początku XX wieku wyprzedziła ona Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię pod względem walki bakteriologicznej i farmaceutyki, chociaż cesarstwo było sygnatariuszem konwencji genewskiej z 1925 roku zakazującej prowadzenia wojny chemicznej i biologicznej.

Króliki doświadczalne

Równolegle z podbojem chińskiej Mandżurii Japończycy prowadzili intensywne prace nad bronią biologiczną. W 1932 roku w Tokio utworzono Badawcze Laboratorium Zapobiegania Epidemii, na którego czele stanął ambitny mikrobiolog generał Shiro Ishii. Nie było na co czekać – Chiny były bardziej zaludnione niż Japonia i tylko masowe użycie broni biologicznej mogło zniwelować tę niekorzystną relację. Tym bardziej, że już wtedy brano pod uwagę wojnę ze Związkiem Sowieckim.

Dla Japończyków Mandżuria była wielkim laboratorium, a jej mieszkańcy – królikami doświadczalnymi. Nie tylko członków ruchu oporu, lecz także przypadkowych ludzi przesłuchiwano, a następnie odsyłano do ośrodków badawczych. We wschodniej prowincji Chin wywołano epidemię, która spowodowała śmierć wielu osób. Później zatruto rzeki Mandżurii bakterią tyfusu.

Ishii zajmował się głównie epidemiami, szczególnie interesował się wąglikiem. Więźniów zmuszano do wypijania płynów z domieszką cholery, heroiny oraz trującego rącznika pospolitego. Okrutny mikrobiolog nie czekał na śmierć swych ofiar, lecz od razu przystępował do badań, nie stosując znieczulenia. Uważał, że najwięcej korzyści naukowych przynoszą eksperymenty na żywym organizmie. Na więźniach testował efektywność fosgenu, prądu, miotaczy ognia, granatów i broni palnej. Japończycy jako pierwsi w praktyce sprawdzali negatywne skutki promieniowania. W próbach wszyscy byli równi – badaniom poddawano mężczyzn, kobiety, dzieci i noworodki, co miało zwiększyć użyteczność testów.

Ważnym elementem prac Jednostki 731 było poszerzanie wiedzy na temat anatomii. – Usuwaliśmy niektóre organy i odcinaliśmy kończyny. Rozcinaliśmy wnętrze kobiet, by pokazać je młodym żołnierzom. Był to element wychowania seksualnego – wspominał po 60 latach Akira Makino, który prowadził eksperymenty na żywych Filipińczykach. Wyjawił, że pacjenci cały czas byli świadomi, a umierali dopiero po usunięciu serca. Wcześniej wycinano im niekiedy fragmenty mózgu.

– Przy pierwszej wiwisekcji bałem się, druga poszła łatwiej. Trzecią zrobiłem z przyjemnością – mówił w 2007 roku doktor Ken Yuasa. Ujawnił, że w badaniach brało udział około tysiąca japońskich chirurgów. Mieli do dyspozycji ośrodek z salą kinową i świątynią, gdzie po pracy mogli się zrelaksować i pomodlić. Wszyscy kierowali się maksymą generała Ishii, który często powtarzał swoim podwładnym: Boskim poleceniem w stosunku do lekarza jest powstrzymywanie i leczenie chorób. Wasza praca polega na czymś dokładnie odwrotnym.

Okrucieństwo bez granic

Ishii był niekwestionowanym liderem zespołu. – Gdy chciał mózg do eksperymentów, brano pierwszego z brzegu więźnia i od razu rozłupywano mu głowę. Po kilku minutach Ishii mógł już zaczynać pracę – wspominali jego współpracownicy. Więźniowie, którzy przeżyli eksperymenty, byli przekazywani żołnierzom, a ci sprawdzali na nich ostrość swoich mieczy i bagnetów. Major Robert Peaty, brytyjski oficer i jeniec Japończyków, który był świadkiem niektórych wydarzeń, stwierdził później: To było jak piekło według Dantego. Żadnej nadziei.

Nie wiadomo, ile osób łącznie zginęło na skutek japońskich ataków biologicznych. Niektórzy historycy twierdzą, że w wyniku różnych epidemii zmarło 400 tysięcy ludzi. Liczba ofiar „lekarzy” z Jednostki 731 też nie jest znana, ale szacuje się, iż podwładni generała Ishii zabili od 10 do 12 tysięcy osób. Byli wśród nich głównie Chińczycy, ale także amerykańscy i brytyjscy jeńcy wojenni oraz grupa Rosjan.

Japończycy nie prowadzili rejestrów tak pieczołowicie jak Niemcy, ale zdecydowanie pobili ich w swej szaleńczej twórczości – na więźniach przetestowano wszystkie znane wówczas choroby, wtłaczano im powietrze do arterii, a także mocz i krew zwierząt, głodzono ich na śmierć, poddawano dużemu ciśnieniu, wysokim i niskim temperaturom, wypompowywano krew. Żadna „kłoda” (tak oficjalnie nazywano więźniów) nie przeżyła. Nie wszystkie testy miały medyczne uzasadnienie – czasem po prostu chciano sprawdzić, co się stanie.

Japońscy zbrodniarze nie mieli wyrzutów sumienia. Nie tylko dlatego, że czuli się panami Azji, a inne narody traktowali jako podludzi. – Był to rozkaz naszego cesarza, a cesarz był bogiem – mówił Makino. Była to również zemsta za faktyczną lub rzekomą działalność przeciwko Japonii.

Eksperymenty medyczne korespondowały z bestialskimi zachowaniami Japończyków na podbitych terytoriach. Zakopywano ludzi żywcem, palono, torturowano, a także ścinano. O ówczesnych obyczajach panujących w Cesarskiej Armii Japońskiej świadczy swego czasu szeroko opisywana historia dwóch oficerów, którzy założyli się, kto szybciej zetnie sto chińskich głów. W jednej tylko masakrze nankijskiej (1937) życie straciło nawet 300 tysięcy osób.

Klęska Japonii musiała oznaczać koniec działalności Jednostki 731. Tuż przed wkroczeniem Sowietów instalacje wysadzono w powietrze, a kilkuset więźniów zamordowano przez wstrzyknięcie kwasu pruskiego. Członkowie grupy nie musieli obawiać się negatywnej reakcji japońskiego społeczeństwa. W laboratoriach pracowało wielu cywilów, blisko współdziałano ze szpitalami, gdzie wysyłano wyniki eksperymentów. – Japoński świat medyczny doskonale zdawał sobie sprawę, w jaki sposób uzyskano te informacje – twierdzi Keiichi Tsuneishi, historyk zajmujący się dziejami Jednostki 731.

Proces w Chabarowsku

Niektórzy z członków zbrodniczej jednostki wpadli w ręce Sowietów, po czym w grudniu 1949 roku stanęli przed sądem w Chabarowsku. Najwyższe wyroki – 25 lat obozu pracy – otrzymali generałowie Yamata Otozoo i Kajitsuka Rjiuji oraz major Kawashima Kioshi. Stany Zjednoczone i Japonia nie zgodziły się z zarzutami i uznały proces za element pokazowej propagandy komunistycznej. Wszyscy skazani w 1956 roku zostali odesłani do Japonii.

Po zakończeniu wojny Amerykanie nie mieli żadnych zahamowań przed nawiązaniem współpracy z japońskimi zbrodniarzami. Ich doświadczenie i wiedza okazały się bardzo cenne. W zamian za informacje wysyłane do Stanów Zjednoczonych z sygnaturą „dane medyczne” mogli liczyć na bezkarność. Wielu z nich dostało dobre posady w rodzinnym kraju. Doktor Hisato Yoshimura, ekspert od zamrażania, pracował potem na uniwersytecie, otrzymał medal od cesarza, a następnie został rektorem. Następca generała Ishii, generał Masaji Kitano, po wojnie pracował w japońskiej firmie farmaceutycznej, a później został nawet dyrektorem jednej z fabryk.

Sprawiedliwości uniknął też Ishii, który nie stanął przed tokijskim trybunałem zajmującym się osądzaniem zbrodni wojennych. Wyjechał prawdopodobnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie zatrudniono go w laboratoriach zajmujących się opracowywaniem broni biologicznej.

Robert Czulda, „Polska Zbrojna”

Źródło:
http://www.vismaya-maitreya.pl/teorie_spiskowe_makabryczne_eksperymenty_medyczne_na_zywych_ludziach.html

Historia zespołu „Perfect” oczami Seweryna – część 3 – Live, April 1, 1987

Historia zespołu „Perfect” oczami Seweryna – część 3 – Live, April 1, 1987

seweryn-reszka

REAKTYWACJA (1987)

Na początku 1987 r. Janusz Kosiński zaproponował aby Perfect wystąpił z okazji 25-lecia “Trójki” czyli Programu III Polskiego Radia. Oczywiście poszedł z tym pomysłem do Zbyszka. Byli sąsiadami, Hołdys nawet u niego pomieszkiwał w chwili załamania. Trafił na sprzyjający grunt. Kończyły się miliony zarobione na działalności grupy Perfect. I Ching i MWNH był sukcesem artystycznym ale nie finansowym, o Plugawym Anonimie nie wspominając. Hołdys prowadził intensywne życie rockmana, był hojnym kumplem płacącym wysokie rachunki w dobrych knajpach i barach. Co prawda potrafił wyjąć z ZAiKSu na początku roku zaliczkę w wysokości miliona, ale źródełko gwałtownie wysychało. Reszta zespołu nigdy nie pogodziła się z zarżnięciem kury znoszącej złote jaja. Co prawda Urny był pokłócony z Karakułem, Hołdys potraktował Grześka Markowskiego haniebnie podczas ostatniego wyjazdu do Berlina Zachodniego, a z kolei Ponton wyrzucił Szkudelskiego z zespołu… ale szanse na wspólne granie były duże. Spotkali się w barku Hotelu Europejskiego. Po chwili było wiadomo, że się zgadzają. Pozostało tylko przeproszenie Grześka. Hołdys zrobił to w typowym dla siebie, brawurowym stylu. Po prostu pojechał do Józefowa i …wskoczył do wanny, w której akurat Markowski brał kąpiel.

Warunki jakie postawiono organizatorom (ZSMP) były następujące: milion złotych honorarium, hotel dla 50 znajomych i pokrycie kosztów 10. dniowego obozu kondycyjnego dla zespołu (żeby było śmieszniej, obóz zorganizowano w ośrodku wypoczynkowym …Państwowych Zakładów Karnych). Wszystkie warunki zostały przyjęte. Koncert odbył się 1 kwietnia w historycznej Hali “Olivia” w Gdyni. Tłumy były ogromne. Zablokowały sąsiednie ulice. Koncert był nagrywany na wielośladzie przez studio Krzyśka Sokoła, które na co dzień mieściło się w domu Waltera Chełstowskiego – człowieka, który robił legendarny festiwal w Jarocinie. Ponieważ taśma wielośladowa miała tylko 30 minut Hołdys tak ustawił program by co pół godziny realizator nagrania miał parę minut na wymianę jej na nową. Coś tam opowiadał i zaczynał grać na wyraźny znak, że taśma jest OK. Materiał wideo nakręciła z trzech kamer firma ATA za jedyne 200 tys. zł. Niestety, ktoś zpomniał o jednym kabelku, który synchronizował dźwięk z obrazem. Nie dało się tego zmontować. Jednak materiał dzwiękowy został po paru miesiącach obróbki wydany przez Pronit na trzech LP pt. “Perfect. Live. April 1, 1987”. Zespół miał 46 zł od każdego sprzedanego egzemplarza. Jednocześnie na kasetach magnetofonowych wydał ten materiał Polton. Za koncert muzycy dostali po 88 tys. zł. Reszta z miliona pokryła koszty realizacji nagrania. Za podobny koncert w katowickim Spodku parę miesiecy później dostali już po 135 tys. zł.

Tak wyglądały okładki 3 LP “Live, April 1, 1987″

seweryn-3

PERFECT DAY – 12 września 1987 roku.

Krzysiek Materna – wówczas dyrektor Agencji Koncertowej Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych (ZPR) – zaproponował zorganizowanie koncertu Perfectu w Warszawie. Początkowo była mowa o kortach Legii ale Hołdys jak zwykle poszedł na całość i skończyło się na Stadionie X-cio Lecia. To miał być wyjątkowy koncert, obliczony na 40 tys. ludzi. Dlatego też przygotowania do niego też były wyjątkowe. Po pierwsze powołano firmę “Perfect Organization – Spółka z Ograniczoną Odpowiedzialnością. Następnie Ministerstwo Kultury i Sztuki udzieliło zgody “Obywatelom Zbigniewowi Hołdysowi oraz Sewerynowi Reszce na organizowanie koncertów zespołu ‘Perfect’ oraz zaproszonych do współpracy solistów i zespołów polskich na terenie całego kraju do dnia 31 grudnia 1989 r.” Po czym wyraziło zgodę na zastosowanie 100% zwyżki wynagrodzeń podczas konceru nazwanego “Perfect Day”. ZPR-y miały zapłacić Perfect Organization za ten koncert… 9.5 miliona złotych. Ale honoraria zespołu to było “zaledwie” 2.5 mln. Nagłośnienie kosztowało więcej, bo 3 mln, a oświetlenie 2 mln. No i inne koszta i narzut firmy na to wszystko 10%. ZPR musiały pokryć koszt zbudowania sceny – 4 mln, wynajęcia stadionu z obsługą – 2.5 mln, reklamy – 1 mln i inne. Razem kalkulowano koszta koncertu na 22 mln zł i zysk 8 mln przy cenie biletu wstępu 800 zł. Z tego wynika, że liczono na 37.500 widzów. Hołdys pojechał na wczasy dla odchudzających się, podczas których zbudował z zapałek model sceny. Była wielka, dwupoziomowa, z wybiegami. Ot taka, jakiej używały kapele na Zachodzie. No i zaczęły się problemy. Jak i z czego ją zrobić, jak ją ustawić na stadionie. Na szczęście odnalazł się jego kumpel z klubu “Medyk”, który pracował w War-Expo – firmie, która robiła wielkie konstrukcje wystawowe. Do tego celu używała elementów zwanych swojsko “Moskwa Mała” i “Moskwa Duża”. Były to metalowe pręty, które wkręcało się w kule mające jakąś nieprawdopodobną ilość nagwintowanych otworów. Na potrzeby tego koncertu użyto 25 tysięcy tych elementów, a 10-cio osobowa brygada montowała to dwa tygodnie. Potem powstał problem dachu. Na stadionie wiały silne wiatry. Ich podmuch mógł oderwać scenę ze sprzętem i zespołem od ziemii. Na szczęście jakiś mądry człowiek wymyślił takie połączenie, które powodowało w momencie zagrożenia …oderwanie się dachu od sceny. Na taki koncert potrzebne były ogromne ilości aparatury nagłaśniającej. Najlepiej po 30 tys. wat na stronę co zapewniało zarówno dobrą jakość jak i wystarczającą moc. Taką ilością sprzętu dysponował wówczas tylko pan Ludwik Cękalski. I to on zobowiązał się nagłośnić stadion. Któregoś dnia jakaś przyjazna dusza ostrzegła zespół, że obiecana aparatura ma tego samego dnia być w Moskwie na jakimś politycznym spędzie polskich artystów. Sytuacja stała się dramatyczna, groziła odwołaniem imprezy. Jurek Oliwa pojechał w Polskę załatwić inne “aparaty”. Z pomocą przyszedł mąż Eleni – Fotis, i inni. Sytuacja została uratowana, ale przez parę dni koncert wisiał na włosku i kosztowało to zespół sporo nerwów. Światła zapewniał Arek Jarosz, Janek Rekłajtis i Mietek Kozioł, wówczas z klubu “Stodoła”, który wykonał genialną robotę. Miał program komputerowy sterujący światłami i parę wynalazków które spowodowały, że wszyscy myśleli, że użyto laserów. Po koncercie mówiono, że lasery były z Londynu od Pink Floyda. Kolejnym problemem było zabezpieczenie stadionu i sceny. Zmontowano ekipę składającą się z bramkarzy warszawskich klubów. To byli zaufani ludzie Perfectu a ich zaletą było też to, że się …samofinansowali. Tuż jednak przed koncertem Krzysztof Materna, któremu konkurencyjna ekipa bramkarzy zaproponowałą łąpówkę przestraszył się i zamienił ich na pracowników ZPR-ów i milicjantów (którzy “brali w łapę” na potęgę). Tak więc, mimo, że na koncercie było grubo ponad 35 tys. ludzi, to biletów sprzedano o wiele mniej. Jako pierwszy Perfect użył bezprzewodowych mikrofonów, tak więc gitarzyści i Grzesiek mogli biegać do woli po ogromnej scenie. Gościem był Jasio Skowron – ociemniały pianiasta jazzowy, który zagrał w ”Niewiele Ci mogę dać”. Podczas koncertu gitary stroił Staszek Zybowski. Pojawiła się telewizja, która miała zarejestrować to wydarzenie. Nagrała koncert, tylko że… bez dźwięku przez pierwsze 45 minut. Natomiast w Dzienniku TVP pokazano …puste trybuny na stadionie, sugerując, że na koncert nikt nie przeszedł. Koncert trwał 3 godziny. Skończył się w strugach deszczu. To był wielki sukces zespołu. W roku kompletnej beznadziei (bo zarówno władze jak i Solidarność były na skraju wyczerpania) dokonano czegoś na światowym poziomie. Pokazano, że jak się chce to można przekroczyć standardy artystyczne i organizacyjne. Podczas konceru sprzedawano tak zwane „certyfikaty”, czyli bilety wstępu na koncert Perfectu w roku 2000. Kosztowały tylko 300 zł. Kupiło je 447 osób. Tyle uwierzyło, że zespół będzie działał 13 następnych lat. I wcale się nie pomylili. Tyle, że ten koncert się nie odbył, ale to inna historia.

Światowe reakcje na Perfect Day były różne. Najpierw Wolna Europa podała, że 35 tys. fanów Perfectu “dało wyraz swojej nienawiści do reżimu komunistycznego śpiewając z zespołem “Nie bój się tego – Jaruzelskiego” i “Chcemy bić ZOMO!”. Następnie podchwycił to Głos Ameryki, zwiększając liczbę widzów do 40 tys. Pojawiła się krótka notatka w New York Times: Rock fans taunted the Communist Government Saturday night as Perfect, Poland’s leading rock group, made its Warsaw comeback four years after disbanding in frustration over low pay and battles with the censors. The concert, the largest in Polish history, was attended by 30,000 enthusiastic fans, who danced around a playing field and lit torches made from rolled- up Communist Party newspapers during the three-hour performance.

seweryn-4

Druga notatkę na temat koncertu zamieścił The Washington Post. Na to już musiały zareagować władze. Najpierw kazano zespołowi napisać wyjaśnienie do dyrekcji ZPR-ów – organizatora. Później do samego Jerzego Urbana, który zajął się światowymi reakcjami na koncert podczas swojej konferencji prasowej. Z oświadczenia Hołdysa wyjął fragment o tym, że podczas działalności zespołu cenzura tylko raz interweniowała w jego teksty. Dziennikarze zaśmiewali się do rozpuku… Sprawa rozeszła się po kościach. Perfect Day to był wielki sukces Perfectu a jednocześnie …koniec kolejnego etapu działalności. Hołdys znowu się oddalił.

Napisane przez: Seweryn Reszka

Seweryn Reszka – Obserwator i prześmiewca zjawisk. Organizator koncertów rockowych w Kanadzie. Emerytowany menadżer zespołów rockowych. Od 20 lat właściciel agencji reklamowej. Podróżnik i wielbiciel czerwonego wina. Graphics designer, art director wielu magazynów polonijnych. (Zdrowy styl, W drodze, Nasze żagle, Trucker[ski] magazine, Polish-Canadian Trucker)

Źródło:
http://www.przeglad.ca/seweryn-reszka-live-april-1-1987/

Historia zespołu „Perfect” oczami Seweryna – część 3 – Live, April 1, 1987

Historia zespołu „Perfect” oczami Seweryna – część 2

seweryn-reszka

PERFECT LIVE. April 1, 1987

Na początku 1987 r. Janusz Kosiński zaproponował aby Perfect wystąpił z okazji 25-lecia “Trójki” czyli Programu III Polskiego Radia. Trafił na sprzyjający grunt. Kończyły się miliony zarobione przez Hołdysa na działalności grupy Perfect. I Ching i MWNH był sukcesem artystycznym ale nie finansowym, o Plugawym Anonimie nie wspominając. Zbyszek prowadził intensywne życie rockmana, był hojnym kumplem płacącym wysokie rachunki w dobrych knajpach i barach. Reszta zespołu nigdy nie pogodziła się z zarżnięciem kury znoszącej złote jaja. Co prawda Urny był pokłócony z “Karakułem”, Hołdys potraktował Grześka Markowskiego haniebnie podczas ostatniego wyjazdu do Berlina Zachodniego, a z kolei “Ponton” wyrzucił Szkudelskiego z zespołu… ale szanse na wspólne granie były duże. Spotkaliśmy się w barku Hotelu Europejskiego. Po chwili było wiadomo, że wszyscy się zgadzają. Pozostało tylko przeproszenie Grześka. Hołdys zrobił to w typowym dla siebie, brawurowym stylu. Po prostu pojechał do Józefowa i …wskoczył do wanny, w której akurat Markowski brał kąpiel.

Warunki jakie postawiono organizatorom (ZSMP) były następujące: milion złotych honorarium, hotel dla 50 znajomych i pokrycie kosztów 10. dniowego obozu kondycyjnego dla zespołu (żeby było śmieszniej, obóz zorganizowano w ośrodku wypoczynkowym …Państwowych Zakładów Karnych). Wszystkie warunki zostały przyjęte. Koncert odbył się 1 kwietnia w historycznej Hali “Olivia” w Gdańsku. Tłumy były ogromne. Zablokowały sąsiednie ulice. Zapis koncertu został po paru miesiącach obróbki wydany przez Pronit na trzech LP pt. “Perfect. Live. April 1, 1987”.

PERFECT DAY – 12 września 1987 roku.

Krzysiek Materna – wówczas dyrektor Agencji Koncertowej Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych (ZPR) – zaproponował zorganizowanie koncertu Perfectu w Warszawie. Początkowo była mowa o kortach Legii ale Hołdys jak zwykle poszedł na całość i skończyło się na Stadionie X-cio Lecia. To miał być wyjątkowy koncert, obliczony na 40 tys. ludzi. Dlatego też przygotowania do niego też były wyjątkowe. Po pierwsze powołano firmę “Perfect Organization – Spółka z Ograniczoną Odpowiedzialnością. Następnie Ministerstwo Kultury i Sztuki udzieliło zgody “Obywatelom Zbigniewowi Hołdysowi oraz Sewerynowi Reszce na organizowanie koncertów zespołu ‘Perfect’ oraz zaproszonych do współpracy solistów i zespołówi polskich na terenie całego kraju do dnia 31 grudnia 1989 r.” Po czym wyraziło zgodę na zastosowanie 100% zwyżki wynagrodzeń podczas koncertu nazwanego “Perfect Day”. ZPR-y miały zapłacić Perfect Organization za ten koncert… 9.5 miliona złotych. Ale honoraria zespołu to było “zaledwie” 2.5 mln. Nagłośnienie kosztowało więcej, bo 3 mln, a oświetlenie 2 mln. No i inne koszta i narzut firmy na to wszystko 10%. ZPR musiały pokryć koszt zbudowania sceny – 4 mln, wynajęcia stadionu z obsługą – 2.5 mln, reklamy – 1 mln i inne. Razem kalkulowano koszta koncertu na 22 mln zł i zysk 8 mln przy cenie biletu wstępu 800 zł. Z tego wynika, że liczono na 37.500 widzów. Hołdys pojechał na wczasy dla odchudzających się, podczas których zbudował z zapałek model sceny. Była wielka, dwupoziomowa, z wybiegami. Ot taka, jakiej używały kapele na Zachodzie. No i zaczęły się problemy. Jak i z czego ją zrobić, jak ją ustawić na stadionie. Na szczęście odnalazł się jego kumpel z klubu “Medyk”, który pracował w War-Expo – firmie, która robiła wielkie konstrukcje wystawowe. Do tego celu używała elementów zwanych swojsko “Moskwa Mała” i “Moskwa Duża”. Były to metalowe pręty, które wkręcało się w kule mające jakąś nieprawdopodobną ilość nagwintowanych otworów. Na potrzeby tego koncertu użyto 25 tysięcy tych elementów, a 10-cio osobowa brygada montowała to dwa tygodnie. Potem powstał problem dachu. Na stadionie wiały silne wiatry. Ich podmuch mógł oderwać scenę ze sprzętem i zespołem od ziemi. Na szczęście jakiś mądry człowiek wymyślił takie połączenie, które powodowało w momencie zagrożenia …oderwanie się dachu od sceny. Na taki koncert potrzebne były ogromne ilości aparatury nagłaśniającej. Najlepiej po 30 tys. wat na stronę co zapewniało zarówno dobrą jakość jak i wystarczającą moc. Taką ilością sprzętu dysponował wówczas tylko pan Ludwik Cękalski. I to on zobowiązał się nagłośnić stadion. Któregoś dnia jakaś przyjazna dusza ostrzegła zespół, że obiecana aparatura ma tego samego dnia być w Moskwie na jakimś politycznym spędzie polskich artystów. Sytuacja stała się dramatyczna, groziła odwołaniem imprezy. Jurek Oliwa pojechał w Polskę załatwić inne “aparaty”. Z pomocą przyszedł mąż Eleni – Fotis, i inni. Sytuacja została uratowana, ale przez parę dni koncert wisiał na włosku i kosztowało to zespół sporo nerwów. Światła zapewniał Arek Jarosz, Janek Rekłajtis i Mietek Kozioł, wówczas z klubu “Stodoła”, który wykonał genialną robotę. Miał program komputerowy sterujący światłami i parę wynalazków które spowodowały, że wszyscy myśleli, że użyto laserów. Po koncercie mówiono, że lasery były z Londynu od Pink Floyda.Kolejnym problemem było zabezpieczenie stadionu i sceny. Zmontowano ekipę składającą się z bramkarzy warszawskich klubów. To byli zaufani ludzie Perfectu a ich zaletą było też to, że się …samofinansowali. Tuż jednak przed koncertem Krzysztof Materna, któremu konkurencyjna ekipa bramkarzy zaproponowała łapówkę przestraszył się i zamienił ich na pracowników ZPR-ów i milicjantów (którzy “brali w łapę” na potęgę). Tak więc, mimo, że na koncercie było grubo ponad 35 tys. ludzi, to biletów sprzedano o wiele mniej. Jako pierwszy Perfect użył bezprzewodowych mikrofonów, tak więc gitarzyści i Grzesiek mogli biegać do woli po ogromnej scenie. Gościem był Jasio Skowron – ociemniały pianista jazzowy, który zagrał w ”Niewiele Ci mogę dać”. Podczas koncertu gitary stroił Staszek Zybowski. Pojawiła się telewizja, która miała zarejestrować to wydarzenie. Nagrała koncert, tylko że… bez dźwięku przez pierwsze 45 minut. Natomiast w Dzienniku TVP pokazano …puste trybuny na stadionie, sugerując, że na koncert nikt nie przeszedł. Koncert trwał 3 godziny. Skończył się w strugach deszczu. To był wielki sukces zespołu. W roku kompletnej beznadziei (bo zarówno władze jak i Solidarność były na skraju wyczerpania) dokonano czegoś na światowym poziomie. Pokazano, że jak się chce to można przekroczyć standardy artystyczne i organizacyjne. Podczas koncertu sprzedawano tak zwane „certyfikaty”, czyli bilety wstępu na koncert Perfectu w roku 2000. Kosztowały tylko 300 zł. Kupiło je 447 osób. Tyle uwierzyło, że zespół będzie działał 13 następnych lat. I wcale się nie pomylili. Tyle, że ten koncert się nie odbył, ale to inna historia. Światowe reakcje na Perfect Day były różne. Najpierw Wolna Europa podała, że 35 tys. fanów Perfectu “dało wyraz swojej nienawiści do reżimu komunistycznego śpiewając z zespołem “Nie bój się tego – Jaruzelskiego” i “Chcemy bić ZOMO!”. Następnie podchwycił to Głos Ameryki, zwiększając liczbę widzów do 40 tys. Pojawiła się krótka notatka w New York Times: Rock fans taunted the Communist Government Saturday night as Perfect, Poland’s leading rock group, made its Warsaw comeback four years after disbanding in frustration over low pay and battles with the censors. The concert, the largest in Polish history, was attended by 30,000 enthusiastic fans, who danced around a playing field and lit torches made from rolled- up Communist Party newspapers during the three-hour performance.

Druga notatkę na teamat koncertu zamieścił The Washington Post. Na to już musiały zareagować władze. Najpierw kazano zespołowi napisać wyjaśnienie do dyrekcji ZPR-ów – organizatora. Później do samego Jerzego Urbana, który zajął się światowymi reakcjami na koncert podczas swojej konferencji prasowej. Z oświadczenia Hołdysa wyjął fragment o tym, że podczas działalności zespołu cenzura tylko raz interweniowała w jego teksty. Dziennikarze zaśmiewali się do rozpuku… Sprawa rozeszła się po kościach. Perfect Day to był wielki sukces Perfectu a jednocześnie …koniec kolejnego etapu działalności. Hołdys znowu się oddalił.

KANADA i “Pefect” w CBGB
W 1989 roku zdecydowałem się wyjechać do Kanady. Branża rockowa konała. Dawniej gralimy 3 dni po rząd hale w Olsztynie na 5 tys. ludzi. Teraz musiałem mieć 5 najbardziej popularnych kapel żeby z trudem zagrać jeden koncert (Kobranocka, Formacja Nieżywych Schabów, Chłopcy z Placu Broni, Zyio, Closterkeller czy Big Cyc). Zostałem z dwoma nagranymi płytami, bo Polskie Nagrania i Tonpress wpadły w panikę i wycofały się z kupna nagranego materiału. Mój kontrakt na koncerty Krajowej Sceny Młodzieżowej, które reklamował w radio Paweł Sito a w telewizji Piotr Majewski, nagle przestał obowiązywać, bo panienka z konkurencyjnej firmy przespała się z jednym z nich. Jeśli dodamy do tego, że się rozwiodłem i mocno to przeżywałem, to była to wystarczająca liczba powodów żeby wyjechać. Mój wyjazd nastąpił jednak dopiero na początku 1990 roku bo sześć miesięcy czekałem nie wiadomo po co na wizę amerykańską. Czas ten spędziłem głównie w barku Władka Komara zwanym “Okrąglak”, który dostał za złoty medal olimpijski. Hołdys w tym czasie nie próżnował. Używając nazwy “Perfect” usiłował podbić USA. Wystąpił nawet w legendarnym nowojorskim klubie CBGB. Cała sprawa jednak padła, bo uparł się żeby samemu śpiewać mimo, że producenci doradzali zaangażowanie miejscowego wokalisty. Ja o tej wyprawie nic nie wiedziałem, choć planowaliśmy ją lata całe. Zamiast mnie pojechał bardzo miły pracownik techniczny Maciek, gdyż jego ojciec pożyczył Hołdysowi 5 tys. dolarów. To było dużo pieniędzy wtedy – ja kupiłem mieszkanie w 1985 r. za $6,000.
W Kanadzie poznałem kobietę i zostałem na stałe. Czekając na papiery imigracyjne pracowałem jako kierowca, nocą rozwożąc gazety a w dzień pizzę. Z tego powodu przez dwa lata nie piłem żadnego alkoholu co było nowym doświadczeniem w moim życiu…

PRZEWAŁ HOŁDYSA i PERFECT OD NOWA BEZ NIEGO
15 maja 1992 r. o 7 rano zadzwonił telefon. Dzwonił Grzegorz Brzozowicz z Programu III Polskiego Radia. Okazało się, że firma Polton wydała na 2 CD nasze 3 LP “Live. April 1, 1987”. Afera polegała na tym, że Hołdys zgarnął całą kasę, twierdząc, że to jego nagrania. Tymczasem był to nasza wspólna własność, wszak zapłaciliśmy za te nagrania pół miliona zł z honorarium za koncert w hali “Olivia” w Gdańsku. Istniał procentowy podział: zespół i ja po 15%, Krzysztof Sokół – 4%, Andrzej Martyniak i i Tadek Trzciński po 3%. Było to respektowane przez Pronit, który te 3 LP wydał i przez… Polton, który wydał ten sam materiał na kasetach magnetofonowych.
Kiedy dotarły do mnie te dwa trefne CD oniemiałem. Inna okładka, moje nazwisko zniknęło, a w środku teksty o koncercie… na Stadionie X Lecia który odbył się wszak 12 września a nie 1 kwietnia 1987 r. Wyglądało na to, że mój były przyjaciel nie tylko mnie zdradził ale i okradł. Byłem w szoku. Poza tym czułem się odpowiedzialny przed resztą zespołu. To ja byłem ostatnim managerem, to ja podpisałem i miałem umowę dotyczącą tych nagrań. Gdy ochłonąłem zacząłem na chłodno kalkulować. Pieniędzy nie odzyskamy. Sądy w Polsce? Nie dzialają. Pozostało mi samemu wymierzyć mu karę a przy okazji zrobić coś dobrego dla polskiego rocka. Postanowiłem mianowicie reaktywować Perfect bez Hołdysa. Pojechałem do Chicago. Tam mieszkał Rysiek Sygitowicz, który zakładał Perfect i stworzył ze Zdziśkiem Zawadzkim jego brzmienie. Hołdys dał melodię. Markowski swój niesamowity głos, a Szkudelski czadowe bębny. To jednak “Sygita” pomysły aranżacyjne i nietypowe “basówki” “Morskiego Psa” były podstawą brzmienia zespołu Zaproponowałem mu aby został liderem. Choćby na trasę po Kanadzie. Zgodził się chętnie. Miał niewyrównane rachunki z Hołdysem dotyczące pierwszej płyty Perfectu. Reszta zespołu chciała grać. Próby odbywały się telefonicznie. Rysiek w Chicago, Urny na Śląsku, reszta w Warszawie. Wreszcie spotkali się w Toronto. Dwa dni prób. Pierwszy koncert w Hamilton. Już podczas pierwszych numerów młodzież zbiega pod scenę, zaczęła tańczyć i śpiewać z zespołem. Uwierzyli, że znów mogą razem grać. Potem było 2 razy Toronto, Calgary, Edmonton i Vancouver, gdzie goszczeni byliśmy w konsulacie, a konsul poinformował nas, że najlepsza marihuana w Kanadzie jest hodowana właśnie w prowincji British Columbia. Potem Ryśka i Urnego zaprosili do klubu bluesowego na jam session, ale nie wpuścili ich na scenę gdy ich zobaczyli. A widok wskazywał na znaczne spożycie. Świadkiem tego był konsul i było mi głupio. Problem z alkoholem odbiją się czkawką Urnemu i Sygitowi jeszcze nie raz. Postanowiliśmy zagrać w Polsce. Stało się to 8 stycznia 1994 r. w katowickim “Spodku”. Tłumy były nieprzebrane, a sukces wyjątkowy. “Perfect bez Hołdysa jest perfekt” – głosiły tytuły gazet. Posypały sie propozycje koncertów z całej Polski. Zaczęła się też wojna z Hołdysem o nazwę i logo ale to inna historia.
(W skrócie: Ja w imieniu zespołu kupiłem logo od Edwarda Lutczyna za 12 mln zł. “Karakuł” zajął się sprawami prawnymi. W Urzędzie Patentowym sprawdziliśmy, że nazwa Perfect nie była zastrzeżona (w 1994 r.). Wiem, że “Karakuł” oddał sprawę do sądu. Ten odesłał ją do prokuratury jako przestępstwo ścigane z urzędu. “Poświadczenie nieprawdy w celu zdobycia korzyści majątkowych” – paragraf 205. Prokuratura wezwała Hołdysa. On się nie stawił i doprowadziła go na przesłuchanie policja. Wtedy chyba zrozumiał co zrobił i jednocześnie nas serdecznie znienawidził. Wszystko to wiem z opowiadań. “Karakuł” padł na serce i sprawa też padła. Sprawdziłem na stronie internetowej Urzędu Patentowego, że Hołdys ma prawo do nazwy Perfect (ale nie do loga). Żyje z działalności zespołu od 17 lat w nim nie grając, a publicznie wiesza psy na tych którzy go tworzą. Powiedział kiedyś że “to nazwa gra a nie zespół”. Nawet się obraził na Darka Kozakiewicza – kumpla z podwórka – za to że gra w zespole… Perfect.)
Ja musiałem w 1994 r. zdecydować zostaję z nimi w Polsce czy wracam. Wybrałem kobietę i Kanadę. Gdybym został, byłbym pewnie milionerem, a tak klepię tą “kanadyjską biedę”. Ale pieniądze nie są rzeczą najważniejszą. Przynajmniej dla mnie.

pismo-1

pismo-2

pismo-3

Napisane przez: Seweryn Reszka

Seweryn Reszka. Obserwator i prześmiewca zjawisk. Organizator koncertów rockowych w Kanadzie. Emerytowany menadżer zespołów rockowych. Od 20 lat właściciel agencji reklamowej. Podróżnik i wielbiciel czerwonego wina. Graphics designer, art director wielu magazynów polonijnych. (Zdrowy styl, W drodze, Nasze żagle, Trucker[ski] magazine, Polish-Canadian Trucker).

Źródło:
http://www.przeglad.ca/2016/05/historia-zespolu-perfect-oczami-seweryna-cz-2/

Czy Adolf Hitler przeżył wojnę?

Czy Adolf Hitler przeżył wojnę?

adolf-hitler-147179_1280

Adolf Hitler zawsze wzbudza duże emocje. Jego śmierć w kwietniu 1945 roku jest co najmniej zagadkowa.

Oficjalna wersja mówi, iż popełnił samobójstwo strzelając z pistoletu w głowę i przegryzając fiolkę z cyjankiem. Następnie esesmani mieli spalić jego ciało. Nie potwierdza tego strona rosyjska, która ma więcej spekulacji, niż twardych faktów.

Co przemawia za mistyfikacją śmierci Hitlera w 1945 roku?

Dość mocny argument.

Oprócz poniższego dokumentu należy pamiętać o operacji „Spinacz”, czyli zwerbowaniu specjalistów nazistowskich w poczet organizacji amerykańskich.

Amerykanie, zamiast osądzić morderców i oprawców ludzkości, przygarnęli ich do siebie. Prawdopodobnie ponad 700 byłych pracowników III Rzeszy dostało pracę w NASA, CIA czy innych organizacjach. Wielu z nich było naukowcami, a wielu typowymi mordercami bez żadnych cech człowieczeństwa.

Skoro Amerykanie planowali dużo wcześniej ochronę tak wielu nazistów, to bardzo dziwne, że nie wiedział o tym Adolf Hitler. Przecież taka akcja musiała być przygotowana od dłuższego czasu. Nie tylko sami zainteresowani musieli o tym wiedzieć, ale również agenci służb innych krajów. Dlatego wykluczam brak wiedzy Hitlera o operacji”Spinacz”.

Teoretycznie każde państwo mające własne służby powinno śledzić przynajmniej część zbrodniarzy hitlerowskich. Można bardzo realnie przypuszczać, że rządy krajów z jednej, jak i z drugiej strony wiedziały o całej akcji.

Hitler również musiał wiedzieć. Osobiście nie wierzę w jego samobójstwo, w czasie, kiedy mocarstwo wywoziło morderców do USA. Również należy wziąć pod uwagę fakt, że Hitler pochodził z rodziny Rothschild.

Zapraszam do artykułu, który przedstawia kolejny argument przeczący śmierci Hitlera w 1945 roku. Nikt z nas nie może sprawdzić autentyczności tego dokumentu, ale warto odnotować taki fakt.

Do dzisiaj jest bardzo wiele poszlak wskazujących na to, że historyjka o Adolfie Hitlerze, który rzekomo zginął w bunkrze w Berlinie jest nieprawdziwa. W rzeczywistości wódz III Rzeszy ewakuował się drogą morską do Hiszpanii, w której rządził wtedy zaprzyjaźniony z nim generał Franco. Ostatecznie, wraz z Ewą Braun, miał się dostać do Argentyny i tam spokojnie dożyć do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Odnaleziono nawet interesujący dokument z FBI, który zdaje się potwierdzać tę historię.
Dokument jest znany już od kilku lat, ale nadal nie spotkał się z odpowiednim zbadaniem. Wynika z niego, że amerykańskie służby miały informacje o tym, że Adolf Hitler był widziany w Argentynie, konkretnie w południowych Andach.

Wygląda na to, że wszyscy wsparli oficjalną historię jakoby w zgliszczach przed bunkrem odnaleziono szczątki niemieckiego zbrodniarza. Przez lata wskazywano nawet na rzekomo znajdującą się w kremlowskich archiwach czaszkę Adolfa. Jednak dodatkowe badanie czaszki wykazało, że należała ona do kobiety. To jednak nie przebiło się do opinii publicznej.

File 23022

Rosjanie bronili się potem, że nigdy nie twierdzili, że to na pewno czaszka Hitlera zawsze powtarzano, że jest to jedynie bardzo prawdopodobne. Nie można się zatem dziwić brakowi wiary w zapewnienia Rosjan o śmierci Adolfa Hitlera, których efektem było kontynuowanie poszukiwań zbrodniarza.

File 23023

Z informacji, jakie rzekomo zgromadziła FBI, Hitler często zmieniał miejsce pobytu, a służby były już na jego tropie. Sam fakt prowadzenia takich poszukiwań świadczy o tym, że sprawa nie została długo zamknięta przez Amerykanów.

File 23024

W dużej mierze sprawa śmierci Hitlera przypomina sprawę śmierci Osamy Bin Ladena. Też nikt tego nie widział, ale kręgi rządowe twierdzą, że wróg został zneutralizowany. Pozostaje uwierzyć na słowo, że oficjalna wersja historii, jest właśnie tą prawdziwą.

źródło – innemedium.pl
Robert Brzoza

Źródło:
https://tajemnice.robertbrzoza.pl/zagadki/czy-adolf-hitler-przezyl-wojne/