Zdaniem Stephena. Pleasure.

Zdaniem Stephena. Pleasure.

stephenSo eloquent and prestigious certain utterances are as to assume a worth beyond truth such that most seem to see them as from some realm of sorcery. Not so. All, from gutter to god, sway from lips as charmed or loathed as the next and no righteous specificity is laudable. Nay, the beasts we are and our hooved and winged and finned kin alike are one and the same. Not one is more beautiful despite articulation and annunciation, for perception is not reality. The void so lad betwixt us is no more than that same appearance feigned by scholars of anthropological announcements – because, any child will sing with hounds and chirp with turtles on a whim of blind delight and yet the so-called valiant, although vulgar, vaunting scripts of vacant value are verified as vindication of existence.

We have no claim on the trembling of air that rings in ears. No more than mother nature does when walls of water in one place warble far and wide and wider still around the world. For as the smallest insect bats it wings or chews the flesh of bark in all but silent verse so is the whole of our abilities snapped shut in the vacuum beyond. I do not vilify vouching but rather do I acknowledge and admire all the arts. For in our cloister of chance, this chasm cast around our clan or mortal flesh, so is the effort made in all our names the sole scale of solace against the searing silence. We are duty bound to scream as monkeys do and fly and swim and breach the bounds of life, on page especially. For it is our true temple of thought, our tumultuous tempest tamed, yes, but ours and ours alone, as earthlings.

What wonders lay beyond our pearl that none here yet peer upon? Ancient tomes of titillating sinew so woven soundly in a choir of parchments and syntax as to throw the mind into whirling splendours that would have one lose oneself beyond even all our greatest works. Or, perhaps, some frightening history of wars that we were unaware of wherein worlds were wiped of life and laid to waste by weapons way beyond our means. May it be, even, that on a tablet somewhere is proof that our own creation is the jest of some madness so insatiable? Or, however, as is just as much a chance as any other, there may be nothing but the listing lulls of yet discovered space waiting to be inhabited by our chapters and our stanzas.

Either way all words wain in want and main and as they do we do too with all that lies within us, regardless of the worth assigned. Know, dear friend, that all is but a whiff of time in flux and nothing chimes but love and luck and longing lost on all that lingers in our minds. Still are the greatest books yet written on the shoulders of those yet to be. And their offspring not here know will come and raise again the bar by which we call ourselves that little measure more than animals. So go. Go and run the gamut from the gaudy, glossy covers of the vanities of pop all the way up to the everlasting worth in print. Read and know and love and hate and care for our sweet knowing of letters. Share them with your children and your partners. Share them with your enemies alike. But most all, in your most private moments, when all the world is shut out and you alone are kept by your imagination, enjoy the written word.

Stephen Fahey

Źródło:
http://polska-ie.com/tygodnik-polska-gazeta-pleasure/

Zdaniem Stephena. Pleasure.

Zdaniem Stephena. Whiskers

stephenWhiskers.

Flashback to the eighties and you would find my father moustachioed, resplendent, yet manly. And all before any hipster vagary reared its vulgar head. As a man who has worn facial hair since I could muster my first burgeoning velour I have often pondered the moustache. When I was in my teens and twenties it belonged, so to speak, to a segment of society that I was not a part of. I wore all manner beards, from the Old Dutch to the Goatee, the Van Dyke to the Ducktail, never a Fu Manchu or a Franz Josef or a Dali, but less still was I clean shaven. Through this far reaching minefield of facial fixtures I happened to grow an inevitable appreciation for them. And yet, the moustache has remained a mystery to me.

There is, of course, an authority to the moustache. In its natural state it slumps at the corners and gives a frowning appearance not dissimilar to a grimace. And as the territory of our fathers and grandfathers it bears an inherent respect via the responsibility they carry. Just as beards tend toward a perceived wisdom through the patience necessary in their cultivation, the moustache and its standard bearers hold a place in society that is equal, despite the obvious quantitative differential. The machismo of the mustachio is most evident is the military and so, perhaps, one wonders, in this way have our senior generations claimed and maintain their rite to the moustache in a continuation from a time that we pups are fortunate enough to not have to participate in, by their very hands and their bravery.

Then there are hipsters. I know some as family (alas, you can’t pick them). And by and large they are tolerable. But the integrity with which they wear their facial hair is void of anything resembling that which my father did, or my father in-law does now. There is a sense to me that one must earn one’s rite in this matter. To sway with the fashions and claim as your own that which you are imbued to claim as such is a paltry form of existence. Certainly the established moustachioed men of whom I speak are sure in themselves, they know who they are. No amount of populistic drivel will squeeze them into a pair of skinny jeans. Their faded boots and pipes and lighters and books and leather satchels and belts are faded because they are twenty or more years old and were bought new, with old money, at a reasonable price.

And this leads me to the most important point of all; that this imitation is due to lack of substance. Boys can play at being a man. They can falsify appearance. They can even smear themselves with soot, sawdust, iron filings, dirt and bacon grease. But as a man carries himself so does he wear his facial hair. And amongst those of us who do, the uppermost echelon is reserved for those who have worn theirs for decades and equal amid that mighty council, the moustachioed gent sits upon his beer crate stool with all the other oul fellas, resplendent, yet manly.

Stephen Fahey

Źródło:
http://polska-ie.com/tygodnik-polska-gazeta-whiskers/

„Nie dotykaj mnie” czyli w oparach szwedzkiego absurdu. Jan Bek.

„Nie dotykaj mnie” czyli w oparach szwedzkiego absurdu. Jan Bek.

bransoletka

Tylko ostatecznie zdemoliberalizowani Niemcy mogli wpaść na taki pomysł: otóż po nocy sylwestrowej, zbulwersowani napaściami muzułmańskich nachodźców – bandytów na młode kobiety, wymyślili bransoletkę, mającą je „ chronić”. Niemiecki pomysł bardzo się spodobał demo liberałom w Szwecji: natychmiast go podchwycono i wyprodukowano tysiące bransoletek.

Na bransoletce, noszoną przez kobiety na nadgarstku, umieszczono uwłaczający kobietom i całemu społeczeństwu napis w języku szwedzkim ”tafsa inte”( „nie obmacuj mnie” ).

Miało to w zamyśle masońskich demoliberałów „tworzyć wobec młodych kobiet skuteczną barierę ochronną” przed gwałtem: seksualnie „napaleni” muzułmanie przeczytają, pomyślą, zastanowią się i..odejdą.

Tako oto dzięki niesłychanie prostemu zabiegowi, niskim kosztom i bez konieczności represji kobiety będą bezpieczne.

Nigdy, aż do lat 70-tych, nie potrzebowały Szwedki obawiać się obmacywania i gwałtów. Ale gdy masoni wprowadzili import muzułmanów, mający zlikwidować „protestancką, ludową religijność”, kobiety stały się ofiarami rozbestwionych „politycznych uchodźców”.

Naturalnie masońskie „przeciwdziałanie” nie funkcjonuje. Widać nachodźcy nie znają szwedzkiego. Choć z cała pewnością znają zalecenia Koranu i imamów głoszących z powagą w meczetach, że „gwałty na niewiernych kobietach są miłe Allahowi”.

Oto „Värmlands Folkblad” z dn. 03.07.2016 (podobny reportaż zamieściła 2.07.2016 r. „Aftonbladet” – www.aftonbladet.se/nyheter/article23103810.ab) zamieścił reportaż o masowym obmacywaniu młodych dziewczyn przez nachodźców podczas piątkowego wieczoru na festiwalu rockowym w parku Putte, w Karlstad.

Poczciwi islamiści napastowali dziewczyny (szczegółów napaści zaoszczędzimy Czytelnikom – najmłodsza miała… 12 lat) całkowicie otwarcie – tuż przed sceną. Dwie z nich wśród wesołych okrzyków aprobaty innych „fundamentalistów”… publicznie zgwałcono. Szczegóły jak je napastowali podał szwedzkiej prasie oficer policji, Per-Arne Eriksson, dowodzący akcją chwytania sprawców. Pomimo, że islamiści wystąpili dużą grupą, zatrzymano tylko „dwóch chłopców” (młodocianych bandytów nazywa się w Szwecji „chłopcami”), których przekazano do schroniska dla nieletnich ponieważ byli niepełnoletni. W tłumie było wielu starszych wiekiem islamistów, obserwujących z sympatią poczynania młodego narybku.

Dzielny policjant, Per-Arne stwierdził też, że „systematycznie dochodzi do napaści ale nie wiadomo czy to ta sama grupa” i nie miał zamiaru „wzmocnienia sił porządkowych przed sobotnim występem ”. Nie wiadomo dlaczego „nie”, skoro jak sam stwierdził „policja ma duże rezerwy w Höljes”.

Ale znając specyfikę działania „sił demokratycznych” w Szwecji (sam szef policji zalecał „absolutnie nie interweniować obywatelom w razie popełniania przestępstwa czy napaści kryminalistów” ) policja wolała zwekslować swoje zadania na „siły porządkowe” i w ten prosty sposób można w razie czego wszystko zwalić winę za akcję przeciw pobożnym muzułmanom nie na państwo, a na organizatorów festiwalu.

Główny szef szwedzkiej policji, Dan Eliasson wyśmiał bransoletkę i stwierdził, że „to nie pomaga”: seksualne napaści na kobiety trwają nadal, a nawet się nasiliły. W przeciwieństwie do lokalnego szefa, Per-Arne Ericssona podał jednak, że ”chodziło o dużą grupę młodych dziewczyn” i, że „więcej doniesień na policję przyjdzie w ciągu dnia… To jest całkowicie przerażające i patrole na miejscu zdarzenia były zaszokowane”.

Nie wiemy co tak szokuje szefa królewskiej policji bowiem już wcześniej na festiwalach islamiści dopuszczali się gwałtów, a w dniach dzisiejszych czynią to stale w całej Szwecji: w dużym mieście Landskrona (niegdyś prężny ośrodek stoczniowy) w Skåne, kobiety starają się …… nie wychodzić z domów po godz.19-tej bo na ulicach grasują..islamscy nachodźcy….

Oto Szwecja A.D.2016.

Jan Bek.

Źródło:
http://wolna-polska.pl/wiadomosci/nie-dotykaj-mnie-czyli-w-oparach-szwedzkiego-absurdu-jan-bek-2016-07

Pisanki na Marginesie – O bezwiednie wykonywanych Czynnościach.

Pisanki na Marginesie – O bezwiednie wykonywanych Czynnościach.

thinking-272677_1920

Co jest realne i aktualne? – przeszłość, czy wspomnienie o niej, teraźniejszość czy wyobrażenie przyszłości, działanie czy myśl? Czy jesteśmy (w sensie bycia i stawania się) poprzez działanie, czy raczej świadczą o nas przede wszystkim fakty w postaci zdarzeń? Na ile jesteśmy odbiorcami wrażeń zmysłowych, na ile zaś kreatorami… Kreatorami czego? Niematerialnych obrazów, wyobrażeń, nie istniejącego realnie (już albo jeszcze) świata doznań? Jednym i drugim – na pewno, ale jak intensywnie jednym, a jak drugim? Na ile w naszym jednostkowym życiu zmysłowość i – nazwijmy to – duchowość wpływają na treść tego życia? W jakim stopniu jedno i drugie uznać możemy za najistotniejszy w danym momencie motor naszej aktywności?

Bywa, że dopiero po czasie, w trakcie pojawiania się pewnych refleksji, przemyśleń, analiz uzmysławiamy sobie, jak to kiedyś coś tam się wydarzało, działo, przebiegało, odbywało, i to zarówno w swojej zewnętrzności, jak i wewnętrzności. Coś na podobieństwo momentu otrząśnięcia się po udziale w jakichś szybko po sobie następujących sytuacjach, np. po katastrofie, żywiole (powódź, pożar), po koszmarze sennym itp. Lub nawet po jakimś dłuższym okresie, np. po kilku, czy kilkunastu latach życia, podczas którego nie miało się sposobności, ochoty, potrzeby na analizowanie przebiegu tego życia. Epizody, z których zdajemy sobie sprawę, gdy już się skończyły – ich tamto trwanie, dzianie się przede wszystkim, bo skutki, efekty mogą ciągnąć się jeszcze przez czas jakiś, jak te kręgi po wodzie po wrzuconym w nią kamieniu, jak echo, jak – brzydko, nieelegancko mówiąc – smród po gaciach, jak moralniak jakiś albo dostrzegane dopiero teraz światło dawno umarłej gwiazdy.

Cóż więc w tym naszym życiu, w tym naszym osobistym światku, najbardziej nas zajmuje? Pędzące i prześcigające się wrażenia, przeżycia toczące i dziejące się tu i teraz, czy ich pojawiające się po jakimś czasie obrazy, którym także określone przeżycia towarzyszą – w postaci tak mało uchwytnych (nie tylko w słowa) zjawisk, jak np. nastrój chwili, a w nastroju tym zapachy, kolory, kształty, oddechy, spojrzenia, gesty, niewypowiedziane słowami myśli. To, co było, ale i to, czego nie było. To, co było, ale czego się nie chciało. To, czego się chciało, a czego nie było. I wreszcie to, co było i czego jednocześnie się chciało. Fotografie i filmy w głowie, które dzięki oglądaniu tych rzeczywistych obrazów w albumie, czy ruchomych obrazów na taśmie dopiero się tworzą, bliskie wprawdzie nastrojom minionych chwil, ale jednak także inne, bo tworzone na nowo na bazie wspomnień. Coś, czego zmaterializować się nie da. Nie wiem, jak to jest u artystów np. malarzy, rzeźbiarzy itp., gdy spoglądają na swoje dzieło…

Myślę, że patrząc na nie otrzymują bodziec do ponownego odtworzenia w myślach tego, co chcieli w swoim dziele uchwycić, przedstawić. Lecz czy jest możliwe odtworzenie minionych ulotnych chwil? Czy rekonstrukcja szkieletu dawno wymarłego gatunku zwierzęcego go ożywi? Czy wspomnienie minionej miłości będzie w stanie odtworzyć chociaż ułamek chwili uniesienia podczas trwania tej już minionej miłości odczuwanego? Rekonstrukcja, chociaż najpiękniejsza, nigdy nie wskrzesi dawne rzeczywistości. Jakiś reżyser, a może aktor, wypowiedział się na temat odgrywania sceny śmierci. Stwierdził, że tego po prostu nie można zagrać. Można ją sfilmować, ale nie zagrać.

Różne rzeczywistości – ale która jest rzeczywista? Codzienny kierat podczas stąpania po ziemi, a jednocześnie chwile, podczas których o tym kieracie się zapomina. Treść życia, jego jakość, sens. Ten kierat to nie tylko krępująca zewnętrzność – lecz nie ona jest chyba najgorsza w tym wszystkim. Gorszy jest zapewne ów kierat w głowie, który sobie sami (i z pomocą rodziny, szkoły, kraju) narzucamy. I na dodatek uważamy go za jedynie słuszny czy konieczny, bo takie jest życie – tłumaczymy sobie. Także naszym własnym dzieciom tak tłumaczymy, ale także tym nienaszym dzieciom i doroślejszym, na których mamy jakikolwiek wpływ wynikający już niejako z naszej w jakikolwiek nadrzędnej pozycji, którą posiedliśmy z powodu jakiejś społecznej segregacji, z powodu różnych źródeł, różnych przesłanek, różnych zbiegów okoliczności, różnych przypadków.

Las, spacerowanie lub truchtanie, oddalanie niedołężności ciała i umysłu… Myślenie przeplatane niemyśleniem. Wyłączyć się chociaż na krótkie chwile ze świadomości. Być, nie zdając sobie sprawy z tego, że się jest, wtopić się i stopić się, stać się jednością z otoczeniem a jednocześnie niebyć (świadomościowo). Jest las, pusta plaża… a my cząstką tego – mrówką, kamyczkiem… Chciałoby się ptakiem… Nie ponad tym lub obok tego, ale w tym, w jądrze tego – jako współcałość. Byłaby to ucieczka od codzienności, czy może jednak powrót na chwilę podczas tej codzienności do siebie samego? Czy hobby to niepoważna zabawa podczas poważnego życia, czy może odskocznia do siebie podczas od „przepoważnionego” życia? Taki „skok w bok”. Ale do jakiego siebie? Do tego „prawdziwego” czy „wyobrażonego”? Ale który jest prawdziwszy, rzeczywistszy? Ten, którego odgadnąć nie mogę, czy ten zakorzeniony w moich wyobrażeniach o sobie?

Napisane przez: Włodzimierz Śliwiński

Włodzimierz Śliwiński
Nauczyciel, instruktor rekreacji ruchowej, organizator wczesnej edukacji ekologicznej dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Założyciel Koła Ekologicznego Sopockich Potoków.

Źródło:
http://www.przeglad.ca/2014/08/bezwiednie-wykonywanych-czynnosciach/

Garmażerka – ja jednak podziękuje…

Garmażerka – ja jednak podziękuje…

empanadas-592304_1920

Jeżeli lubujesz się w gotowych pierożkach podawanych przez panią sprzedawczynię w super i hipermarketach, ale masz słabe nerwy to czytanie dalszego tekstu nie przyniesie Ci satysfakcji. Natchnieniem do napisania tego tekstu były doświadczenia własne oraz wrodzona niechęć do nieprzestrzegania podstawowych zasad higieny.

Nie będę wskazywał palcami, kto zawinił, albo gdzie dane sytuacje miały miejsce. Jak mówi polskie porzekadło: było to dawno i to nieprawda. Nie chcę żeby ktokolwiek miał przez ten tekst nie przyjemności, ale chcę też, żeby wszyscy wiedzieli co się dzieje po drugiej stronie lady.

Czystość nie jest priorytetem.

Przynajmniej nie ta mikrobiologiczna. Ogólnie zawsze było pozamiatane, ścierą przetarte lady i blaty, żeby nie rzucało się w oczy. Środki dezynfekujące na bazie chloru były w pojemnikach obok zlewów, ale kto miałby czas na ich używanie? Swoją drogą użycie ich na pojemnikach, do których za chwilę miały trafić pierogi ruskie źle wpłynęłoby na ich smak. Dlatego też przemycie wodą wystarczyło. A co z ewentualnym tłuszczem? Spotkałem się parę razy z płynem do mycia naczyń, jednak najczęściej miała wystarczyć woda i druciak.
To nic, że przed ósemką dopisuje się jedynkę.

Magicznie produkt zyskuje jeszcze + 10 h do świeżości. Przyjdzie druga zmiana to dosypie świeżych pierogów, a starą datę się już wyrzuci. Ile już leży ta surówka? Ciężko powiedzieć, mi to jeszcze nie śmierdzi, ale data jeszcze dobra, więc zostaw.

Jedna szmata do wycierania wszystkiego?
Przecież nikt na to nie zwraca uwagę, tylko jej nie wąchaj i przetrzyj ostrze maszyny do krojenia wędlin, bo się znów zapchała. Ta szynka coś dziwnie smakuje, damy ją na promocje, to szybciej zniknie.

Myślicie może, że to fikcja?

Że są kontrole i odpowiednie procedury postępowania? Kontrole owszem są, ale najczęściej zapowiedziane, a na procedury nikt nie ma czasu. Supersamy to molochy, wielkie maszyny nastawione na jak największe zyski. Praktycznie wszystko jest tylko na papierze. Nie chodzi o to, że pracownicy na najniższym szczeblu mają w dupie swoją pracę i wykonują ją byle jak, bo co to ich obchodzi, nie chodzi o brak środków na pokrycie zapotrzebowania na niezbędne produkty higieniczne, wszystko obraca się wokół czasu.
Sprzedawca na tak zwanym dziale tradycyjnym musi obsługiwać klienta.

Jest to wymuszane i to powinien być dla niego priorytet, bo klient źle obsłużony może się poskarżyć i nie wróci po więcej sera żółtego. Ale gdy klientów jest jak mrówek i każdy przychodzi z własną indywidualną wizją kanapki? Co się dzieje, gdy pracowników do obsługi jest za mało, aby faktycznie całość procedur była zgodna z wytycznymi? Nie oszukujmy się – ludzie idą na skróty, chociażby żeby sprostać wymaganiom kierownictwa, które interesują tylko wyniki.

Jako, że jest to blog o żywności teraz w skrócie opowiem dlaczego przetwory garmażeryjne, czyli tzw. garmażerka jest nie zdrowa.

Pierwszym czynnikiem będzie wątpliwa jakość substratów użytych do stworzenia produktu końcowego. Określenie produkt garmażeryjny zostało wprowadzone na potrzeby producentów żywności, żeby mogli do woli modyfikować przepisy. I tak mięso mielone z indyka zawiera tylko mięso, ale mięso garmażeryjne z indyka może zawierać: białka soi, konserwanty, przeciwutleniacze i co tam potrzebne jest żeby produkt ładnie wyglądał na półce w sklepie. Drugim czynnikiem jest to, iż najczęściej są to produkty wysokoprzetworzone, a to nigdy dobrze nie wychodzi na zdrowie. Ostatnim argumentem przeciw jest pewna niewiadoma, a mianowicie data ważności. Na dobrą sprawę gdy produkt już jest rozpakowany i leży w bemarze to nie wiemy ile spędził tam czasu.

Żeby tak całkiem nie skreślać gotowych dań podpowiem na co zwrócić uwagę kupując np. gotowe pierogi ruskie.

Cena robi różnicę w jakości. Jeżeli kosztują 8,90zł a obok są inne za 16,80zł to te drugie są o niebo lepsze w smaku i pod względem składników. Lepiej kupować całe opakowania. Gdy masz nieodpartą chęć na pierogi, ale boisz się kupić bo nie jesteś pewien czy leżały one 3 godziny czy 3 dni to zawsze możesz zapytać o całe opakowanie, które ma datę ważności i jest próżniowo pakowane. Minusem może być to, że często to kilogramowe opakowania, ale nadmiar można poporcjować i zamrozić. Oczywiście mówię o dziale tradycyjnym, bo zwykle można kupować gotowe dania pakowane po około 400g. Podstawa to pewne źródła.

Zawsze jest jakieś wyjście i lepiej chyba mieć świadomość czegoś niż żyć w niewiedzy. Jakie macie zdanie na temat gotowych produktów garmażeryjnych? Jakieś przykre historie?

Pozdrawiam i życzę zdrowia, Rafał

Źródło:
http://naturalniezdrowy.com.pl/garmazerka/

Bajki dla grzecznych dorosłych. Darwinizm a zdrowie.

Bajki dla grzecznych dorosłych. Darwinizm a zdrowie.

evolution-297234_1280

„Kłamstwo musi być przedstawione jako prawda!”
Dlatego mamy mas media” – jj

Człowiek posiada dwie wrodzone cechy. Jedną z nich jest ciekawość, czyli zdolność poszukiwania, odkrywania. Oczywiście poprzez odpowiednią tresurę można wyhodować Roboty Biologiczne, które zaspokajają swoją ciekawość siedząc przed pudełkiem zwanym TV, z czteropakiem piwa obok. Jednakże w każdej grupie społecznej są ludzie posiadający jeszcze tą niezlikwidowaną cechę: chęć poznawania.

Drugą cechą ludzką jest wiara. Tak naprawdę pojęcie wiary odnosi się do religii, ale proszę zauważyć, że człowiek musi w coś wierzyć. Mąż wierzy, że żona go nie zdradza, kochanka wierzy, że jest jedyna, właściciel zakładu wierzy, że robotnicy nie kradną itd.

Już przed około 200 laty odkryto, że poprzez odpowiednią tresurę można w szkołach publicznych wyhodować taki rodzaj Robotów Biologicznych, jaki jest nam potrzebny. Stąd rozmaitego rodzaju twory typu Pawki Morozowa.

Jak już pisałem, jedyną wartością, jaką człowiek posiada w chwili urodzenia, jest czas. W związku z faktem, że jest to bezwymiarowa wielkość, nie wiesz, ile tego czasu zostało przelane na Twoje konto, to starsi i mądrzejsi robią wszystko, aby ile się da, tego czasu Tobie ukraść. Sposobów jest wiele, i czym większa politechnizacja danego kraju, tym łatwiej Twój czas ukraść.

Jednym z istotnych sposobów okradania Ciebie z czasu jest tzw. oświata. Zauważ proszę, że od 6 roku życia do około 18 roku życia jesteś poddany systematycznej indoktrynacji, bez prawa głosu. Czyli okradają Cię z prawie dwóch trzecich twego czasu, nie dając prawie nic w zamian.

Konkretnie, zamiast w szkole prowadzić nauki przyrodnicze, ścisłe, które pozwolą Tobie normalnie funkcjonować w otaczającym świecie, to Twój czas zaśmiecają na przykład seksuologią, tak jak gdyby przez minione prawie 5000 lat ludzie nie wiedzieli, jak to się robi.

Zamiast uczyć Ciebie o możliwych chorobach, czy udzielaniu pomocy medycznej, kradną Twój czas, podając Tobie papkę zwaną nauką o świecie współczesnym i zaśmiecają indoktrynacją o Unii Europejskiej.

Zamiast uczyć o higienie i trujących substancjach znajdujących się w sprzedawanych legalnie produktach spożywczych, wciskają bajki o teorii ewolucji niejakiego Darwina.

I zauważ, robią to „rencami” tubylców. To 100 000 nauczycieli, mieszkańców tego samego kraju, wciska te głupoty swoim dzieciom. Żadnemu, a chyba aż 90% to kobiety, to nie przeszkadza, że ogłupia swoje własne dziecko. To się nazywa sztuka prania mózgu.

A teraz kilka przykładów znanych już od 150 lat, że nic takiego jak teoria ewolucji nie istnieje. Że ten wymysł propagandzistów to tylko kradzież czasu Twojego, który można by przeznaczyć na istotne dla życia i funkcjonowania państwa przedmioty.

Jak wspomniałem, całość zaczęła się koło 1725 roku po przyjeździe niejakiego Woltera, uznawanego przez niektórych za wybitny umysł, do Francji po szkoleniu w Londynie. Pan ten i jego kolesie, zwani encyklopedystami zaczęli, mącić w umysłach ludzkich. Próbowałem przeczytać parę haseł tej tzw. encyklopedii, ale tego się czytać po prostu nie daje, tak jak Raportu niejakiego wybitnego uczonego amerykańskiego od seksuologii Kinsneya.

Temat jednak permanentnie wałkowany doprowadził do zrzucenia Pana Boga z ołtarza. Abstrahując od samego czynu, komu to przeszkadzało? Przeszkadzało tym, którzy chcieli wymazać etykę i moralność katolicką, a zastąpić ją zmienianymi po uważaniu ustawami, czy dekretami produkowanymi na aktualne potrzeby, czyli aktami prawnymi dla swoich. Takie akty prawne pozwalają bowiem wsadzić do więzienia każdego, kto występuję przeciwko. A prawa naturalne, czyli Boskie, były niezmienne.

W tej sytuacji nagłaśniano hipotezę, czy też prościej, konfabulacje niejakiego Darwina, podnosząc je do rangi teorii. Nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia, kto finansował to wydawnictwo. A sprawa znowu jest bardzo prosta. Żona Darwina to jego kuzynka[5 linia], a córka Marksa. Marks „wykupił” te 1000 pierwszych tomów pierwszego dnia prosto z drukarni., jak to się mówi: na pniu, i rozesłał po rozmaitych uczelniach. Potem to już było proste. Grant na badania dostawały głównie te osoby, czy instytucje, które pisały to, co trzeba. Aha, najważniejsze, kto finansował Marksa? Oczywiście, pobierał odpowiednie wynagrodzenie od konsorcjum Rothschilda. W całym tym ruchu socjalistycznym chodziło przecież tylko i wyłącznie o takie zniewolenie robotników, aby pracowali na warunkach narzucanych przez fabrykantów. Przypominam, że w owym czasie w Anglii masowo zatrudniano dzieci w fabrykach, a średni czas życia robotnika wynosił 15 lat. Przez prawie dwa wieki pierwszymi niewolnikami w Ameryce byli biali niewolnicy z Anglii, a wcale nie Murzyni. Trzeba było więc te masy robotnicze trzymać w karbach.Taki był cel ruchów „socjalistycznych”

Trzeba było dysponować armią trolli, którzy uzasadniają takie postępowanie i te „doły” mają wtłoczyć w karby organizacji, posłusznie wykonującej polecenia „góry”. Marks i spółka doskonale się do tego nadawali. Proszę zauważyć, że całą tą marksistowską teorię masowo nagłaśniano w Sowietach. Czyli stronie rzekomo przeciwnej kapitalizmowi. Pamiętam, że czasie zwiedzania muzeum komunizmu w Tajlandii widziałem broń, jaką dostawały te bandy, a na niej napis „Made in Poland”. Próbowałem dyskutować z pracownikami Muzeum. Jakież było ich zdziwienie, gdy przedstawiłem im historię socjalistów, Lenina – Goldmana, Stalina itd. Trudności językowe spowodowały, że nazwiska, miejscowości, pisałem na serwetkach kawiarnianych. Pracownicy owego muzeum zbierali je i wkładali do swoich notatników jak ważne dokumenty. U nich ta wiedza była zakazana.

Sam Darwin twierdził wprost, że jego teoria bez dowodów w postaci skamielin jest nic nie znacząca, i chociaż obecnie nie znaleziono takich skamielin, to one bez wątpienia istnieją i w następnych latach potwierdzą jego przypuszczenia.

No i mamy pierwszy problem. Minęło ponad 170 lat i faktycznie znaleźliśmy masę dodatkowych skamielin, ale żadna nie potwierdza konfabulacji Darwina. Wręcz przeciwnie, znaleziska przeczą jego wypocinom.

Przykładowo: mamy 5 palców i po trzy paliczki w każdym palcu. Razem 15 części. Mamy dwie ręce i dwie nogi, co daje nam 60 części. W tej sytuacji powinniśmy znaleźć kilkadziesiąt tysięcy różnych skamienielin mających albo po jednym palcu, albo po 3-4 palce. Powinniśmy znaleźć skamienieliny posiadające po 2 paliczki u rąk i powiedzmy po 4 paliczki u nóg. A tu guzik z pętelką. Jak za cholerę, wszystkie znalezione szkielety mają zawsze po 3 paliczki i 5 palców. Jednoznacznie wskazuje to na fakt, że pojawiły się od razu w gotowej i ukształtowanej formie.

Nie wspominam, że mamy ponad 290 kości, tak że kombinacji są miliony, a jak wiemy, szkielety znajdowane w „okresie” ostatnich 200 000 lat nie wykazują żadnych zmian. Zakładając więc, że jedna mutacja jest co 200 000 lat, to w żadnym przypadku nie mieścimy się w tych 4.5 miliardach lat, jakie nam tzw. ewolucjoniści XIX-wieczni usiłują wmówić.

Mało tego, jak wykazały doświadczenia ostatnich 75 lat z atomem, wszelkiego rodzaju mutacje najdalej w 3 pokoleniu są bezpłodne. Natura broni się przed deformacjami. W Japonii jest to problem społeczny, ponieważ dziewczyny pochodzące z Hiroszimy, czy Nagasaki, są nazywane Hibaszi-ku. Są one bezpłodne, a w społeczeństwie japońskim istnieje konieczność posiadania potomka.

Mało tego. Każdy może sprawdzić, że czasami oprócz skamienielin znajdujemy tkanki miękkie. I robi się zupełny problem, bo jak to jest możliwe, że przez na przykład 70 milionów lat tkanki miękkie pozostały nietknięte? Wystarczy sprawdzić jakiekolwiek groby, żeby zaobserwować, iż już po 50 latach albo wszystko gnije, albo się mumifikuje. Znajduje się w wiecznej zmarzlinie całe zwierzęta, a to podobno tylko 10 000 lat. A zwierzęta zginęły nagle, ponieważ w żołądku posiadają niestrawione resztki pokarmów.

Kolejne nieporozumienie to fakt, że paleontolodzy przyjęli zasadę: czym głębiej, tym starsze wykopalisko. Fakty obecnie obserwowane przeczą temu stanowczo. Przykład 1997 roku: potężna powódź w dorzeczu Odry. Krowa z okolic podsudeckich ląduje na plaży w Wolinie. Gdyby została przysypana piaskiem, to po 100, czy 200 latach znaleziono by w jej żołądku rośliny górskie. Czyżby to miało znaczyć, że rośliny te rosły na piaskach Wolina?

Już nie wspomnę o ewidentnych oszustwach w tej „teorii” ewolucji, takich jak człowiek z Pitdown.

Innym oszustwem jest przedstawianie tzw. form pośrednich, wymarłych przed milionami lat. Czy te wszystkie rzekomo dawno temu przed milionami lat zaginione ryby, czy inne zwierzęta, jak się okazuje, żyjące spokojnie do dnia dzisiejszego.

Nie wspomnę również o oszustwach podręcznikowych w rodzaju tabeli rozwoju zarodków rozmaitych zwierząt, albo rodowód konia z rzekomo psa andyjskiego.

Zupełnego obalenia konfabulacji Darwina dokonała biochemia i genetyka. Za czasów Darwina komórka to była klateczka. Ludzie w tym czasie wierzyli, że z takich klateczek składał się organizm żywy.

Przypominam, że smarowanie łajnem końskim i potem wcieranie tej ropy zdrowym dzieciom, uważali za zapobieganie ospie. Dyfteryt leczyli maściami złożonymi z gnoju krowiego, odchodów ludzkich, masła i jaj zmieszanych razem i okładanych na szyi. Sam Edward Jenner, uchodzący w normalnym świecie za hochsztaplera, leczył ospę łyżeczką mózgu człowieka zmarłego śmiercią nagłą. Ale co może zrobić odpowiedni pijar. Podobnie było/jest z Bolkiem.

Obecnie od ponad 100 lat wiemy, że ta klateczka zwana komórką to olbrzymia fabryka, doskonale zorganizowana. W samym naszym mózgu mamy ponad 100 miliardów neuronów. One wszystkie potrafią razem pracować. Widzisz to chociażby czytając ten tekst. Jak głupi człowiek nie zepsuje jakiegoś systemu przekazywania informacji, na przykład poprzez wstrzykiwanie rtęci, czy podawanie aluminium ze szczepionkami, albo zrzucanie litu w aerozolach zwanych chemtrails, czyli trwałe smugi, to ten układ doskonale działa.

Darwiniści raz nauczonej i wkutej wiedzy bronią jak ksiądz Kordecki Częstochowy. W żadnym przypadku nie chcą się z nią pożegnać, tylko wymyślają inne uzasadnienia.

A wystarczy zaproponować takiemu profesorowi, aby przeprowadził proste doświadczenie. Wziął worek, wsypał do niego mąki, cukru, trochę soli, maku i orzechów, włożył sera i jajek, zalał mlekiem i tak długo trząsł, aż powstanie placek nadający się do jedzenia. W okresie przeprowadzania tego doświadczenia oczywiście zrezygnowałby z odpytywania studentów. A jeżeli w przeciągu roku ciasto nie zrobiłoby się, to wszystkim zaliczyłby egzamin na bardzo dobry.

Ot, taki mały eksperyment. Nie ma tworzyć życia. Już tacy byli i dali plamę. Ma stworzyć coś zupełnie prymitywnego, kawałek ciasta. Czyli dopilnować, aby poszczególne związki przypadkowo wrzucone, same nadały sobie cel i kształt.

A to przecież pikuś z takim DNA, RNA i całą fabryką, zwaną komórką. Proszę zauważyć, że wykładana obecnie biologia opiera się na wiedzy sprzed około 50 laty. Czyli na biochemii. A przecież informacja jest przenoszona za pomocą ładunków, a nie białek. Białka, czy węglowodany, są mówiąc obrazowo ciężarówkami, zapewniającymi transport, ale informacja co znajduje się na skrzyni transportowej, jest zawarta w ładunkach. Transport bierny zależy od wielkości ładunku powierzchniowego błony komórkowej. A ten ładunek możemy zmienić czynnikami fizycznymi w dowolny sposób i nic nie pomoże budowa białkowa. Jest to stosunkowo proste w eksperymencie, na przykład za pomocą ANS-u.

Odwrotnie, zmieniając skład pożywienia możemy w krótkim czasie doprowadzić do choroby, pomimo wiedzy co i jak jest potrzebne do budowy. Niestety, pomimo minięcia 150 lat od powstania tej konfabulacji, pomimo rozwoju innych dyscyplin naukowych, nadal ogłupia się młodzież i społeczeństwo darwinizmem.

Oczywiście, można o nim wspominać podobnie jak mówimy o teorii płaskiej Ziemi w kontekście historycznym, czy Ziemi utrzymywanej na tarczach żółwi pływających po oceanach, w kontekście omawiania rozmaitych wierzeń. Ale w żadnym przypadku nie można o tym mówić w kontekście nauki.

Dlaczego to jest szkodliwe?

Ponieważ tzw. darwinizm zakłada przystosowanie się organizmów do środowiska i to, że przeżyją najsilniejsze jednostki, zapewniające rozwój populacji. Czyli dobór naturalny ma być najważniejszym mechanizmem w biologii.

Ten mechanizm już był w starożytności podstawą selekcji, czyli mordowania dzieci z wadami fizycznymi na przykład w Sparcie. Obecnie mamy to samo. Na bazie konfabulacji robionych na zamówienie tworzy się eutanazję i aborcję. Czyli na podstawie nieudowodnionych w żadnym przypadku wolnych skojarzeń morduje się ludzi, stwarzając odpowiednie podstawy prawne, takie jak mordowanie na życzenie w Holandii, czy Belgii. Już kilka lat temu 10 osób dziennie mordowano w majestacie tzw. ludzkiego prawa.

Doprowadziło to do zamiany pojęcia lekarz na kat. Już o tym pisałem, szkolenie kata to tylko 2-3 dni. Szkolenie lekarza to kilkanaście lat. Nawet w rachunku banksterów nie opłaca się taka robota. Chyba, że celem jest depopulacja w rękawiczkach. Innymi słowy, Roboty Biologiczne mają pracować do 60 roku życia, a potem będą gremialnie utylizowane. Jest to w pewien sposób zrozumiałe. Kradzione im przez 40 lat pracy pieniądze na emerytury będą mogły być legalnie przejęte przez tzw. grupę trzymającą władzę.

I wszystko wskazuje, że o to właśnie chodzi.

Źródło:
Dzięki uprzejmości i za zgodą
dr Jerzego Jaśkowskiego
[email protected]